Mimo że Bisz egzystuje na rapscenie już dość długo, to opisywany tu staje się jego pierwszym, w stu procentach solowym albumem wydanym na legalu. Dziwi taki stan rzeczy, w erze wydawania legali bez starania się o to w podziemiu, choć jak to się mówi lepiej późno, niż wcale. A na taka płytę warto było czekać, jednak lekka przesada tkwi w stwierdzeniu, jakobyśmy mieli do czynienia z najlepszą płytą dekady.
Chyba całe środowisko hiphopowe czekało na powrót Bisza. Byłem szczerze zdziwiony gdy Wilkiem Chodnikowym przedpremierowo na facebook`u zachwycali się ludzie, którzy nagrywają swoje produkty u tak zwanej konkurencji. Hype był więc spory, ale co tu się dziwić, skoro w przypadku członka składu BOK możemy być wręcz pewni o jakość wykonania.
Szczególnie, gdy ktoś wydaje TAKIE single. ,,Pollock’’ został z miejsca okrzyknięty najlepszym trackiem roku, a ,,Banicja’’ koiła prześwietnym, minutowym intrem w postaci pianina. I nawet jeśli ,,Jestem Bestią’’ okazał się tylko dosyć mierną braggą, to wciąż zapowiadała się prawdziwa burza, jeszcze większa od tej wywołanej w swoim czasie z Pekro.
Nowa płyta nie wnosi jednak nic nowego ani do gatunku, ani nawet do wizerunku samego rapera. Spodziewałem się absolutnego zabójcy, płyty skazanej na 10, powtórki Hiroszimy, jednak jak się okazało, to jeszcze nie do końca ten moment. Nie zrozumcie mnie źle, wciąż jest to krążek świetny, na pewno jeden z najlepszych, jakie miałem przyjemność słuchać w tym roku, ale liczyłem na zrobienie różnicy na scenie porównywalne choćby z ,,Końcem Żartów’’ Łony. I choć Bisz tekściarzem jest równie dobrym co Adam, to tym razem nie udało się jeszcze wysłać rapu w inny wymiar.
Ale w kosmos- jak najbardziej, przecież bydgoszczanin już przystępując do nagrywania tego krążka startował z pułapu zarezerwowanego tylko dla najlepszych reprezentantów rodzimego podwórka, więc nie było nawet szans na stworzenie albumu słabego w jakimkolwiek stopniu. Wszystko jest więc wykonane naprawdę doskonale, z wielką dbałością o szczegóły (może oprócz słabych filtrów nachodzących gdzieniegdzie na głos) i niepozostawiające najmniejszych złudzeń, co do trafności stwierdzenia, iż to jedna z najbardziej dopracowanych tegorocznych płyt hiphopowych.
Bisz jest człowiekiem mądrym, o bardzo rozległych horyzontach, dlatego dyskusja na temat jego tekstów chyba nigdy się nie skończy. Co i rusz natrafiamy bowiem na mistrzowskie, plastyczne porównanie czy nadgryzienie tematu z ciekawej strony, które cieszy tym bardziej, że bydgoszczanin opisuje najczęściej zwykłe, szare życie i sprawy oklepane w rapie już milion razy. Ale tak ciekawie ubierać je w słowa, potrafi tylko i wyłącznie on.
Oprócz tego przez tracklistę przewijają się naprawdę pomysłowe koncepty, czego najlepszymi przykładami są dialog z nienarodzonym dzieckiem (!) we ,,Wnykach’’ oraz lekko straszakowate, bardzo klimatyczne ,,Carrie’’. A pojedynczymi świetnymi linijkami można by bez problemu obdzielić niejedną całą dyskografię niektórych artystów:
,,W każdej rodzinie tu jakiś dzieciak to nadzieja
Która czasem w podstawówce rośnie, potem się rozwiewa
Coraz częściej się upewniam, że marzenia są po to by się nie spełniać
Bo nie świata tyczą, ale serca’’
Tym samym styl rapera jest absolutnie niepodrabialny, tego typu melancholijne wiersze, pełne od emocji są po prostu jego domeną, podobnie jak częste hashtagi, wrzucone do tekstu niemal od niechcenia, a jednak ważne w odbiorze całego krążka i zwyczajnie udane, na przykład:
,,Przepraszam, znam tylko jeden cios – fatality„
Niektórzy raperzy gdy napiszą dobry tekst, mają jednak czasem problem z nagraniem go pod bit (Laik, Eldo), na szczęście jednak Bisz do ich fanclubu nigdy nie należał i sam prezentuje się w tej materii o wiele lepiej, niż większość poprzez nienaganne używanie offbeat’u. Nawijać obok podkładu też trzeba umieć, i choć nie jest to jeszcze poziom Bezczela, to stylówa bydgoszczanina jak najbardziej może się podobać, szczególnie gdy dochodzi do tego tak doskonałe wyczucie – kiedy trzeba mamy zadziorne, szybkie flow, ale w odpowiednim momencie już zwolnienie i przerzucenie sił na melorecytację.
Duże propsy należą się również ludziom odpowiedzialnym za warstwę muzyczną. Słabych podkładów tutaj zwyczajnie nie ma i mimo że wszystkie są dość klasyczne, to wykonane profesjonalnie, bez udziwnień i przekombinowania na dobrym polskim poziomie (światowy za to jest ten w ,,Pollock„) i zwyczajnie dobrze komponują się wokalem, istnieje więc w tym aspekcie symbioza, klimat na całym krążku można wręcz objąć ręką.
Zaraz, zaraz. Mamuz głąbie, przecież na początku mówiłeś, że zawiodłeś się na płycie, a teraz wypowiadasz się o niej w samych superlatywach, o co ci w końcu chodzi? Ano o brak swoistej kropki nad i, jakiegoś mocnego ,,czegoś’’ co wzniosłoby by płytę na poziom jeszcze wyższy. Brakuje przejścia przez specyficzną linię, która oddziela płyty Genialne od świetnych. Niby to niewielka to różnica, ale w przypadku Bisza jak najbardziej ma znaczenie.
Autor: Artur Adamek