Białas – „Rehab”

Ani przykład, ani klasyk.

2015.12.08

opublikował:


Białas – „Rehab”

Gdy dwa i pół roku temu na rynek trafiał legalny debiut Solara i Białasa, wielu krytyków – w tym i ja – zacierało ręce na myśl, że oto na oficjalnej scenie pojawia się wreszcie pyskaty, bezkompromisowy duet, który nie boi się mówić, co myśli. I chociaż „Stage Diving” nie było idealne, ten młodzieńczy głód połączony z szarżowaniem w poprzek rynkowych podziałów mógł się podobać.

Pierwsza solówka Białasa na pierwszy rzut oka może się wydawać zupełnym przeciwieństwem tamtego krążka. Podczas gdy albumem w Prosto Beezy wraz z Solarem rozpychali się na scenie i ustawiając swoich przeciwników, sami starali się dookreślić swoje miejsce na rynku, na wydanym przez Step „Rehabie” gospodarz wydaje się skierowany bardziej do wewnątrz. W końcu, jak głosi informacja prasowa, o rozliczenie z samym sobą chodzi.

I tak rzeczywiście jest. Można cytować fragmenty w rodzaju: „Wstydem nie jest zaczynać na ulicy, wstydem jest skończyć na ulicy i pozostać tylko marnym tłem / Co w życiu się kieruje złem, z niczym się nie liczy / Byłem taki, tak że wiem”. Można też przywołać całe nagrania w rodzaju „6 AM In WWA”, „Złamane skrzydło” czy tytułowe „Rehab”. Ale najbardziej znamiennym dowodem na to, o co chodzi w tej płycie, jest dziewiętnastosekundowe „Życie ćpuna”. Krótka rzecz, ale cholernie przekonująca. Do tego stopnia, że chociaż gospodarz powołuje się na Drake’a i sięga po osmalone, powoli walące podkłady, jakich pełno teraz za Oceanem, nie jestem w stanie posądzić go o jakąkolwiek stylizację. To Białas, który nagrywa życiówki, absolutnie swoje. Nie wierzycie? Posłuchajcie „To jest hip-hop” z doskonałym refrenem Palucha – ten numer może być dla gospodarza tym, czym dla Bisza było „Pollock”.

Ale jestem w stanie uwierzyć w „Rehab” z jeszcze innego powodu. Rozliczenie rozliczeniem i przemiana przemianą, ale Białas to przecież – jak sam przyznaje – nie Tau, wobec czego pewne rzeczy pozostały niezmienne. Na przykład takie „Że cham”, opowieść o osiedlowych królewnach i ich dobrych manierach, to coś, co mogło wyjść tylko z obozu SB Maffiji. Tak samo wersy demaskujące życie na backstage’u musiały się pojawić, bo przecież życie Białasa nie toczy się w próżni, a jego melanż był też melanżem setek innych raperów, którzy jednak nie pozbierali się w porę. Jest wreszcie „Czy”, pełne wątpliwości dwie zwrotki o dwóch życiowych drogach, w których tylko jedno jest pewne: „przejechać się można strasznie”.

I to mi się chyba najbardziej podoba w „Rehabie”. Nie jednostajna, siermiężna, ale w gruncie rzeczy ujmująca swoją surowością nawijka gospodarza. Nie spójne, nowoczesne, ale w kilku momentach ukrywające za pogłosami brak pomysłów podkłady Deemza. Najciekawsze w tym krążku jest to, że chociaż Białas podejmuje ten sam rozrachunkowy temat, co kilka tygodni temu Gural na „Magnum Ignotum”, robi to zupełnie po swojemu. Po nieco ponad czterdziestu minutach zostawia po sobie całkiem złożony portret psychologiczny, w którym droga nie wiedzie prosto od ciemnych ciągów alkoholowych do blasku świętoszka. „Czekajcie aż nagram klasyk, wtedy bierzcie ze mnie przykład” – słyszymy w ostatnim „Lepszego życia bilet”. Ani Białas nie jest przykładem, ani „Rehab” klasykiem. Choć pierwsze kroki w obu tych kierunkach zostały postawione.

Polecane

Share This