Kolejny element hip-hopu (felieton)

O ewolucji polskich beefów.

2018.01.17

opublikował:


Kolejny element hip-hopu (felieton)

foto: Artek Kowal

Wielowymiarowość współczesnych beefów i zaczepek jest, ekhm, „ekscytująca”. A nawet jeśli nie uznasz czegoś za zaczepkę, to możesz to zawsze wytłumaczyć „odważnym wyrażaniem opinii”. Chcesz pokazać swój lifestyle? Nic prostszego, to tylko kilka kliknięć.

Powiedzenie, że kiedyś było lepiej, jest bardzo indywidualną sprawą, przynajmniej w kwestii muzyki, ale kluczem tej tezy jest odstawienie na bok wszystkich sentymentów. Tych już nie powinno być w przypadku raperów, a w zasadzie w sposobie ich bycia, bo dawne wojenki i wojny, które nawet potrafiły pochłonąć prawdziwe ofiary (pierwszy lepszy przykład jest tak oczywisty – 2Pac i Biggie), obecnie przeniosły się przed ekrany komputerów i smartfonów. Grunt, żeby dobrze, ekhm, p*** przeciwnikowi, a już będzie można liczyć lajki na społecznościówce Zuckerberga, mając gdzieś zapowiadane spadki zasięgów. Polubienia i tak zrobią swoje, podobnie jak serduszka na Instagramie i Twitterze, chociaż w przypadku tego drugiego jest to raczej niemożliwe, bo polscy raperzy niesłusznie ignorują tę platformę. A szkoda, bo fascynująca wydaje się szybka wymiana dyskusji, nie tylko z wyzwiskami, ale i życzenia spędzania czasu ze swoimi umięśnionymi kolegami podczas intymnych zbliżeń. Niemniej Twittera polecam, bo można bardzo dobrze odpocząć od polskiego hip-hopu w social media. Dlaczego?

Tak to już jest, więc czasy, kiedy to Waldemar Kasta potrafił podejść na scenie do Pei i mu delikatnie wytłumaczyć „o co chodzi”, chyba odeszły do lamusa. Wirtualne życie raperów i ich częsta bezjajeczność jakościowo sprowadza się do poziomu dissu ni(e)jakiego Dezinte na Tedego sprzed kilku lat, o którym zapewne mało kto pamięta, ale ma to też swoje plusy. Po co rozpamiętywać rzeczy złe, słabe i irracjonalne? No właśnie, chociaż teraz do głowy przyszły mi dokonania Nowatora porywającego się z motyką na słońce i pewien wniosek – Jacek Graniecki ma więcej dokonań w polskim rapie, niż początkowo może się to wydawać. Nie tylko czas, spokój i antycypacja trendów, jest gwarancją wygranej w każdym (?) beefie, chociaż przyznam szczerze, że czekam na jakąś relację live z oglądania „Agenta”. To by było coś! Fenomen na skalę światową i jednocześnie wielka umiejętność autokreacji.

(Nie)stety, ale robienie quasi discopolowych hitów, jak to u niektórych młodocianych polskich hersztów bywa, to tylko część ich „muzycznego” biznesu. Nie zapominajmy o wyglądzie, który jest przecież tak istotny z punktu widzenia dzisiejszego gimnazjalisty („bo rap sam w sobie jest przecież dla gimbusów”, chyba że dajesz przekaz prosto z serca z osiedlowej ławki popijając promocyjnego Harnasia). Image przecież można skutecznie wykorzystać w bezpośredniej konfrontacji dwóch zwaśnionych obozów pełnych pryszczatych wojowników. Z pomocą przychodzi także status materialny. Nieważne, że często ściemniony! Grunt, że ma dobrze prezentować się na zdjęciach, a przecież mile widziana jest dobra kompozycja idealnie dobranego nowego obuwia i drogiej marynarki na tle niemieckiej fury, prawda? Chwalenie się swoim dobrem to nic złego, wystarczy sprawdzić, co się dzieje u Malika Montany (bardziej) lub Sentino (mniej), żeby wiedzieć, że na rapie (lub przy jego skromnej pomocy) można zarobić trochę siana. Z drugiej strony można tylko nagrywać muzykę, ale nie licz, drogi artysto, na czterocyfrową liczbę fanów.

Nawet pomimo tego, polski rap jest i tak fascynującym zjawiskiem i nie powinien przeszkadzać niezbyt imponujący poziom artystyczny. Przyczyna tego jest oczywista. Rap się zmienia, bo zmienia się całe pokolenie. To, najczęściej skażone nową technologią, sprytnie starają się wykorzystać nie tylko weterani. Najczęściej samozwańczy bogowie, nie zawsze odróżniający byt od odbytu, co w społecznym ujęciu wcale nie musi być wadą. Przynajmniej dla nich samych, bo taki „Gruby rozpierdol” Bonusa BGC prezentuje postać „jakąś”, a nie „taką jak reszta”. To też trzeba potrafić, a w czasach tych wszystkich lilów to jest sztuka.

Białas to jest gość. Nie wypada go nie podziwiać za jego konsekwencję w dążeniu do celu, ale pragnę zauważyć, że ostatnio bardzo celnie wypowiedział się na pewien temat: – (…) Kiedyś w rapie ważne było to, co się mówi, a nie jak się wygląda. Dziś ważne jest, jak się wygląda, a to co się mówi, jest dopiero na drugim albo nawet trzecim planie. To może być nawet punktem wyjścia do dalszej dyskusji. Co ciekawe – najmocniejsze słowa padają chwilę później: – (…) Wojny pokoleniowe spowodowane muzyką są dla mnie żenujące i raczej wynikają ze strachu o własną pozycję i dochód z muzyki, niż samo „niszczenie hip-hopu”. Panie Białas, jak ja panu dziękuję za te słowa! Nie dość, że jest coraz lepiej u niego z rapem, to w dodatku dochodzi do tak celnych wniosków. Przeczytajcie jeszcze raz ostatnią sentencję, a najlepiej ją sobie wydrukujcie, jeśli macie co najmniej 40. lat.

Można sobie przypomnieć te wszystkie dawne social mediowe wojenki, gdzie mi na pierwszą myśl przychodzą boje Pezeta i Małolata ze śp. Zjawinem, który to jednym zdaniem przypomniał o ówczesnym miejscu brata Pawła. Kaen i IVE, nierozłączna para (nie taka, jak myślicie!), też swego czasu dali popis przenosząc prywatę na forum publiczne. Kto wie, kim jest ten drugi? To nie jest ironiczne pytanie, mimo że może wydawać się, że racja stoi po jego stronie. Lepiej być pośrodku, jak to mawia mój kolega, ale pośrodku nie postanowił być Fusznik, który zaznacza, żeby czytać ze zrozumieniem jego wpis o… Donatanie. Nie wiem, co za bardzo jest do rozumienia w takim tekście (co zauważył już inny kolega), ale skoro raper wraz z „oriento, rondo, pronto, toronto” potrafił przemycić treść, to wypada mu zaufać. Przynajmniej wypada docenić za otwartość, szczerość i próbę wytłumaczenia zjawiska, które… już umarło w swojej klasycznej formie.

(…) Hip-hop umarł, jeśli chodzi o klasyczna stylówkę (co nie znaczy, że jeszcze nie powróci) i to nagi fakt. Sporo lat temu kiedy rap był niszowy, wielu raperów narzekało, że nikt nie chce ich wpuścić do mainstreamu i są celowo odsuwani od dużego siana. Dziś kiedy rap jest najmocniejszym gatunkiem muzycznym w Polsce, raperzy głoszą ogólne niezadowolenie, bo to już nie rap tylko pop. A dzieciaki to pajace i lamusy (co często też jest prawdą, ale o tym kiedy indziej), co robią jakieś piosenki – kontynuuje autor „Polonu”.

Co teraz? Ano nic. Zmieniło się pole walki, którym teraz jest najpopularniejszy portal społecznościowy. To właśnie na Facebooku można obserwować coraz to ciekawsze zachowania polskich artystów i „artystów” hip-hopowych. Oczywiście nie można tu nie wspomnieć, o jakże dowcipnych wycieczkach, czasami maksymalnie autoironicznych, takich Afrojaxa, Gospela, czy Dinali dawno temu, chociaż po co? Zmian pokoleniowych ciężko nie zauważyć mając IQ większe od liczby płyt w dyskografii Złotego Zioma, tylko strach pomyśleć, co to będzie za X czasu.

Dawid Bartkowski

Polecane