Radio kłamie – Rock co krok vol. 0003, czyli playlista Artura Rawicza

Poniedziałkowa audycja zarejestrowana w sobotę.

2015.01.15

opublikował:


Radio kłamie – Rock co krok vol. 0003, czyli playlista Artura Rawicza

Mówią, że radio to teatr wyobraźni. Śliczne powiedzonko. Ale redio to też kłamczuch. Taki oszust. I nie mam tu na myśli tego, że radio często staje się substytutem kogoś bliskiego, znajomego. Że prowadzący często mówią do słuchaczy, jak do starych znajomych i że my, słuchacze, chętnie dajemy się nabrać. Bo tak jest przecież fajniej i w ogóle. Radio ustawione na parapecie w biurze jakoś niewidzialnie rozładowuje napięcie podczas pracy (oczywiście do momentu, w którym nie pojawią się kulki do ćwiczeń mięśni Kegla). Radio poprawia też samopoczucie ekip remontowo-budowlanych (do chwili, w której nie włączą się niskie ceny). Często właśnie tylko po to włączamy radio, by dać się tak oszukiwać.

Ale najbardziej złe i niedobre radiowe oszustwo to… puszka.

Najzabawniejsza historia z puszką w tle, jaka mi się przydarzyła – i zdaję sobie sprawę, że jak się to opowiada, to już może takie śmieszne nie jest, jak wtedy, kiedy się wydarza… – jak wracałem z jednej z bemowskich edycji festiwalu Sonisphere. Było to trzy czy cztery lata temu. Kończył się ostatni koncert, biuro prasowe (w postaci dużego namiotu dla mediów) pakowało się, graty zwijali dziennikarze, fotografowie…

Zarzucam plecak, zapalam papierosa, wyjmuję kluczyki od fieściny, których równolegle szukałem. Stojący obok kolega Makak pyta się, czy jadę przez centrum. – Spoko, mogę Cię podrzucić – odpowiadam, i wsiadamy do mojej fioletowej kapsuły. Udaje nam się przemknąć przed żywą lawą sierściuchów i brudasów wylewających się lotniska. Mkniemy przez Bemowo i gaworzymy sobie o tym, co dane nam było zobaczyć przed chwilą. Normalka. Gadamy, a Makak włącza radio. Coś sobie w nim leci. Coś fajnego. A my gadamy. Muza leci, w rozmowie robi się jakaś naturalna pauza. Znacie to, nie? Po prostu pauza. I w tej pauzie kończy się utwór, który właśnie leciał i z radia zaczyna mówić do mnie… Makak. Tak, ten sam Makak, który siedzi obok mnie i z którym właśnie rozmawiam! Najpierw wypadają mi oczy i szczęka miażdży żebra, a potem zaczynamy się brechtać. Dobrze, że w ogóle przeżyliśmy, na drodze było w miarę pusto. Chwalić Pana, że byłem trzeźwy.

Granie z puszki w radiowym żargonie oznacza zarejestrowanie audycji wcześniej i emisję w późniejszym terminie. Dziś raczej podczas słuchania autorskiej audycji z puszki usłyszymy od jej autora ostrzeżenie, że jedziemy puchą i poznamy tego powody. Ale kiedyś tak nie było. Co generowało jakieś zabawne sytuacje. Ale w erze social media i globalnej komunikacji instant już się to chyba nie zdarza. I tak nie ma już tylu autorskich audycji i rządzi playlista, więc problem jest w zaniku.

Ja dziś też swoją pisaną audycję (zawsze chciałem do radia, ale ono mnie nie chciało nigdy) nadaję do Was z puszki. Słowa te piszę w sobotę. Bo „audycja” ma być w poniedziałek. A jutro, czyli wczoraj, był 23. Finał WOŚP, przy którym tradycyjnie zapierniczam (za darmo) jak mróweczka. Zaczynam bladym świtem, kończę późno w nocy. Potem jeszcze jakaś towarzyska sytuacja z innymi znajomymi mordami, które zjechały się do Warszawy w tym samym celu, dla którego ja byłem na Woronicza. No i mamy poniedziałek. Po krótkim śnie wydłubuję bagnetem ropę z oka i lecę na targi fotograficznie, bo mnie to jakoś kręci i napędza. Więc lecę. A audycja leci. Tyle, że z puszki. Bo powstała w sobotę. Więc albo musiałbym Was oszukiwać, albo zrobić audycję o oszukiwaniu w radio i graniu z puszki. Wybrałem tę drugą opcję.

PS. nie odmieniam słowa „radio”, bo jestem stary.

PS2. dziś gram same utwory z serduszkiem w tytule. Trochę od czapy niektóre są, ale jakoś mi tak przypasowało. Poza tym chyba nie znam utworów o graniu z puszki. Zna ktoś taki?

Polecane