***
Fokus – „Prewersje” (2011)
„Jesteś szczery jak uśmiech sprzedawcy w McDonaldzie”, tak swojego czasu atakował Mesa Mezo w swoim numerze „Panczlajner”. Fokusa nie trzeba atakować, bo i kto chciałby skrzywdzić tę potulną twarz, która dobrotliwie spogląda z okładki „Prewersji”? Były członek Paktofoniki nie ma wreszcie w sobie nic ze sprzedawcy McDonald’s. Ten szczery, poczciwy i trochę melancholijny uśmiech kojarzy się raczej, jak słusznie zauważyli internauci, ze sprzedawcą w jakimś wietnamskim barze. Aż trudno uwierzyć, że Smok dzierży mikrofon, a nie pałeczki do zupy pho.
RPS – „Książę aka Slumilioner” (2014)
Lubimy minimalistyczne okładki. Najlepiej takie, które są tylko po to, żeby były. Autorzy tej do „Księcia” Peji wpadli na intrygujący pomysł: poprosili rapera, by stanął w białym t-shircie na białym tle (a kolor ten jest, jak wiadomo, symbolem niewinności, symbolem łagodnego, dojrzałego RPS-a) i wykonał jakiś tajemniczy, ale jednocześnie dziarski gest. Ponieważ zacieranie rąk wyszło już z mody, Rychu wyciągnął po dwa palce na każdej dłoni i… No właśnie, co? Co chce przez to powiedzieć? „Patrz na mnie”? „Liczę do czterech”? „Obczaj te spluwy w moich rękach – bang, bang i już cię nie ma”? Jeśli ta okładka miała intrygować, cholera, udało się.
Na marginesie, RPS ma na koncie kilka mocnych okładek, z „Fturując” – polską wersją EPMD – na czele. Jego podopieczni – Gandzior, Śliwa – też zresztą…
PMM – „Polski mistrzowski manewr” (2008)
Myśleliście, że w 2008 roku nikt już nie odważy się zapozować do okładki w bandamie zakrywającej twarz? A jednak, nie doceniacie PMM. Choć tego typu odzienie w polskim rapie kojarzy się raczej z najntisowym gangsta hip-hopem rodem z Poznania, w połączeniu z full capem ma raczej nawiązywać do amerykańskiego mainstreamu. Ale czy nawiązuje? Podobne rozterki towarzyszą drugiemu członkowi szczecińskiej grupy. To bardziej polski Pitbull czy ochroniarz Patryk? Trudno ustalić, szczególnie że słuchacza oślepia błyszczące logo – jedno z tych, których nie powstydziliby się projektanci okładek No Limit Records. Tak błyszczące, że aż potrzebowało wyjaśnienia w górnym pasku.
B.O.K. – „W stronę zmiany” (2011)
Dość z białymi okładkami, pora uderzyć w ciemniejsze kolory. Na przykład w czarny połączony z szarym. Czy okładka „W stronę zmiany” wydaje się wam znajoma? Macie poczucie, jakbyście widzieli ją wielokrotnie w ostatnich tygodniach? Od razu wyprowadzę Was z błędu: nie, pierwszy legal B.O.K. nie wylądował ostatnio na żadnej promocji w Empiku. Ale mogliście widzieć setki podobnych grafik gdzie indziej, np. na okładkach zeszytów do szkół podstawowych i gimnazjów. Ta postać w kapturze, która zdobi grafikę płyty Bisza i spółki, nie różni się niczym od fajnych „skejcików” zaludniających pierwsze strony kajetów polskiej młodzieży. Tu pasek z ćwiekami, tam frotka, a do tego jeszcze grafficiarskie logo. A teraz porównajcie tę okładkę z ubiegłorocznym „Labiryntem Babel”. Już choćby na tym poziomie widać, jak długą drogę pokonał ten zespół.
Ten Typ Mes – „Alkopoligamia: Zapiski Typa” (2005)
O solowym debiucie Mesa (na zdjęciu) miałem przyjemność pisać całkiem niedawno, gdy wspominałem 2005 rok w polskim hip-hopie. W opublikowanym wówczas rankingu „Alkopoligamia” musiała się znaleźć. W tym zestawieniu też musi, niestety. W przerysowanych, świadomych własnej konwencji okładkach nie ma w zasadzie nic złego – inaczej oburzalibyśmy się choćby na niektóre grafiki Jaya Z, jak choćby the z „The Blueprint” czy „American Gangster”, gdzie raper, który jeszcze przed chwilą śmigał w baggach firmowanych własną ksywką, jawi się jako poważny biznesmen w garniturze i z cygarem. I dlatego, gdyby w przypadku „Alkopoligamii” szło tylko o kremowe spodnie, koszulę i limuzynę, właściwie nie byłoby o czym mówić. Coś jednak sprawia, że ta grafika wygląda bardziej na okładkę taniego mixtape’u, a nie głośnego debiutu w dużej wytwórni. Wszystko jest tu groteskowe (a przecież sama płyta, inicjującą, hm, alkopoligamiczny „nurt”, sama w sobie jest w większości bardzo na serio): od miejscówki, która przypomina bardziej pawilony na tyłach Nowego Światu niż Sowę i Przyjaciół, przez dekadencki stoliczek, po samego Mesa, który jakby nie do końca wyzbył się dresiarskich manier i próbował jednak przycupnąć w słowiańskim przykucu. Czy muszę jeszcze wspominać o paskudnych paskach po boku?