Beck – „Morning Phase”

Kalifornijskie słońce.

2014.02.22

opublikował:


Beck – „Morning Phase”

Podobno najbardziej podobają nam się najprostsze piosenki. I choć przyznawanie się do tego nie jest w dobrym tonie, słuchając „Morning Phase” trudno nie zgodzić się z tą tezą. Beck, co sam podkreśla, wraca do pięknych czasów „Sea Change” z 2002 roku i oferuje płytę po czubek głowy skąpaną w melancholii, ale też mieniącą się barwami ciepłego kalifornijskiego słońca.

Prostoty w żadnym wypadku nie należy mylić z prostactwem. Piosenki, które wypełniają „Morning Phase”, choć proste w formie, mają niezwykle elegancki i dostojny sznyt. Beck wybornie obudowuje szkielety smaczkami w postaci wielogłosów (chórki w „Blue Moon” czy „Don’t Let It Go”) czy też wielowymiarowych aranżacji z wykorzystaniem dzwonków, gitar pedal steel i smyczków (choćby „Waking Light”). Aranżacyjno – produkcyjne bogactwo nie przykrywa jednak najważniejszego – piosenek. A te są po prostu bardzo dobre. Przy okazji Beck wprowadza ciekawy dysonans – instrumentalnemu przepychowi artysta przeciwstawia monotonny, ale też hipnotyzujący wokal. Hansen śpiewa jakby od niechcenia, idzie po najmniejszej linii oporu. Niby żadna nowość w jego wykonaniu, ale na tej płycie robi wyjątkowo duże wrażenie.

Gdyby chcieć przedstawić „Morning Phase” za pomocą obrazów, najlepiej byłoby zwizualizować sobie spacer brzegiem oceanu przy wschodzie słońca. To to łagodniejsze, bardziej stonowane oblicze rodzinnej Kalifornii artysty, które znamy z bardzo starych płyt The Byrds i Buffalo Springield bądź odrobinę nowszych Crosby, Stills, Nash & Young. Folk miesza się tu z psychodelią, country i nadającym łagodnego klimatu popem. Beck w wywiadach chętnie klasyfikuje swoją płytę jako „California music”, wskazując jednocześnie jako jedną z głównych inspiracji Neila Younga. Kanadyjczyk przedstawicielem nurtu muzyki kalifornijskiej? Czemu nie, sztuka nie zna ograniczeń.

„Morning Phase” nie jest krążkiem pozbawionym wad. Za taką można uznać choćby najnowszy singiel „Wave”, gdzie poza melancholijnym nastrojem nie znajdziemy absolutnie niczego. Zabrakło melodii, napięcia, choćby jednego dźwięku, przy którym można by zatrzymać się na dłużej, sam utwór bardziej niż regularną piosenkę przypomina rozlazłe interludium.

Jeśli ktoś wciąż upatruje w Becku Mesjasza alternatywnego rocka, może być srodze rozczarowany, ponieważ nie znajdzie tutaj zbyt wiele dla siebie. Jeśli komuś nie odpowiada zamyślony i trochę rozmarzony Beck znany choćby ze wspomnianego na początku krążka „Sea Change”, być może powinien tę płytę zignorować. Z drugiej strony Beck Hansen zawsze adresował swoją twórczość do ludzi otwartych. I oni powinni przyjąć jego obecne wcielenie z otwartymi ramionami. „Morning Phase” nie zmieni świata, ale być może uczyni go trochę spokojniejszym i bardziej kolorowym. Przynajmniej na chwilę. 

Tagi


Polecane