Oto moja dziewiątka. Na dziesiątą kooperację, przyznam szczerze, nie miałem sensownego pomysłu. Właściwie mógłbym to miejsce zostawić na duety artystów na tyle kreatywnych, że sprawdziliby się w różnych kombinacjach. Tede? Ten Typ Mes? Zeus? Wszystkich tych panów można by ze sobą łączyć i wyszłyby pewnie fantastyczne rzeczy. Czemu ich więc nie ma w tym rankingu (nie licząc niewidzialnego dziesiątego miejsca)? Z dwóch powodów. Po pierwsze, to ludzie, których najlepiej słucha się, gdy występują w pojedynkę (co nie znaczy, że niżej wymienieni nadają się tylko do duetów; przykład chociażby Łony temu przeczy). Po drugie, właściwie nie potrafiłbym wymyślić jednej, wyjątkowej stylistyki dla którejś z tych kooperacji. Dobrze wiemy, że Tede sprawdzi się i na jakimś trapie, i na boom-bapie, a horyzonty takiego Mesa są jeszcze szersze. Dlatego lądują tutaj – na początku artykułu, a zarazem dziesiątym miejscu. Jako ludzie-orkiestry.
Polskie Karate x Łona
Łona coraz rzadziej siada już na gęsto ciętych, brudnych bitach. Dziesięć lat temu ten nowojorski, Premierowski sznyt był wyznacznikiem stylu jego producenta; dziś Webber częściej stawia na zimną, oszczędną elektronikę. Tym chętniej usłyszałbym szczecińskiego MC, jak z podrasowanym przez lata warsztatem radzi sobie na szorstkiej, niewygodnej produkcji Metra. Z prześmiewczymi Wygą i Igorem szybko znaleźliby wspólny temat. Wódka pewnie rozwiązałaby języki i związała je w tłusty, bezczelny numer.
Pezet (na zdjęciu) x Gedz x Danny
Można by powiedzieć, że obecność Danny’ego jest tutaj zbędna, bo Gedz sam potrafi wysmażyć fantastycznie brzmiący, melodyjny refren (ostatnio dostarczył taki Huczowi w „Syfie”). Tyle że sprawnie poruszających się w newschoolu wokalistów mamy w hip-hopie co najmniej kilku (zamiast Danny’ego mógłby to być równie dobrze Rzeźnik), lepiej by się stało, gdyby MC z Malborka całą swą energię włożył w zwrotki. Te, biorąc pod uwagę jego naturalny luz, z pewnością hulałyby aż miło. Do takiej amerykańskiej, mainstreamowej konwencji brakowałoby tylko kogoś z takim flow jak Pezet. Na bicie w rodzaju The Heatmakerz czy Streetunner dupy mogłyby robić z dupy cokolwiek – każdy autoplagiat byłbym skłonny wybaczyć.
Tau x Ńemy
W ostatnich tygodniach o Mediumie mówiło się przede wszystkim w kontekście jego wspólnej trasy koncertowej z ks. Jakubem Bartczakiem i Bęsiem, ale pamiętajmy, że do deprecjacyjnej łatki rapera chrześcijańskiego jeszcze trochę mu brakuje. Wydany na ostatnim „Kodeksie” „Łowca” to kielecki MC w najlepszym wydaniu: pod różnymi postaciami balansuje na granicy jawy i snu, co rusz otwierając wrota do kosmosu. Któż lepszym partnerem do międzygwiezdnych podróży, jeśli nie Ńemy? Nowy nabytek Prosto styl ma jeszcze bardziej rozchwiany i nieprzewidywalny, a skojarzenia – dziksze i odleglejsze.
Sitek x Ciech
Ostatnio zdałem sobie sprawę, że przygotowując ranking o najlepszych wejściach, na śmierć zapomniałem o jednym ze swoich ulubionych dwuwersów – początku zwrotki Ciecha w „Ładuj” Szybkiego Szmalu: „Kurwa, jak można jarać się polskim rapem / Jak ich oglądam, nienawidzę ich matek”. Wersy te są na tyle bezczelne i buńczuczne, że równie dobrze mógłby zarapować je debiutant – lub nawet ktoś, kto brzydzi się samą perspektywą zanurzenia w rynkowym bagnie. Tu na myśl przychodzi rzecz jasna Sitek – gość, który dał znać o sobie kilkoma nonszalanckimi, „swaggerskimi” zwrotkami. Jego wspólny kawałek z Ciechem oznaczałby kumulację tupetu. Nikt tu raczej nie brałby jeńców.
Sokół x Kękę x Kazik
Tak, tak, dobrze widzicie. Skoro Kękę zna i ceni Irenę Jarocką , tym bardziej zgodziłby się zarapować do numeru, w którym żywe wokale dogrywa inna polska legenda, Kazik. Taka kooperacja – dodatkowo z Sokołem, szefem radomskiego MC – nie jest wcale nieprawdopodobna. Robert M mógł skumać Cugowskiego z VNM’em, a Borysewicza z Onarem, więc czemu by nie Kazik, ojciec chrzestny polskiego hip-hopu? W takim kawałku nikt raczej nie gadałby głupot. Mógłby powstać z tego wciągający, zaangażowany kawałek. O Polsce na przykład.
Fisz x LJ Karwel
Fisz, szczególnie doceniany przez środowiska szeroko pojętej muzyki alternatywnej, zasługuje na dużą większą aprobatę ze strony rynku stricte hip-hopowego. Jego ostatni znaczący featuring to… na „Światłach miasta” Grammatika? („Inspiracji” Molesty nie liczę) Aż trudno w to uwierzyć. Tymczasem debiutujący na scenie LJ Karwel, zamiast zapraszać oczywistych ziomków, mógłby na swojej pierwszej płycie stworzyć taki oto duet z Waglewskim. Że niby nie pasują do siebie? Rzeczywiście, „Tam mnie nie znajdą” to zupełnie własna jazda Eljota, ale gdy słucham bitu do „Krzyśka”, słyszę na nim Fisza i z „Pamiętam”, i „Heavi Metal”, a „Gruba Miłość” to nawet „Opowieści z podwórkowej ławki” przypomina.
Kuba Knap x Jot
Styl Knapa jest na tyle wyrazisty, że artykuł o nim trafił nawet niedawno na stronę Dwutygodnika, stroniącego na co dzień od hip-hopu. I rzeczywiście, jest warszawiak w istocie oryginałem, ale jego rap wydaje się zarazem dziwnie znajomy – stąd aż prosi się o kilka ksywek do współpracy. Ras? Reno? Wszyscy oni jak najbardziej powinni czuć to, co robi Kuba. Mimo to postawiłem na Jota – trochę dlatego, żeby znów przypomnieć o tej wrocławskiej legendzie, a trochę dlatego, że jeden z moich ulubionych nielegalni, „Każdego dnia człowiek”, jest trochę jak „Lecę, chwila, spadam”, tyle że dekadę wcześniej: gdy polski rap jeszcze nie przesunął się tak bardzo na południowy-zachód (oczywiście „bardzo” jest tu względne), a luz definiowało się poprzez zaśpiewy i funkową gitarę.
Bisz x Kidd
Początkowo na miejscu Bisza wyobrażałem sobie Jimsona. Już widzę jednak, wokół czego kręciłaby się współpraca słupskiego MC z Kiddem. Oto obok siebie stanęłoby dwóch frustratów, którzy prowadzą z hip-hopem grę w miłość i nienawiść – próbują tworzyć scenę, która szczerze ich jebie. Tego typu wczuty zostawiam Kiddowi na Rap Addix. Duet z Biszem mógłby pójść w inną stronę i uruchomić te Anticonowe podkłady w twórczości bydgoszczanina, które lubię najbardziej – depresyjne, bolesne, cholernie autentyczne i pełne pasji. „Wilk chodnikowy” miał mnóstwo wielkich momentów, ale gdy się zastanawiam, do których numerów wracam najczęściej, byłyby to właśnie te, w których widziałbym też Kidda: „Wilk chodnikowy”, „Niech czas stanie”, „Zawleczki, nakrętki, kapsle”, „Pollock”.
Abel x VNM
Obaj MCs mają co prawda swoje własne loty, ale to nie znaczy, że w tych szybowcach brak miejsc dla pasażerów. Niewielu tak dobrze jak oni czuje napływający z Zachodu newschool – niewielu też ma tak dobrą rękę do bitów. Gdy więc VNM i Abel siadają na wykręcony, daleki od ortodoksji podkład, można oczekiwać rzeczy ponadprzeciętnych. Czego brakowałoby w takim numerze? Może tylko jakiegoś rozśpiewanego refrenu od Tomsona lub równie radosnej, nawiniętej bez kompleksu zwrotki Kaliego – wraz z Ablem i którymś z tych panów VNM miałby szansę na kolejną w swojej karierze, tym razem już mainstreamową „śmiertelną kombinację”.