foto: mat. pras.
O czym dziś pisałby i śpiewał „Ostatni Hipis” na świecie? Tego oczywiście nie wiemy, ale możemy zgadywać. Wiemy, jak żył. Wiemy, czego dotykał w (najczęściej) autobiograficznych tekstach. Wiemy, że zderzyły się w nim naiwność z rozczarowaniem, miłość i cierpienie. Akceptacja i poczucie izolacji. Sukces i klęska. Wszystko oglądane i uwypuklone przez soczewkę heroiny, w którą dość szybko się wpakował i która go zabiła.
W te dni często wspominamy tych, których już z nami nie ma. Rzadziej zastanawiamy się, co straciliśmy, czego mogliby dokonać jeszcze? Gdyby mogli. O czym – i jak – mówiliby dziś w swoich utworach? O przerażonych uchodźcach? O zszokowanych rodzinach ofiar zamachów? O celebrytach i polskim showbiznesie? A może o politykach? O rozczarowaniu rzeczywistością? O wątpliwościach? O nałogach, to na pewno. Nie będę się zastanawiał czy utwór „Whisky” miałby dziś sens i do czego mógłby się odnosić, bo to nie utwór Riedla. On go tylko śpiewał. To częste nieporozumienie.
Podobnie jak „Skazany na bluesa”, którego tekst jest autorstwa Riedla i faktycznie jest mocno autobiograficzny i dziś odbierany jako jakieś autopożegnanie, ale nim nie jest. „Skazany…” to pieśń poświęcona Ryśkowi „Skibie” Skibińskiemu z Kasy Chorych, z którym Riedel się przyjaźnił i dzielił miłość do muzyki i heroiny. Tekst powstał po śmierci Skiby w 1983 roku, ale przyznać trzeba uczciwie, idealnie opisuje również autora. Taka przewrotność.
Był jednym z niewielu, skazanych na bluesa.
Ten wyrok dodawał mu sił.
Miał dom i rodzinę,
spokojnie mógł żyć.
Lecz często uciekał, by stanąć przed wami,
By nabrać znów sił.
Czy gdyby teraz pisał „Małą Aleję Róż”, to myślałby o tempie naszego dzisiejszego życia? O konsumowaniu i potrzebie posiadania czy o show-biznesie i jego kulisach?
Mam, mam już tego dość,
Po co, no po co mi to wszystko?
Hotele, szpan, rywale, a potem strach,
że runie, no runie to wszystko
i znowu zostanę sam.
Nie wiem kogo słuchać
tylu doradców wokół siebie mam
niektórzy mówią, że mnie kochają,
lecz tak, lecz tak naprawdę kochają tylko szmal.
Któregoś dnia rzucę to wszystko
i wyjdę rano, niby po chleb.
Wtedy na pewno poczuję się lepiej,
zostawię za sobą ten zafajdany świat.
Albo „Lunatycy”, czy nie mówiliby trochę o pogubionych ludziach, bezrefleksyjnie podążającymi za tym co modne lub żyjącymi bez żadnego sensu w pogodni za mieszkaniem, samochodem i jeszcze większym telewizorem? O ludziach którzy „lajkują”, ale pozbawieni są empatii i nic prawdziwego nie czują?
Bloki czarne cień rzucają,
a z otwartych, ślepych okien jak łzy białe
Lunatycy uciekają, lunatycy uciekają.
Zakochani w sobie, wokół same lustra otaczają ich,
nie widzą nic, nie, nie słyszą nic, nic nie czują.
Czy o przerażonych, niewinnych ludziach uciekających przed wojną, albo o samej wojnie, dziś nie śpiewałby tak przejmująco, jak „W dniu, w którym pękło niebo”?
Powiedział Pan, powiedział Pan:
„Daję Wam ogień, podajcie sobie ręce
I żyjcie w zgodzie,
Żyjcie w zgodzie z ptakami.
Niech płoną serca i oczy Wasze niech
Nigdy nie znają łez. Nie znają łez.”
Odszedł, a ciało swe pogodził z ptakiem.
I wiecznym cierpieniem
I była miłość i była zgoda,
Każdy był wolny, wolny był każdy ptak.
Pewnego dnia, pewnego dnia pękło niebo
I lunął straszny deszcz.
Wtedy krzyknął ktoś
I chłód ogarnął wszystkie serca,
A w oczach pojawił się strach.
Ludzie podali sobie noże zamiast rąk
I upiekli ptaki!
A czy śpiewając „Złotego pawia”, nie opisuje dokładnie tego, o czym dziś mówią raperzy opisując swoje środowisko? Albo o tym, co dzieje się z tymi, którym powinie się noga na tzw. ścieżce kariery, w korporacji, w życiu, w ogóle? Bo że jest to utwór o powierzchowności relacji i interesowności ludzi, to wątpić nie można… Ten kontekst się nie zmienia.
Nie wiem sam, skąd wziął się tam
Nigdy przedtem o tym nie myślałem
Bo i po co?
Kiedy miałem wielki kopiec złotych jaj
I przyjaciół wielu otaczało mnie
Nie byłem sam, o nie, nie byłem sam
Pewnej nocy prysnął czar
Ptak nie znosił już złotych jaj
Trefne karty rozdał los,
Więc przegrałem partię z nim
A życie toczyło się dalej…
Ładnych kilka, długich lat
Minęło od tej nocy,
Której nigdy nie zapomnę mu
Siedzę teraz sam w ogrodzie
Sam, wśród umarłych kwiatów
Nikt już nie, nikt już nie odwiedza mnie.
A czy „Snem o Victorii” nie komentowałby w jakiś sposób coraz głębszych podziałów jakich doświadczamy jako społeczeństwo? Czy to nie byłaby odpowiedź na stające na przeciwko siebie dwie wrogie sobie Polski?
Dzisiaj miałem piękny sen,
naprawdę piękny sen.
Wolności moja, śniłem, że
wziąłem z tobą ślub.
Słońce nas błogosławiło
I księżyc też tam był
Wszystkie gwiazdy nieba.
Wszystkie gwiazdy pop.
O Victorio, moja Victorio!
Dlaczego mam cię tylko w snach?
Wolności moja, ty Victorio!
Opanuj w końcu cały świat
Och, gdyby tak wszyscy ludzie
Mogli przeżyć taki jeden dzień.
Gdy wolność wszystkich ludzi zbudzi
I powie: „Idźcie tańczyć, to nie sen.
Jeszcze straszniejszy i dosadniejszy byłby dziś „Autsajder”, w którym po łbie dostają wszyscy, od cynicznych polityków zakłamujących wszystko z historią włącznie po interesownych kochanków udających miłość za kilka srebrników…
Ale jedno wiem po latach
Prawdę musisz znać i ty:
Zawsze warto być człowiekiem,
Choć tak łatwo zejść na psy!
Kumpel zdradził mnie nie jeden
I nie jeden przegnał, lecz (nie)
Nie szukałem zemsty w niebie.
Co kto robi jego rzecz.
Ta dziewczyna, którą miałem,
Chciała w życiu tylko mnie. (teraz)
Teraz z innym jest na stałe,
Każdy kocha tak jak chce.
Ale jedno wiem po latach,
Prawdę musisz znać i ty:
Zawsze warto być człowiekiem,
Choć tak łatwo zejść…
Zejść na psy!
Chociaż puste mam kieszenie,
No i wódy czasem brak.
Ja już nigdy się nie zmienię,
Zawsze będę żył już tak!
A „List to M.”? Tekst brzmi jakby dziś napisał go chłopak z blokowiska, który wreszcie dorósł i zrozumiał, czego nie rozumiał, gdy dorastał. Tyle że zrozumiał za późno.
„Spokojny jest tylko mój dom,
Gdzie Ty jesteś a mnie tam nie ma.
Gdzie nie wrócę już chyba, chyba nie,
Mamo bardzo Cię kocham, kocham Cię!
Myślałem, że Ty skrzywdziłaś mnie,
A to ja, skrzywdziłem Ciebie.
Szkoda, że tak późno pojąłem to
tak późno to zrozumiałem, zrozumiałem to
Samotność to taka straszna trwoga,
Ogarnia mnie, przenika mnie.
Wiesz mamo, wyobraziłem sobie, że
Że nie ma Boga nie, nie ma nie!
Dziś o jakich błędach życiowych śpiewałby, powiedzmy, facet w sile wieku? Czego by żałował? Czego by żałował taki jeden, który przeżył uczciwie, od ekierki, życie. Spłacił kredyty, awansował, wykształcił dzieci i teraz pozostało mu już tylko patrzeć jak wszystko toczy się dalej? A czego żałowałby ten drugi, który lecąc po bandzie pogubił najbliższych, stracił adres i siebie? Czy zrezygnowałby z wielu kolorowych przygód w imię tego, co przez nie stracił? O czym dziś byłaby „Modlitwa III”?
„Pozwól mi spróbować jeszcze raz.
Niepewność mą wyleczyć, wyleczyć mi.
Za pychę i kłamstwa, za me nałogi,
Za wszystko co związane z tym.
Te świństwa duże i małe,
Za mą niewiarę,
Rozgrzesz mnie, no rozgrzesz mnie!
Panie mój, o Panie!
Chcę trochę czasu, bo czas leczy rany.
Chciałbym, chciałbym zobaczyć co,
Co dzieje się w mych snach. Co dzieje się.
I nie, nie chcę płakać, Panie mój!
Uczyń bym był z kamienia, bym z kamienia był.
I pozwól mi, pozwól mi,
Spróbować jeszcze raz, jeszcze raz, jeszcze raz.
Zapalamy znicze, wspominamy tych, co odeszli, zwłaszcza ostatnio. Co roku przypominałem tych, którzy w ostatnich 12 miesiącach dostali imienne zaproszenie od Pana Boga albo wypisali się na własne życzenie z tego świata. Powstawało coroczne, ponure zestawienie i gdzieś w tym wszystkim brakowało mi refleksji. Dlatego proponuję inaczej pomyśleć o tych, których nie ma. Co by było, gdyby wciąż byli? Co by powiedzieli? Bo to jest właśnie to, co nam zostawili.
Artur Rawicz