Moje wymarzone kooperacje. Felieton Karola Stefańczyka

Duety i tria, do których nie doszło, a które mogłyby namieszać.

2014.08.08

opublikował:


Moje wymarzone kooperacje. Felieton Karola Stefańczyka

Ero? Kosi? W.E.N.A.? Diox? Hades? Był (a właściwie nadal jest) taki czas, kiedy ci artyści pojawiali się na co drugim featuringu. Jasne, nic dziwnego, to w końcu dobrzy MCs i pewnie jeszcze lepsi koledzy, stąd tak częsta obecność. Nas jednak, słuchaczy, mogła ta częstotliwość po pewnym czasie zmęczyć. Artykuł ten powstał właśnie z takiego zmęczenia, ale i marzeń – o wspólnych utworach, które mogłyby stać się hitami/klasykami. Lista jest subiektywna, jak każda inna, ale spróbowałem w jakiś sposób uargumentować swoje wybory: łączyć podobne (lub przeciwnie – wyjątkowo kontrastowe) style, konfrontować pokolenia, sugerować tematykę.

Oto moja dziewiątka. Na dziesiątą kooperację, przyznam szczerze, nie miałem sensownego pomysłu. Właściwie mógłbym to miejsce zostawić na duety artystów na tyle kreatywnych, że sprawdziliby się w różnych kombinacjach. Tede? Ten Typ Mes? Zeus? Wszystkich tych panów można by ze sobą łączyć i wyszłyby pewnie fantastyczne rzeczy. Czemu ich więc nie ma w tym rankingu (nie licząc niewidzialnego dziesiątego miejsca)? Z dwóch powodów. Po pierwsze, to ludzie, których najlepiej słucha się, gdy występują w pojedynkę (co nie znaczy, że niżej wymienieni nadają się tylko do duetów; przykład chociażby Łony temu przeczy). Po drugie, właściwie nie potrafiłbym wymyślić jednej, wyjątkowej stylistyki dla którejś z tych kooperacji. Dobrze wiemy, że Tede sprawdzi się i na jakimś trapie, i na boom-bapie, a horyzonty takiego Mesa są jeszcze szersze. Dlatego lądują tutaj – na początku artykułu, a zarazem dziesiątym miejscu. Jako ludzie-orkiestry.

Polskie Karate x Łona

Łona coraz rzadziej siada już na gęsto ciętych, brudnych bitach. Dziesięć lat temu ten nowojorski, Premierowski sznyt był wyznacznikiem stylu jego producenta; dziś Webber częściej stawia na zimną, oszczędną elektronikę. Tym chętniej usłyszałbym szczecińskiego MC, jak z podrasowanym przez lata warsztatem radzi sobie na szorstkiej, niewygodnej produkcji Metra. Z prześmiewczymi Wygą i Igorem szybko znaleźliby wspólny temat. Wódka pewnie rozwiązałaby języki i związała je w tłusty, bezczelny numer.

Pezet (na zdjęciu) x Gedz x Danny


Można by powiedzieć, że obecność Danny’ego jest tutaj zbędna, bo Gedz sam potrafi wysmażyć fantastycznie brzmiący, melodyjny refren (ostatnio dostarczył taki Huczowi w „Syfie”). Tyle że sprawnie poruszających się w newschoolu wokalistów mamy w hip-hopie co najmniej kilku (zamiast Danny’ego mógłby to być równie dobrze Rzeźnik), lepiej by się stało, gdyby MC z Malborka całą swą energię włożył w zwrotki. Te, biorąc pod uwagę jego naturalny luz, z pewnością hulałyby aż miło. Do takiej amerykańskiej, mainstreamowej konwencji brakowałoby tylko kogoś z takim flow jak Pezet. Na bicie w rodzaju The Heatmakerz czy Streetunner dupy mogłyby robić z dupy cokolwiek – każdy autoplagiat byłbym skłonny wybaczyć.

Tau x Ńemy



W ostatnich tygodniach o Mediumie mówiło się przede wszystkim w kontekście jego wspólnej trasy koncertowej z ks. Jakubem Bartczakiem i Bęsiem, ale pamiętajmy, że do deprecjacyjnej łatki rapera chrześcijańskiego jeszcze trochę mu brakuje. Wydany na ostatnim „Kodeksie” „Łowca” to kielecki MC w najlepszym wydaniu: pod różnymi postaciami balansuje na granicy jawy i snu, co rusz otwierając wrota do kosmosu. Któż lepszym partnerem do międzygwiezdnych podróży, jeśli nie Ńemy? Nowy nabytek Prosto styl ma jeszcze bardziej rozchwiany i nieprzewidywalny, a skojarzenia – dziksze i odleglejsze.

Sitek x Ciech



Ostatnio zdałem sobie sprawę, że przygotowując ranking o najlepszych wejściach, na śmierć zapomniałem o jednym ze swoich ulubionych dwuwersów – początku zwrotki Ciecha w „Ładuj” Szybkiego Szmalu: „Kurwa, jak można jarać się polskim rapem / Jak ich oglądam, nienawidzę ich matek”. Wersy te są na tyle bezczelne i buńczuczne, że równie dobrze mógłby zarapować je debiutant – lub nawet ktoś, kto brzydzi się samą perspektywą zanurzenia w rynkowym bagnie. Tu na myśl przychodzi rzecz jasna Sitek – gość, który dał znać o sobie kilkoma nonszalanckimi, „swaggerskimi” zwrotkami. Jego wspólny kawałek z Ciechem oznaczałby kumulację tupetu. Nikt tu raczej nie brałby jeńców.

Sokół x Kękę x Kazik



Tak, tak, dobrze widzicie. Skoro Kękę zna i ceni Irenę Jarocką , tym bardziej zgodziłby się zarapować do numeru, w którym żywe wokale dogrywa inna polska legenda, Kazik. Taka kooperacja – dodatkowo z Sokołem, szefem radomskiego MC – nie jest wcale nieprawdopodobna. Robert M mógł skumać Cugowskiego z VNM’em, a Borysewicza z Onarem, więc czemu by nie Kazik, ojciec chrzestny polskiego hip-hopu? W takim kawałku nikt raczej nie gadałby głupot. Mógłby powstać z tego wciągający, zaangażowany kawałek. O Polsce na przykład.

Fisz x LJ Karwel



Fisz, szczególnie doceniany przez środowiska szeroko pojętej muzyki alternatywnej, zasługuje na dużą większą aprobatę ze strony rynku stricte hip-hopowego. Jego ostatni znaczący featuring to… na „Światłach miasta” Grammatika? („Inspiracji” Molesty nie liczę) Aż trudno w to uwierzyć. Tymczasem debiutujący na scenie LJ Karwel, zamiast zapraszać oczywistych ziomków, mógłby na swojej pierwszej płycie stworzyć taki oto duet z Waglewskim. Że niby nie pasują do siebie? Rzeczywiście, „Tam mnie nie znajdą” to zupełnie własna jazda Eljota, ale gdy słucham bitu do „Krzyśka”, słyszę na nim Fisza i z „Pamiętam”, i „Heavi Metal”, a „Gruba Miłość” to nawet „Opowieści z podwórkowej ławki” przypomina.

Kuba Knap x Jot



Styl Knapa jest na tyle wyrazisty, że artykuł o nim trafił nawet niedawno na stronę  Dwutygodnika, stroniącego na co dzień od hip-hopu. I rzeczywiście, jest warszawiak w istocie oryginałem, ale jego rap wydaje się zarazem dziwnie znajomy – stąd aż prosi się o kilka ksywek do współpracy. Ras? Reno? Wszyscy oni jak najbardziej powinni czuć to, co robi Kuba. Mimo to postawiłem na Jota – trochę dlatego, żeby znów przypomnieć o tej wrocławskiej legendzie, a trochę dlatego, że jeden z moich ulubionych nielegalni, „Każdego dnia człowiek”, jest trochę jak „Lecę, chwila, spadam”, tyle że dekadę wcześniej: gdy polski rap jeszcze nie przesunął się tak bardzo na południowy-zachód (oczywiście „bardzo” jest tu względne), a luz definiowało się poprzez zaśpiewy i funkową gitarę.

Bisz x Kidd



Początkowo na miejscu Bisza wyobrażałem sobie Jimsona. Już widzę jednak, wokół czego kręciłaby się współpraca słupskiego MC z Kiddem. Oto obok siebie stanęłoby dwóch frustratów, którzy prowadzą z hip-hopem grę w miłość i nienawiść – próbują tworzyć scenę, która szczerze ich jebie. Tego typu wczuty zostawiam Kiddowi na Rap Addix. Duet z Biszem mógłby pójść w inną stronę i uruchomić te Anticonowe podkłady w twórczości bydgoszczanina, które lubię najbardziej – depresyjne, bolesne, cholernie autentyczne i pełne pasji. „Wilk chodnikowy” miał mnóstwo wielkich momentów, ale gdy się zastanawiam, do których numerów wracam najczęściej, byłyby to właśnie te, w których widziałbym też Kidda: „Wilk chodnikowy”, „Niech czas stanie”, „Zawleczki, nakrętki, kapsle”, „Pollock”.



Abel x VNM


Obaj MCs mają co prawda swoje własne loty, ale to nie znaczy, że w tych szybowcach brak miejsc dla pasażerów. Niewielu tak dobrze jak oni czuje napływający z Zachodu newschool – niewielu też ma tak dobrą rękę do bitów. Gdy więc VNM i Abel siadają na wykręcony, daleki od ortodoksji podkład, można oczekiwać rzeczy ponadprzeciętnych. Czego brakowałoby w takim numerze? Może tylko jakiegoś rozśpiewanego refrenu od Tomsona lub równie radosnej, nawiniętej bez kompleksu zwrotki Kaliego – wraz z Ablem i którymś z tych panów VNM miałby szansę na kolejną w swojej karierze, tym razem już mainstreamową „śmiertelną kombinację”.

Polecane

Share This