Ale po kolei. Po pierwsze, nikt nie widział żadnego projektu ustawy, a jego założenia dość mgliście znamy jedynie z relacji w mediach. A w tych powiedzieć można wszystko. I czekać na reakcję. Padły więc słowa takie: 50, a nie 33% polskojęzycznej muzyki w polskich mediach. Ładne? Pewnie tak. Pewnie wyborcom się spodoba. Artystom znad Wisły też powinno się spodobać. Okazuje się jednak, że nie wszystkim. I artyści, i ludzie mediów zazwyczaj podnoszą jako najważniejszą kwestię „polskojęzyczności”. Temat śmierdzi. Bo od razu dzieli artystów na tych, co tworzą w języku ojców i tych, co bardziej anglosascy są. Za nawias wylatują ci wszyscy, co w ogóle nie śpiewają. Bo grają muzykę instrumentalną. Sporo takiej w jazzie, w elektronice, itd. I co z nimi? Grać? Liczą się do puli?
Po drugie, co takiego do tej pory robi państwo, by wspierać artystów? Umówmy się, nie wygląda to najlepiej. Likwidacja kosztów uzyskania przychodów, owatowanie koncertów uszczupliły znacznie przychody rodzimych muzyków. Wpływ na budżet raczej znikomy (da się za to kupić czołg?), a szkoda dla kultury dość znaczna. Coraz więcej muzyków, o ile nie przeniesie się do szarej strefy, to w ogóle wycofa się tworzenia i pójdzie na przysłowiową „kasę w supermarkecie”.
Dla tych, którzy są na samym początku drogi, mamy telewizyjne talent-shows. To tu znajdowane są największe talenty ostatnich lat. Z drogi na skróty droga ta stała się jedynym wyjściem. Każda inna jest bardzo trudna. Dzieje się to bez udziału państwa. Co robi państwo? Co robią samorządy? No dobra, te drugie robią chyba troszkę więcej, ale też nie wszędzie. Bo kultura to pierwsza pozycja, na której się oszczędza. A szkoda. W ilu miejscach w Polsce można pójść do Domu Kultury i dostać salę na próby? Akustyka? Skorzystać z perkusji, wzmacniaczy czy mikrofonów?
Gdzie i jak wydatkowane są pieniądze państwa, przeznaczone na kulturę? Od lat, niezależnie od rządów, zastrzeżenia budzą kwoty przekazywane na budowę świątyni czy dotowanie Światowych Dni Młodzieży. W kilku skandynawskich krajach robią to inaczej. Każdy młody zespół może zgłosić się do np. do Komuny (jednostka samorządowa w Danii) i powiedzieć, że chce grać i czego potrzebuje. Sala prób, podstawowe instrumenty. I Komuna mu to zapewnia. W lwiej części nic później z tego nie wynika. Ale pozostaje szacunek dla twórczości innych. Jak ktoś sam spróbował, to kraść nie będzie raczej. A jak coś wyjdzie, to od różnych samorządowych i państwowych instytucji można łatwo uzyskać dofinansowanie do koncertów za granicą (finansowanie podróży i noclegu). W ten sposób nawet niszowe zespoły mogą pozwolić sobie na granie koncertów w małych klubach w egzotycznej Polsce. Niech jeden na kilka lat stanie się artystą o zasięgu globalnym. Odda za całą resztę w podatkach. Politycy dodadzą jeszcze, że promocja kraju, ale za Chiny Ludowe nie wiem, jak to wycenić? 🙂 Dla polskiego zespołu taki wypad do Danii czy innej Holandii (bo takie mechanizmy nie tylko w Skandynawii działają) raczej mało realny jest i wymaga już dość ugruntowanej pozycji. Swoją droga, znacie jakieś szwedzkie, duńskie czy holenderskiej zespoły, które śpiewają w swoich ojczystych językach i odniosły sukces na świecie? Nie pytam o niemieckie, bo powiedziecie, że jest Rammstein. Ok, a poza nim?
Żeby nie błądzić już w tej kwestii za daleko. Promocja polskiej muzyki tak, ale nie tylko „polskojęzycznej”. Wsparcie dla artystów tak, ale nie restrykcyjnymi przepisami nakazującymi grać co popadnie, byleby po polsku. Może warto nieco energii poświęcić na zastanowienie się, jak długofalowo wspierać kulturę (nie narodową, tylko każdą i nie tylko wyższą!), by… opłaciło się. Tak, opłaciło. By pieniądze wydane na ten cel, nie były tylko listkiem figowym upiększającym budżet, by nie były traktowane jedynie jako środek wychowawczy i odciągający młodych „od złego”, a wracały w postaci naprawdę sporych podatków płaconych w Polsce przez wielkie światowe gwiazdy urodzone w Radomiu czy innym Kutnie? Nie dziś, bo to nierealne. Ale za 15-20 lat? Czemu nie?
Inną zupełnie kwestią jest, że zdaje się, że Liroy zapomniał, że słuchacz ma pilota i decyduje. Właściwie to tego pilota coraz częściej odkłada na bok i o nim zapomina. Bo w telewizji i radiu nie znajduje już tego, czego szuka. Więc szuka w necie, szuka w serwisach streamingowych. Tam regulacje proponowane przez Posła nie dotrą. Przynajmniej na razie. Mam taką nadzieję. I to, co dzieje się w necie, jest największym napędem dla młodej kultury, która nie bardzo jeszcze może liczyć na tantiemy z ZAiKS-ów i innych takich. Poza oczywiście nielicznymi. To tam rodzą się przyszłe gwiazdy. Niezależnie od tego czy śpiewają po polsku, czy nie. I czy grają ich rozgłośnie, czy nie. Bo kogoś zawsze grać będą. A że rozgłośnie spłycają gusty i gonią za tymi najniższymi, bo jest ich najwięcej, więc zasięg reklam jest większy… to kółko się zamyka. Jeśli na merkantylnie działających nadawców (a nawet media publiczne rozliczane są z zasięgów) nałożymy jeszcze inne ograniczenia i nakazy, to w którą stronę pójdą? Kogo będą grały? I nie pomogą nawet dodatkowe „punkty” za polskojęzyczne pieśni debiutantów (liczone podwójnie do puli).