Hip Hop Kemp coraz mniej hiphopowy

Kolejny artykuł w ramach Wasz.txt.

2012.08.22

opublikował:


Hip Hop Kemp coraz mniej hiphopowy

Jedna z najważniejszych imprez hiphopowych w Europie zaczyna dołować. Hip Hop Kemp obrosło już w legendę, ale z roku na rok organizator stara się, żeby legendę tego rapowego pikniku zmieszać z komercyjnym błotem i coraz słabszą organizacją – o przykrych niespodziankach w czasie tegorocznego święta rapu pisze Mariusz Najwer.

OD REDAKCJI: Z uwagi na pewne, naszym zdaniem, dyskusyjne treści zawarte we fragmentach artykułu zdecydowaliśmy się pod tekstem Najwera zamieścić nasz krótki komentarz, zasiać ziarno wątpliwości lub, jak kto woli, wejść w polemikę.

***

Na Kempa pojechałem zwyczajnie. Znaczy to dokładnie tyle, że nie pojechałem tam jako dziennikarz, lecz jako zwykły uczestnik. Nie akredytowałem się i – co za tym idzie – nie biegałem po konferencjach prasowych. Nie spałem obok VIP-ów. Nie jadałem też wspólnych obiadów z organizatorem i nie zaprzątałem sobie głowy poszukiwaniem artystów, których na kolanach trzeba prosić o wywiad.

Byłem zwykłym uczestnikiem imprezy, jak kilkanaście tysięcy innych osób. Widziałem, słyszałem, jadłem, piłem i paliłem to samo, co wszyscy. Oto kilka refleksji, których nie potrafię przemilczeć. Nie piszę tego sfrustrowany, lecz zmartwiony. Podtapia się bowiem okręt, który od lat daje nam nadzieję na najwspanialsze widowisko hiphopowe w tej części Europy.

Relację pozwoliłem podzielić sobie na 5 krótkich rozdziałów.

KOLEJKI

Już w 2011 roku na wierzch zaczęły wypływać wady organizacyjne Kempa. Kiedy w zeszłym roku na imprezę zjechało się więcej osób niż przewidywali organizatorzy, u wejścia na pole namiotowe i budki z biletami utworzyły się olbrzymie kolejki. Tak olbrzymie, że trzeba było wtedy odstać nawet 5-8 godzin.

Zdrowy rozsądek nakazywałby, żeby w tym roku naprawić ten błąd i lepiej przygotować się na przyjazd kempowiczów. Zdrowego rozsądku zabrakło i tym razem. Sytuacja, która była do przewidzenia jak sraczka po zsiadłym mleku, ponownie miała miejsce przy wejściu na kemping.

Ze znajomymi przyjechaliśmy w środę koło południa. Nasz imprezowy nastrój szybko ostudziły dwie kolejki, w których ścisk był większy niż ten znany z Media Markt w czasie wyprzedaży telewizorów panoramicznych. Pierwsza kolejka po bilety, druga – po wejściówki na pole namiotowe. Czas oczekiwania w 40-stopniowym upale: 3-4 h.

Kiedy jednak – wydawałoby się – pożegnaliśmy wszystkie kolejki, nazajutrz przyszła kolejna, turbo kolejka. Wszystko dlatego, że organizator postanowił wprowadzić standaryzację kubków, z których można było napić się piwa w czasie festiwalu. W skrócie, chodziło o to, że gdy kupowaliśmy piwo, zmuszeni byliśmy zapłacić dodatkowo 50 czeskich koron za plastikowy kubek. Była to tzw. kaucja. Kubki, choć posiadały uchwyt do zawieszenia na pasku od spodni, w czasie imprezowania pod sceną niejednokrotnie niszczyły się, a to oznaczało brak zwrotu kaucji. Jeśli jednak ktoś był ostrożny i jego kubek ocalał od koncertowego zniszczenia, mógł go oddać w specjalnym punkcie i odzyskać pieniądze z kaucji. Pech chciał, że punkt zwrotu kaucji był zaledwie jeden na całe kempowisko. Jeszcze bardziej razi fakt, że ten jeden, jedyny punkt obsługiwała JEDNA kobieta. Nie koniec na tym. Co 30 minut tej pani kończyły się pieniądze w kasie i kolejne 20-30 minut kempowicze z kubkami czekali na dowóz środków finansowych do budki. Czas oczekiwania na zwrot kaucji w 40-stopniowym upale: nawet 1,5 h.

Mało kolejek? Spokojnie. Organizator zadbał o więcej. Wstęp na pole namiotowe kosztował 100 koron, z czego 50 koron mogliśmy odzyskać, jeśli tylko uzbieraliśmy worek śmieci i przynieśliśmy go obok wejścia na pole. Nic prostszego. W ostatni dzień, gdy wszyscy pakowali się do domów, w stronę wejścia ruszyła więc gwardia kempowiczów ze śmieciami, chcących odzyskać swoje pieniądze. Zresztą, szkoda gadać. Czas oczekiwania w punkcie odbioru śmieci (przy 40-stopniowym upale): ok. 1 h.

Ceni się jednak to, że rzadko kiedy musieliśmy czekać dłużej niż kilka minut na piwo. Punktów piwodawstwa było bowiem pod dostatkiem.

TOALETY i PRYSZNICE

Śmierdząca sprawa z tymi kiblami. Zwłaszcza z toj tojami. Na polu namiotowym było ich co prawda pod dostatkiem, ale firma odpowiedzialna za usuwanie „zawartości” tojów pojawiała się zbyt rzadko, żeby niebieskie kibelki na coś się przydały. Ostatecznie, najprostsze nawet czynności fizjologiczne załatwiane były 100 metrów za tojami, w okolicach starych budynków znajdujących się na polu namiotowym.

Organizator wykazał się jednak zrozumieniem i dla bardziej cywilizowanych osób postawił mobilną toaletę z lepszych standardem. Prócz zrozumienia, organizator wykazał się także poczuciem humoru, bo z lepszej toalety skorzystać mogliśmy po uiszczeniu odpowiedniej opłaty i odstaniu nawet 60 minut w kolejce. Nic dziwnego, że największą popularnością na Kempie dalej cieszy się toaleta w Kauflandzie, oddalona od terenu imprezy o 4 km.

 

BEZPIECZEŃSTWO

Hip Hop Kemp to wciąż impreza bardzo bezpieczna. Osobiście, nie byłem świadkiem żadnej większej awantury, bójki czy przepychanek. Ochrona przeszukująca ludzi przy wejściu na teren festiwalu działała szybko i profesjonalnie.

Dziwi mnie jednak to, że w ostatnią noc kempowiska (z soboty na niedzielę) ochrona przestała sprawdzać czy osoby wchodzące na pole namiotowe mają specjalne opaski. Doprowadziło to do sytuacji, że po kempowisku mógł poruszać się praktycznie każdy. Wśród namiotów widziano więc ludzi z zewnątrz, m. in. bezdomnych, Cyganów i podejrzanych małolatów bez kempowskich opasek.

KONCERTY

Akustyka głównej sceny to najsilniejsza strona festiwalu. Moc kilku tysięcy dobrze rozłożonych kilowatów daje się odczuć nawet w tyłku. W takich warunkach, artyści podgrzewali klimat lepiej niż zawodowy koksownik. Choć to, co działo się na scenie, nie zawsze powinno mieć miejsce na kempie.

Główna scena z roku na przeistacza się powoli w komercyjny wybieg dla rapowych podśpiewajków. Mam tu na myśli Danny’ Browna i Macklemore and Ryan Lewis, którzy zostali umieszczeni na bardzo wysokich miejscach w line-upie. Taki zabieg oznaczać może, że organizatorowi coraz bliżej do przebarwienia Hip Hop Kempu w KemPOPowisko.

Akustyka koncertów w hangarach niezmienna od lat, czyli… do ch.jowa. Występy takich artystów jak Diox czy Małpa może i były widowiskowe, ale osoby nie znające na pamięć zwrotek raperów niewiele rozumiały spod sceny.

Co cieszy, to to, że żaden z polskich reprezentantów na Kempie nie dał plamy. Wszystkie polskie koncerty były miażdżące, co głośnym aplauzem nagradzała też polska publiczność. Nie czas jednak i miejsce, żeby rozlegle rozpisywać się o każdym z koncertów.

ATMOSFERA

Postawię bardzo odważną tezę. Uważam że najlepsze czasy HHK ma już za sobą. Chodzi o czasy, gdy na scenie i polu namiotowym rządził czysty underground. Bezgraniczna zajawka i myśl o hip-hopie, jako najważniejszej wartości całego wydarzenia.

Jeszcze kilka lat temu, kempowicze traktowali się jak bracia. Bez krzywych spojrzeń i grymasów na twarzy dosiadywali się do sąsiadów na wspólne palenie lolka i opowieści z życia wzięte. Dziś, na każdym rogu pola namiotowego znajdziemy dilera, który prócz zielska chce nam wcisnąć również grzyby, kwas i amfetaminę. Zmienił się Kemp i zmienili się ludzie.

Festiwal Park także się zmienił. Momentami, przechadzając się po terenie imprezy, w ogóle nie słyszałem hip-hopu. Zamiast tego, z kilku podrzędnych scen dochodził do mnie drum”, dubstep, deep house, a nawet electro. W pewnej chwili, mój serdeczny kumpel, a przy okazji świetny freestylowiec, powiedział mi wprost:

 

„To nie jest hip-hop, to jest muzyka klubowa. A to jest Techno Kemp 2012.”

Tym smutnym akcentem zakończę. Zamilknę, zanim wejdę na temat wejściówek, które z roku na rok są coraz droższe, oferując w zamian coraz gorszy standard imprezy. Mimo to, trzymam kciuki za kolejne edycje HHK.

 

 

Jedna Miłość!

Mariusz Najwer

 

OD REDAKCJI:

Trudno jest mi dyskutować na temat bezpieczeństwa, warunków sanitarnych czy atmosfery na tegorocznym Hip Hop Kempie, ponieważ na tegorocznej edycji nikogo z redakcji CGM.pl po prostu nie było. Wątpliwości budzi we mnie jedynie fragment poświęcony muzyce na festiwalu. Gdy feruje się tak odważne i kontrowersyjne wyroki jak „To jest Techno Kemp 2012”, chciałoby się przeczytać uzasadnienie, które byłoby choć trochę dłuższe od stwierdzeń: „Główna scena z roku na przeistacza się powoli w komercyjny wybieg dla rapowych podśpiewajków” czy „organizatorowi coraz bliżej do przebarwienia Hip Hop Kempu w KemPOPowisko”. Słowa te, w połączeniu z dalszą gloryfikacją „miażdżących” występów polskich raperów, tworzą nieprzyjemne wrażenie słuchacza, dla którego prawdziwy hip-hop jest tu, na naszym podwórku. A tam, za Oceanem, stoi co najwyżej ZOMO. Albo „komercyjny wybieg”. Danny Brown i Macklemore? Ich występy mogły tylko cieszyć. Bo gdzie indziej można zobaczyć Freshmenów – a więc gości, którzy, zdaniem amerykańskiej prasy, mają JAKIŚ potencjał i mogą do hip-hopu COŚ wnieść – jeśli nie na takiej imprezie? Poza tym, nie trzeba być na festiwalu, by przekonać się, że sceniczna pozycja reprezentantów podziemia nadal jest tam niesamowicie mocna. Wystarczy spojrzeć na line-up. Diamond D? Madlib? Jean Grae? Elzhi? Jeśli dla autora to „rapowe podśpiewajki”, nie pozostaje nic innego, jak spuścić głowę i wrócić do słuchania Dioxa. Tu jest prawda. To miażdży.

 

Karol Stefańczyk

 

Więcej informacji o akcji Wasz.txt znajdziecie TUTAJ.

 

 

Polecane