Ranking: płyty Gorillaz od najgorszej do najlepszej

Oceniamy całą dyskografię grupy Damona Albarna.

2018.03.25

opublikował:


Ranking: płyty Gorillaz od najgorszej do najlepszej

foto: kadr z wideo

Podobno popularne Goryle szykują już nowy album. Podobno… Ale na pewno przyjadą do nas latem, by 6 lipca zagrać na Open’erze. Czekając z wypiekami na ich multimedialne show postanowiliśmy przyjrzeć się dokładnie ich dyskografii. A wszystkie płyty nagrane przez 2-D, Noodle, Murdoca i Russela Hobbsa ułożyć od najgorszej do najlepszej. Oto, co nam wyszło…

8. Spacemonkeyz Versus Gorillaz – „Laika Come Home”, 2002

To nie jest tak naprawdę album Gorillaz, ale… serio chcecie się teraz o to kłócić? A zupełnie serio – wszystko zaczęło się tak: kiedy Damon Albarn usłyszał przeróbkę utworu „Tomorrow Comes Today” z pierwszej EP-ki o tym tytule i longplaya „Gorillaz”, poprosił autorów remiksu, czyli zespół Spacemonkeyz, aby nagrali własną wersję tego krążka. Wyszło jak wyszło – z jednej strony jest to (zwłaszcza dla fanów gatunku) bardzo homogeniczny zestaw heavy dubowych przeróbek, z drugiej strony jednowymiarowość tej muzyki może przymuli przypadkowych słuchaczy – niczym gruby i tłusty joint. I może właśnie w takich „okolicznościach” przyrody te dźwięki sprawdzą się najlepiej?

Najlepsze numery: „Jungle Fresh”, „De-Punked”, „A Fistful of Peanuts”
Najgorszy numer: „Come Again”

7. „G-Sides”, 2002

W sumie kolekcjonerska bzdurka. I dowód na tom, że czasami mniej znaczy więcej. I lepiej. Oto bowiem na „G-stronach” dostaliśmy zbiór b-side’ów singli z pierwszej płyty zespołu Gorillaz. Strasznie nierówna to płyta i aż kusi mnie, żeby napisać, że… niepotrzebna. I nie tylko dlatego, że zaniża – bardzo przecież wysoką – średnią wszystkich produkcji Damona Albarna i Jamiego Hewletta. Najgorsze jest to, że trzy czwarte tych numerów nie wnosi nic do dorobku Goryli. A ja zapamiętam to wydawnictwo tylko dzięki przeróbce „19-2000” (Soulchild remix), która ukazała się na ścieżce dźwiękowej gry komputerowej „FIFA 2002”.

Najlepsze numery: „Latin Simone”, „19-2000” (Soulchild remix)

Najgorszy numer: „Clint Eastwood” (Phi Life Cypher)

6. „The Fall”, 2010

Kolejny krążek, który odziera Gorillaz z mitu nieprzeciętnej grupy. „Damon Albarn od dawna cierpi na syndrom Davida Bowiego – zawsze musi być najszybszy i najlepszy. Tym razem na tapetę wziął ostatnie dziecko Apple – iPada – i postanowił wycisnąć z tej maszynki trochę interesujących dźwięków” – twierdził w recenzji tego krążka Jurek Gibadło. Ostro chłop napisał, ale rzeczywiście coś w tym jest. Ten jakby improwizowany, artystyczny wybryk lidera Gorillaz zdarzył się chyba jednak (za) szybko. Te utwory powstały dosłownie w miesiąc, w trakcie amerykańskiej trasy koncertowej „Escape to Plastic Beach World Tour”. No i tę pewnego rodzaju szkicowość, by nie powiedzieć niechlujność niestety słychać. Ale jeśli potraktujemy te utwory jako eksperyment – zwłaszcza, kiedy lubimy taki dźwiękowy bigos ulepiony z pogłosów, loopów, sampli i wokali Damona, to… w sumie dlaczego nie? Fani i tak byli zachwyceni. A wy?

Najlepsze numery: „Revolving Doors”, „Phoner to Arizona”, „Amarillo”

Najgorszy numer: „The Speak It Mountains”

5. „D-Sides”, 2007

I znów kompilacja. Strach się bać tego podwójnego krążka, który wprowadza niepokój już samą okładką z ilustracją Pazuzu – demona, króla złych wiatrów rodem z mitologii sumeryjskiej. Ale bez obaw – w tym przypadku pozory mylą. Jak i rodowód zawartych tu utworów. Bo te „D-strony” to nic innego, jak zbiór b-side’ów (pierwszy krążek) oraz remiksów (drugie CD) ze znakomitego, drugiego albumu studyjnego „Demon Days”. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz słuchałem tego materiału, to pomyślałem sobie nawet, że mogłaby to być regularna płyta Goryli. Jest bowiem równo, przyzwoicie, a chwilami nawet bardzo dobrze – by nie powiedzieć przebojowo („Hongkongaton”, „We Are Happy Landfill”). Słuchany dziś, po latach, ten materiał również się broni . Nic dziwnego – te tracki nagrane zostały w czasie tej samej, „kosmicznej” sesji co wspomniane „Demon Days”.

Najlepsze numery: „Hong Kong”, „Hongkongaton”, „We Are Happy Landfill”

Najgorszy numer: „Murdoc Is God”

4. „Humanz”, 2017

Najnowszy, długo wyczekiwany – bo aż 6 lat – materiał Albarna i spółki. I chyba najbardziej polityczna płyta w dorobku tego projektu – pełna odniesień do rządów Donalda Trumpa. Zarazem również długaśny album wypełniony po brzegi rekordową ilością kolaboracji. I chyba one są zarazem atutem, jak i… wadą tego wydawnictwa. Dość powiedzieć, że mamy tu miks chyba wszystkich najpopularniejszych gatunków i stylistyk współczesnej muzyki popularnej. Dla wielu słuchaczy jest to więc album z gatunku „za dużo grzybów w jednym barszczu”. A więc mało strawny. Innych natomiast zachwyciła jego eklektyczność.

„Humanz” w tej swojej różnorodności czy tym pozornym chaosie zachwyca. Gorillaz stworzyli organiczną, będącą w ciągłym ruchu, materię generującą bodźce, które wywołują najrozmaitsze wrażenia i emocje. Budzą niepokoje, ale też chęć hedonistycznego odpuszczenia. Otwarty infantylną melodyjką i przypominającym dziecięcą wyliczankę „Momentz” z De La Soul, w sekundzie przeobraża się w potężny parkietowy banger o minimalistycznej konstrukcji, ale masywnym brzmieniu. Koresponduje z nim delikatniejszy, popowy „Submission” z Dannym Brownem i Kelelą, o wpadającym w ucho, przebojowym refrenie. Dużo dalej w „Hallelujah Money” Benjamin Clementine wprowadza dramatyczny, teatralny klimat, a z kolei Peven Everett – neosoulowy – pisała Kaśka Paluch, podsumowując swoją recenzję zdaniem: „Szaleństwo? Jest w nim metoda. Bo ten album jest dziwny i fascynujący”. Pełna zgoda, Kaśka!

Najlepsze numery: „Andromeda”, „Ascension”, „Saturnz Barz” i „We Got the Power”, „Submission”, „Charger”, „Busted And Blue”

Najgorszy numer: „Halfway to the Halfway House”

3. „Gorillaz”, 2001

Ależ to był debiut! Muzyczne – ale nie tylko – objawienie! Ten kawał świeżej, fantastycznej muzyki został bowiem zapowiedziany, a potem wspierany przez nowatorską kampanię promocyjną opartą na komiksowych wizerunkach członków zespołu. Niby alter ego realnych muzyków, a tak naprawdę postaci wyssanych z… kreskówki. Dopiero po fakcie okazało się, że Gorillaz w składzie: 2-D, Noodle, Murdoc i Russel Hobbs to jakże sprytny, ale jednak fake. A sama muzyka? Co tu dużo mówić – najlepszy, natchniony post-pop przełomu wieku, jaki mógł nam zaserwować lider grupy Blur. Post-pop sklejony z hip-hopu, rocka, muzyki elektronicznej, dubu, latino oraz dziesiątków niezwykłych sampli. Debiut zrobiony na pełnej pasji i bezczelu, ale jednak ze smakiem. Czego najlepszym dowodem promocyjny singiel „Clint Eastwood”, który był i jest do dziś kwintesencją „barokowego” stylu Goryli. I eklektyczności gustu Damona – bo przecież na tym krążku nie ma drugiego takiego samego nagrania! Jak na „London Calling” The Clash. Jednym słowem – perła. I sztos
.
Najlepsze numery: „Clint Eastwood”, „Re-Hash”, „Tomorrow Comes Today”, „Rock The House”

Najgorszy numer: „Latin Simone (Que Pasa Contigo)”

2. „Demon Days”, 2005

Słyszeliście o klątwie drugiego albumu? Że skoro na nagranie debiutanckiego krążka ma się całe życie, dzięki czemu trafiają na niego najlepsze utwory – a te ciężko potem przebić, skoro na przygotowanie kolejnej ma się rok lub dwa. Ale takie rzeczy to nie z Gorillaz. Bo ich „dwójeczka” jest jeszcze lepsza niż debiut. A co tu się dzieje! Zacznijmy od wymienienia gości: De La Soul, Martina Topley-Bird, Roots Manuva, Bootie Brown, Ike Turner, MF DOOM, Neneh Cherry, Shaun Ryder, Bootie Brown, The London Community Gospel Choir i San Fernandez Youth Chorus. Słabo? No to posłuchajmy tekstów – o przemocy, wojnie, wierze, brutalności i… płomieniach. Potężne popowe przeboje w rodzaju „Feel Good Inc”, „DARE”, czy „Kids With Guns” przeplatają się tutaj z tak odważnymi kawałkami, jak niezwykle spokojna „El Mañana” czy klaustrofobiczny „Last Living Souls”. A cała narracja obraca się wokół tematyki fałszywych bożków, dystopii i apokalipsy. Pamiętacie?

Jednym z pierwszych sygnałów wywrotowego potencjału tej płyty była początkowa kampania reklamowa zbudowana wokół hasła „odrzuć fałszywe ikony”. – Jeszcze przed premierą, fani mogli rozpowszechniać ten slogan za pomocą naklejek i szablonów dostępnych na stronie rejectfalseidols.com. Zarówno to hasło, jak i stwierdzenie, że „Bóg jest mroczny” wskazywały na olbrzymie rozczarowanie Albarna ówczesnymi rządami i autorytetami. Efekty tego rozczarowania słychać na całym albumie – twierdzi brytyjski dziennikarz Angus Harrison. Naprawdę nie sposób się z nim nie zgodzić!

Najlepsze numery: „Last Living Souls”, „Kids With Guns”, „Dirty Harry”, „Feel Good Inc.”, „El Mañana”, „Every Planet We Reach Is Dead”, „November Has Come”, „DARE”, „Fire Coming Out of the Monkey’s Head”, „Demon Days”

Najgorszy numer: „White Light”

1. Plastic Beach, 2010

Trzeci oryginalny, studyjny album Goryli. Wielki muzyczny kolos. Dźwiękowa bajadera. Kiedy usłyszałem ją w dniu premiery od razu pomyślałem, że tworząc „Plastic Beach” Albarn i spółka wypuścili z klatki wielogłowego potwora. Zachwycającego i przerażającego zarazem rozmachem stylistycznym, długością i bogactwem sampli. To płyta z rodzaju tych, z którymi pierwsze spotkanie oszałamia. Również dosłownie. Ale za każdym kolejnym razem te 16 tracków coraz bardziej zachwyca. I ujawnia swoje ukryte skarby. Ja wolę właśnie tak – kiedy piosenki odkrywają swoją moc powoli, stopniowo. Zamiast walić po głowie, niczym młot, swoją oczywistą i nachalną przebojowością. Tą, która jednak gaśnie tak szybko, jak rozbłysła. A potem, z czasem, wręcz irytuje i wkurza. A wreszcie powoduje wstręt i obrzydzenie. Znacie takie płyty-wydmuszki, przeboje jednego sezonu? No to „Plastic Beach” nie jest takim albumem…

Natomiast na pewno jest to zestaw bardzo eklektycznych i… ekologicznych utworów. Tematem przewodnim, przyświecającym tym razem Albarnowi podczas zabawy gatunkami i mieszania pozornie niepasujących do siebie stylów muzycznych, jest tym razem tragiczna kondycja naszej zaśmieconej tytułowym plastikiem planety. Ponury concept album osłodzony (na szczęście) nieskrępowaną wyobraźnią muzyczną Damona i jego gości: Snoop Dogga, Bobby’ego Womacka, Mos Defa, De La Soul, Marka E. Smitha, Lou Reeda, Micka Jonesa i Paula Simonona (The Clash) i Little Dragon – w najlepszym tu, bardzo tanecznym „Emipre Ants”.
Płyta – goryli opus magnum. Cudo. Klasyk.

Najlepsze numery: „Rhinestone Eyes”, „Stylo”, „Empire Ants”, „On Melancholy Hill”, „Plastic Beach”, „To Binge”, „Pirate Jet”
Najgorszy numer: „Superfast Jellyfish”

Artur Szklarczyk

Polecane