Michał Polański: Na początku Waszej kariery mieliście okazję występować obok „The Sex Pistols”, „The Clash”, „The Stranglers” czy Iggy`ego Popa. Jak wspominacie tamte koncerty?
Doskonale! Nasz pierwszy „poważny” koncert zagraliśmy u boku „The Stranglers” w „Hornsey Art College” wiosną 1976 roku, gdzieś w północnym Londynie. Wcześniej występowaliśmy jedynie w ciasnych piwnicach i małych garażach, także koncert w”Hornsey Art College” to był dla nas prawdziwy milowy krok. Na fali sukcesu tego koncertu, w niedługim czasie otrzymaliśmy zaproszenie od „The Sex Pistols”, których koncerty poprzedzaliśmy, w kultowym dzisiaj „100 Club”. Spotkaliśmy się ponownie podczas słynnego „100 Club Punk Rock Festiwal”, gdzie mieliśmy także okazję występować, obok „The Clash”. Na początku 1977 roku Iggy Pop zaproponował nam odbycie wspólnej trasy koncertowej. Iggy promował wtedy swój album „Idiot”, a my otwieraliśmy jego sześć brytyjskich koncertów. To były naprawdę wspaniałe czasy!
MP: Podobno wydanie debiutanckiego singla „We Vibrate” zawdzięczacie inwencji waszego kolegi – gitarzysty Chrisa Speddinga. Czy to prawda?
Owszem! Jesienią 1976 roku odbyliśmy serię koncertów z Chisem Speddingiem. Chris był w tym czasie bardzo znanym gitarzystą i nagrywał dla wytwórni płytowej “RAK”. Z powodu swojej popularności, a co za tym idzie świetnej sprzedaży płyt, miał w”RAK” doskonałe układy. Za jego namową wytwórnia ta niemalże bez wahania podpisała kontrakt z “The Vibrators”, czego efektem było wydanie naszego pierwszego singla „We Vibrate” w listopadzie 1976 roku. Tak, więc Speddinga śmiało można nazwać „ojcem chrzestnym” debiutu fonograficznego „The Vibrators”.
MP: Jesteście jednym z nielicznych zespołów pierwszej fali punk rocka, który nadal regularnie koncertuje i nagrywa. Czy nie czujecie się punk rockowymi „matuzalemami”?
To dobre pytanie(śmiech)! Raczej nie. Na świecie są przecież zespoły o dużo większym stażu niż „The Vibrators”. Dowodem na to jest fakt, że na nasze koncerty przychodzą coraz to młodsi fani. Poza tym średnią wieku w zespole drastycznie obniża nasz basista Pete, który nie dobiegł jeszcze czterdziestki.
MP: Czy uważacie się bardziej za zespół punk rockowy czy rock `n rollowy?
Przede wszystkim czujemy się muzykami. Na całym świecie jesteśmy postrzegani jako zespół punk rockowy i tak też się czujemy. Jednak czymże jest prawdziwy punk rock, jak nie brudnym rock ’n rollem? Myślę więc, że ci, którzy widzą w nas rock‘ n rollowców również nie odbiegają daleko od prawdy. Tak naprawdę nigdy nie interesowały nas podziały na gatunki, style, czy konwencje. To działka krytyków i dziennikarzy muzycznych i im to pozostawiamy.
MP: Od ponad 3 lat gra z Wami fiński basista – Pete, znany z grupy „No Direction”. Jaki jest jego wkład w muzykę i brzmienie zespołu?
Pete to świetny kumpel i bardzo mocny punkt naszego zespołu. Wniósł do naszej muzyki dużo świeżości i pozytywnej energii. Świetnie sprawdza się na koncertach, co jest dla nas szczególnie ważne. To urodzony showman! Poza tym dzięki niemu przybyło nam sporo nowych fanek (śmiech).
MP: Wydany w 2002 roku album „Energize” uznajecie za największe osiągnięcie „The Vibators” od czasu kultowego „V2”. Dlaczego?
Ponieważ jest to najbardziej energetyczny, świeży, spójny, dopracowany i przemyślany album zespołu od niemal cwiercwieku! Potężne dynamiczne brzmienie, jakie na nim uzyskaliśmy do złudzenia przypomina “V2″. Zarówno teksty piosenek, jak i muzyka świetnie się uzupełniają i razem tworzą iście wybuchową mieszankę. Pamiętam, że podczas finalnych miksów, ktoś zaproponowal żebyśmy nazwali tę płytę “V3″ ze względu na podobieństwo do “V2″. Naszym zamiarem nie było, aby jej nazwa sugerowała podobieństwo do uznanego za nasz najlepszy album -„V2″. Mieliśmy już tytuł – “Energize”, który świetnie oddaje zawartośc tej płyty, nie zamierzaliśmy go zmieniac i tak już zostało. Jednak po jej wydaniu zacząłem raz po raz naprzemian słuchac “V2″ i “Energize” gdzie znalazłem masę pokrewieństw oraz analogii, i dzisiaj po sześciu latach od jej wydania muszę stwierdzic, że powinniśmy jednak nazwac ten album “V3″.
MP: Jesteście autorami punk rockowego hymnu „Troops Of Tomorrow”, który oprócz Was wykonywali również inni klasycy punk rocka. Która spośród znanych wersji najbardziej przypadła Wam do gustu i dlaczego?
Tak, w pewnym okresie był to bardzo kultowy kawałek zwłaszcza w Wielkiej Brytanii i bardzo wiele zespołów grało go na koncertach dość wspomnieć „U.K. Subs”, czy „The Exploited”. Wersja tych ostatnich jest chyba najbardziej znana. To śmieszne, ale nie wielu fanów punk rocka kojarzy ten utwór z naszym zespołem. Tak naprawdę to lubimy wszystkie wykonania tej kompozycji i nie potrafię którejś z nich wyróżnić w szczególny sposób.
MP: Po raz kolejny odwiedzacie Polskę razem z „U.K. Subs”. Czy jest to tylko zbieg okoliczności, czy raczej celowe zamierzenie?
Jak najbardziej celowe. W ostatnich latach to nasze ulubione zestawienie na trasy poza Wielką Brytanię. Raz my zabieramy ich w trasę, raz oni nas. Bardzo często podróżujemy i koncertujemy razem. Doskonale się ze sobą czujemy i myślę, że na scenie dobrze się dopełniamy tworząc nową lepszą jakość. W Polsce też graliśmy już kilka razy w tym zestawieniu i moim zdaniem świetnie się to sprawdziło.