Ranking: oceniamy dyskografię Rasmentalismu

Ułożyliśmy płyty grupy w kolejności od najgorszej do najlepszej.

2018.01.31

opublikował:


Ranking: oceniamy dyskografię Rasmentalismu

foto: mat. pras.

Przygotowując ten ranking, stanąłem przed nie lada wyzwaniem. Poproszono mnie o uszeregowanie wszystkich albumów Rasmentalismu od najsłabszego do najlepszego. Ktoś mógłby powiedzieć: i co w tym takiego trudnego? Dyskografia jak dyskografia. Cóż, tak się składa, że miałem przyjemność recenzowania na łamach CGM.pl wszystkich legalnych płyt Rasmentalismu w momencie ich wydania – i za każdym razem niemal bez zastanowienia dawałem tym krążkom maksymalne oceny. Trudność więc jest, bo jak tu uszeregować coś, co wydaje się stać na tym samym, piekielnie wysokim poziomie? Co po latach nadal się broni, a gdzie odjąć choćby pół oceny (o tym też trzeba pamiętać: w momencie recenzowania tamtych albumów posługiwaliśmy się wyłącznie pełnymi liczbami, bez połówek)? I jak na tle recenzowanych legali prezentują się płyty z czasów podziemia?

Niniejszy ranking jest więc dla mnie samego okazją, by zweryfikować wystawione niegdyś opinie. Aha, i dla jasności: wydanego w piątek „Tanga” nie bierzemy pod uwagę. To wydawnictwo musi jeszcze trochę „odleżeć”.

6. „Hotel trzygwiazdkowy” (2011)
Przyznaję bez bicia: lubiłem wbijać tej płycie szpile. Przy każdej okazji. Ktoś nawet zwrócił mi kiedyś uwagę, że pastwię się nad „Hotelem” z maniakalnym wręcz uporem. Wynikało to stąd, że w momencie premiery drugi samodzielny album Rasmentalismu sprawił mi spore rozczarowanie. Wszystko było jakby lepsze, bardziej profesjonalne w stosunku do „Dobrej muzyki, ładnego życia”, ale wszystkiego było też za dużo. Podkłady były przeładowane i nieadekwatne do ówczesnych umiejętności Mentosa, co w prostej linii prowadziło do przyciężkawej epickości, w jaką „Hotel” niekiedy popadał – a zdarzało się to nie raz i nie dwa, bo wpływy świeżego wtedy „My Beautiful Dark Twisted Fantasy” Kanye Westa były bardzo silne. Powrót po latach do „Hotelu” nie okazał się wprawdzie tak bolesny, jak podejrzewałem, ale to wciąż najsłabsza rzecz w dyskografii duetu.

7. „Duże rzeczy” (z W.E.N.A., 2009)
To płyta, która – przynajmniej na papierze – w 2009 roku mogła przyprawić fana polskiego podziemia o mokre sny. Raz, że Rasmentalism, autorzy świetnego debiutu sprzed roku. Dwa, że W.E.N.A. z kapitalnym „Wyższym dobrem” na koncie. Trzy, że zaskakujące zderzenie warszawskiego sznytu z perspektywą wschodniej Polski. Cztery, że wśród gości absolutna czołówka podziemia (Te-Tris, Brudne Serca). Mogło nie chwycić? Pewnie, że mogło – już nie takie kolosy upadały. Tyle że „Duże rzeczy” to w gruncie rzeczy bardzo dobra płyta. Siłą napędową jest tu rzecz jasna krzyżówka stylów Rasa i Wudoe (w przyszłości ta chemia powróci szczególnie w „Zapachu spalin” z „Nowej ziemi” Weny), ale umówmy się – takie podkłady jak choćby „Żeby być” też zrobiły swoją robotę. Jeśli więc coś jest nie tak z tą płytą, to może to, że bywa jednak monotematyczna. Poza tym dopada ją słynny syndrom „wygrywania życia”, który da się wkrótce we znaki wielu raperom z pokolenia Rasa i Weny.

8. „Wyszli coś zjeść” (2015)
Pierwszy legal w tym zestawieniu. I – uprzedzając dalszą część – jedyny, któremu odebrałbym chyba cały jeden punkt. Z perspektywy czasu wyraźnie widzę, co dokładnie zauroczyło mnie w „Wyszli coś zjeść” – fantastyczne single, na których ta płyta się opiera. Mam tu na myśli szczególnie „System interwałów” i „Nie jestem raperem”, utwory, którym kapitalnie udało się oddać klimat amerykańskiego rapu lat 2002-2005, gdy rządzili The Neptunes i Kanye West. Dla tych numerów na pewno warto wracać do wydawnictwa sprzed prawie trzech lat. Nie wiem, czy dziś robią też takie samo wrażenie „Wyjdziesz na dwór?” i „Film o nikim” – ten drugi, inspirowany Timbalandem, brzmi z perspektywy czasu jak zaledwie trening przed dalszymi poszukiwaniami Menta. Wiem jednak na pewno, że na tle numerów promujących „Wyszli coś zjeść” reszta materiału wypada tak sobie – jak powielanie pomysłów z „Za młodych na Heroda”.

9. „Dobra muzyka, ładne życie” (2008)
Czy to tylko kwestia sentymentu, że „Dobra muzyka…” ląduje tak wysoko w tym zestawieniu? Być może. W końcu Mentos był dopiero u progu swojej przygody z MPC-tką i słychać, że łączenie bębnów z samplami szło mu czasami topornie, a melodie – nawet jeśli fajne – jakoś nie zawsze chciały się kleić z sekcją rytmiczną. Słychać też, że Ras wychowywał się na Pezecie (jak zresztą duża część podziemia wówczas) i że ta historyjka w „Kupuj polskie rap płyty” to nie taka znowu od czapy (OK, przyznaję, sam podbiłem kiedyś do Menta, myśląc, że to Ras…). A, no i mastering, choć z tym akurat coś po latach zrobiono. No dobrze, ale czy to tylko kwestia sentymentu? Wajbu, jaki słychać w „Mentbicie”, temu duetowi nie zabierzesz. Nie zabierzesz też klasycznego już chyba duetu z Disetem w „Pierwszy i ostatni raz” i letniej „Tichuany” (szkoda, że tak krótkiej!). Ta płyta ma tę beztroskę i bezpretensjonalność, których w takim stopniu na kolejnych krążkach Rasmentów już nie będzie. Nawet lekkie jak nigdy „Tango” wydaje się bardziej wykalkulowane od „Dobrej muzyki”.

10. „Za młodzi na Heroda” (2013)
To z jednej strony płyta-przełom, bo pierwszy legal w dużym wydawnictwie i udany wynik sprzedażowy, a z drugiej kontynuacja obranej w podziemiu drogi. Tę ciągłość widać choćby w doborze gości: z jednej strony Małpa i VNM, a więc przedstawiciele tego samego pokolenia undergroundowych wyjadaczy, z drugiej zaś – starsi stażem Eldo i Spinache. W efekcie wyszła płyta doskonale zbalansowana, umiejętnie poruszająca się między samplami („Off”) a masywną elektroniką („Drogowskazy”), między zgrabnymi, błyskotliwymi linijkami („Pervoll Vanish”) a bardziej refleksyjnymi momentami („Buty z betonu”) i storytellingami („Umarł król, niech żyje”). Nic dziwnego, że dla wielu to opus magnum Rasmentalismów i wizytówka stylu tego duetu.

11. „1985” (2016)
Od „Za młodych na Heroda” sam jednak wyżej stawiam przedostatnie w dorobku duetu „1985”. Może dlatego, że – jak przyznali zresztą sami twórcy – to ich najbardziej świadomy album? Może dlatego, że nigdzie wcześniej (i nigdzie później?) nie dochodzi do głosu tak wyraźnie ciemna natura Rasa? To dzięki niej zamojski raper był w stanie tak dobitnie, bezpardonowo i brutalnie formułować swoje myśli. Wyszedł z tego album obsesyjnie wracający do tematu prawdy i kłamstwa, ale tu akurat ta maniakalność i pewna monotematyczność pracują i gwarantują całemu krążkowi spójność. Słychać zresztą, że panowie spędzili długie godziny w studiu, tworząc z „1985” płytę z krwi i kości, a nie tylko zbiór luźnych, niepowiązanych ze sobą numerów. Na tym, jak sądzę, polega wyższość „1985” nad „Za młodzi…” – nawet jeśli to właśnie tam Ras i Ment zanotowali najlepsze kawałki w swojej dotychczasowej karierze, to „1985” jako całość jest o wiele bardziej wciągająca i uzależniająca.

Karol Stefańczyk

Polecane