„Starałam się wszystko przeanalizować. I nic, nie znalazłam na tym albumie niczego słabego”. Tak po latach wspominała swoje spotkanie z debiutanckim albumem Nasa Minya „Shortie” Oh. Dziś o tej kobiecie mało kto pamięta. Fani hip-hopu jednak, nawet jeśli nie kojarzą jej nazwiska, zapewne dobrze znają ocenę, jaką przyznała płycie „Illmatic” na łamach prestiżowego magazynu „The Source”. Pięć mikrofonów. To maksymalny wynik, jaki można było uzyskać w tym piśmie. Shortie, decydując się na takie wyróżnienie, wiedziała, co chwali. Właśnie posłuchała jednego z najważniejszych albumów w historii gatunku.
Co sprawia, że dziś – ponad dwadzieścia lat później – doskonale rozumiemy Shortie i sami zachwycamy się debiutanckim albumem Nasira Jonesa? Odpowiedź na to pytanie jest złożona, czego dowodem pokaźna bibliografia poświęcona zagadnieniu. „Illmatic” to krążek, który doczekał się osobnej książki jemu poświęconej: „Born To Use Mics” będącej zbiorem naukowych esejów, które starają się wytłumaczyć fenomen tego wydawnictwa. Byłbym więc zbyt pewny siebie, gdybym chciał się rozprawiać z tym epokowym wydawnictwem w tym krótkim tekście. Pozwolę więc sobie zasygnalizować kilka głównych wątków, które powracają w dyskusjach.
Po pierwsze: wpływ Nasa na technikę rapowania. Zwracał na to uwagę Kool Moe Dee w książce „There’s A God On The Mic”. Nas odszedł od rytmicznego, bliskiego automatu perkusyjnego rymowania na rzecz składania wersów na marginesie bitu (tzw. „offbeat”). To sprawiło, że jego styl stał się bardziej potoczysty, bliższy codziennej rozmowie. Jones trzyma się tego stylu aż po dziś dzień. Sposób, w jaki rapuje, niewiele się zmienił. Bo nie musiał. Taki warsztat pozwala – i tu dochodzimy do punktu drugiego – skupić się na treści. Dzięki niemu dajemy się pochłonąć narracji. A ta miała w sobie zarówno epicki rozmach prozy, jak i poetyckie nakierowanie na szczegół. W przypadku „Illmatic” przełomowe było jeszcze co innego. To płyta, za którą stali superbohaterowie hip-hopu. „Wielu ludzi uważa, że ten album zmienił hip-hop, bo po raz pierwszy na jednym krążku spotkali się tak wielcy producenci”, wspomina Nas. Rzeczywiście, jeśli chodzi o nowojorską scenę, w 1994 roku niewielu mogło się równać z Large Professorem, DJ Premierem, Pete’em Rockiem i Q-Tipem.
Czy „Illmatic” był jedynym głośnym nowojorskim albumem w 1994 roku? Oczywiście, że nie. Równie dobrze moglibyśmy rozpocząć ten artykuł od innego krążka – „Ready To Die” Notoriousa B.I.G. Pod względem tekstowym to płyta niemal tak samo dobra (choć będę się upierał, że Notorious napisał jeszcze lepsze wersy na kolejnym krążku, „Life After Death”). Pamiętne wersy można by długo wymieniać. Ot, na przykład przeszywający początek „Suicidal Thoughts”: „Gdy umrę, jeb… to, poślijcie mnie do piekieł/ Bo jestem nikim, nie ma co ściemniać/ Iść do nieba ze świętoszkami? Bez sensu/ Zamiast białych ciuchów wolę czarne Timberlandy i ciemny kaptur”. Fantastycznych przykładów dostarczają też storytellingi „Warning” i „Gimme The Loot”. Szczególnie ten drugi to majstersztyk: Notorious B.I.G. przechodzi tu samego siebie, budując dwóch skrajnie różnych bohaterów i obdarzając ich zupełnie innymi głosami.
Na gruncie muzycznym „Ready To Die” powala ciężarem i gęstymi, funkowo-jazzowymi samplami. Główna w tym zasługa Easy’ego Mo Bee, zapomnianego dziś nieco producenta, obdarzonego jednakże bardzo charakterystycznym warsztatem. Co ciekawe, w czasie, gdy powstawał debiut Notoriousa, Mo Bee współpracował równolegle z późniejszym rywalem Biggiego Smallsa – 2Pakiem. Owoc ich współpracy, album „Me Against The World”, ukazał się pół roku później, w marcu 1995 roku. Warto jednak uzmysłowić sobie pewne podobieństwo między Notoriousem i Tupakiem. Jeśli tego pierwszego już od pierwszej płyty ciągnęło do g-funku („Big Poppa”), a więc podgatunku kojarzonego z wrogą Nowemu Jorkowi Kalifornią, to 2Pac, przeciwnie, przez długie lata pozostawał w orbicie muzycznych wzorców ze Wschodniego Wybrzeża. Ba, nie zrezygnował z nich jeszcze w 1995 roku, gdy Los Angeles doczekało się już własnego, unikalnego brzmienia. Nie chodzi tu nawet zresztą o dwa podkłady, które dostał od Mo Bee („If I Die 2Nite”, „Temptations”), bo także inne produkcje zdradzają wyraźne inspiracje Wielkim Jabłkiem („Oldschool” chociażby).
Wybiegliśmy jednak nieco w przyszłość. W 1994 roku 2Pac dopiero pracuje nad swoim trzecim albumem – i przeżywa pierwszy zamach na swoje życie. Dlaczego 30 listopada oddano w jego kierunku pięć strzałów przed nowojorskim studiem Quad? Tego nadal nie wiemy. To znaczy: nie wiemy, kto naprawdę stał za zamachem. Jedna z osób, które pociągały za spust, jest znana: to niejaki Dexter Isaac, który w 2011 roku wziął na siebie ciężar nieudanego morderstwa. Mężczyzna przekonywał, że zapłacono mu dwa i pół tysiąca dolarów za zabójstwo. Kto dokładnie sięgnął do portfela? To nie jest jasne. Zdaniem 2Paca odpowiedzialność spoczywała na Notoriousie B.I.G. i jego ekipie Bad Boy Records z Puff Daddym na czele.
Bez względu na to, kto stał za zamachem, trzeba dodać, że gdyby nie natychmiastowa operacja, życie 2Paca mogłoby się zakończyć już w 1994 roku. Przez kolejne tygodnie raper poruszał się na wózku. Starczyło mu jednak sił, by osobiście stawić się w sądzie i usłyszeć wyrok w sprawie molestowania seksualnego, o które kilka miesięcy wcześniej oskarżyła go pewna kobieta. Wymiar sprawiedliwości skazał rapera na od półtora roku do ponad czterech lat więzienia. Ostatecznie, po apelacji, karę zmniejszono na 120 dni pobytu w zakładzie.
1994 to piękny rok. O wspaniałych debiutach (Outkast, Jeru The Damaja, O.C.) można by jeszcze pisać. Pozwólcie jednak, że opowieść o tych wykonawcach rozwiniemy w kolejnych odcinkach.
Pięć albumów z 1994 roku, które szczególnie warto znać:
Jeru The Damaja – „The Sun Rises In The East”
The Notorious B.I.G. – „Ready To Die”
Scarface – „The Diary”
Method Man – „Tical”
Nas – „Illmatic”