Jeśli więc „Beautiful…” nie spuszcza z tonu, płynie z tego pierwszy wniosek: trzeci album Birdy trafi w pierwszej kolejności do zwolenników jej dotychczasowej drogi. O nastroju decyduje tu przede wszystkim wygrywający podniosłe melodie fortepian. Jego dominacja jest właściwie absolutna. Jeśli wcześniej zdarzało się Birdy osiągać ten sam patetyczny efekt za pomocą gitary akustycznej, tym razem nawet z niej praktycznie zrezygnowano. Raczej ze szkodą dla płyty jako całości, bo tym czternastu utworom brakuje wyrazistości i złożone w jeden album zlewają się ze sobą. Otwierające płytę „Growing Pains” obiecuje pod tym względem zbyt wiele: rozpoczynająca piosenkę melodia kieruje naszą wyobraźnię w stronę Azji, ale zastąpiona wkrótce smyczkami, przepada gdzieś w głębi piosenki. Podobno Birdy zdecydowała się na nagranie „Beautiful Lies” po przeczytaniu „Wyznań gejszy”. Jeśli tak, trzeba podkreślić, że na płycie praktycznie nie ma śladów inspiracji kulturą Wschodu.
Angielska wokalistka ma imponujący głos, który pozwala jej poruszać się w wielu stylistykach: tu zanuci nisko i zmysłowo jak Lana del Rey, gdzie indziej stanie na szczycie świata i zaśpiewa z ekspresją godną śpiewaczki operowej. Tyle że jako autorka rozmytych, markujących dojrzałość tekstów, a przede wszystkim kompozytorka, jest mało przekonująca. Te utwory mają wszystko, by być wielkie i podbijać stadiony. Są postawione na potężnych, uroczystych bębnach, które – gdy trzeba – potrafią się wycofać i stworzyć miejsce dla intymniejszych momentów. Zasadniczo jednak stworzone są do monumentalnych pejzaży, jakichś rzutów z lotu ptaka na szeroką połać natury. Czegoś w nich jednak brakuje. Momentu magii? Możliwe. Większej czułości i dbałości o szczegół? Na pewno. Słuchając „Beautiful Birds”, większą radość czerpałem, wychwytując drobne motywy, które wymykają się epickości całości: intrygujący sampel wokalny na początku „Lifted”, powracający w całym „Hear You Calling” pisk, wyjęte z innej epoki (pop lat 80.?) klawisze w refrenie tej samej piosenki.
Przede wszystkim brakuje mi jednak Birdy – 19-latki. Z drugiej strony może taka jest. Przejrzała, trochę zmanierowana. Jeśli tak, doceniam niewątpliwy talent, kunszt warsztatowy i ambicje. Wybieram jednak jej mniej pretensjonalną, bardziej zawadiacką rówieśniczkę – Lorde.