Obserwując to, co od 1 września dzieje się na Cyplu Czerniakowskim można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z jakąś krzyżówką Jarocina z Przystankiem Woodstock. Tylko pogoda trochę nie taka. Ale to szczegół. W niedzielę od rana pojawiali się pierwsi ciekawscy, wolontariusze rozdawali ulotki ze szczegółami programu, a strefa dla dzieciaków (tak, rockmani z większym stażem mają już pociechy) zaczynała tętnić życiem. Pewnie największe oblężenie Dźwiękowy Plac Zabaw przeżyje w weekend. W stronę Czerniakowa powoli sunęli wszelkiej maści rock’n’rollowe freaki. Może nie w takiej ilości, jak w Kostrzynie nad Odrą, czy na ulicy Maratońskiej w Jarocinie, ale zagęszczenie było widoczne gołym okiem. Ostatni dzień wakacji i pierwszy dzień festiwalu.
Głośno na dobre zrobiło się po południu, wtedy to ruszyły pierwsze koncerty konkursowych kapel. W sumie na Cyplu zobaczymy ich ze ćwierć tysiąca, a 22 z nich otrzyma statuetki Złotej Dupy, czyli nagrodę dla najlepszego młodego zespołu dnia. Przy takiej ilości za rok spokojnie zapełnią osobną scenę. Jeśli komuś się wydawało, że w polskich garażach, piwnicach i MDK-ach nic się nie dzieje, to był w grubym błędzie. Okazuje się, że amatorów grania marzących o rzuceniu na kolana publiki jest nie mniej niż w latach 90-tych, kiedy na deskach legendarnego klubu Fugazi pierwsze warszawskie koncerty gał Hey czy Wilki.
Po pierwszych dniach tego swoistego mega przeglądu trudno powiedzieć coś o poziomie zespołów, bo ten był tak różny, jak wachlarz gatunków i stylistyk prezentowanych przez zakwalifikowane kapele. Trudno jednak nie było odnieść wrażenia, w tym wszystkich bardziej chodzi o wspólne muzykowanie, dziele sceny i uczestnictwo w czymś niepowtarzalnym niż o jakąś niezdrową konkurencję i wyścigi rodem z telewizyjnych talent show. Stąd też atmosfera przypominająca tą znaną z Woodstocku, gdzie ważniejsze jest poczucie wspólnoty niż nawet najgłębsze podziały międzygatunkowe. Uderzające jest to, że ramię w ramię, koc w koc siedzieli ci, którzy w czasie funkcjonowania klubu Fugazi mieli po te dwadzieścia kilka lat, jak i ci, którzy wtedy dopiero na świat przychodzili. Bardzo ładny obrazek.
Największymi gwiazdami pierwszego dnia (choć organizatorzy starają się unikać słowa „gwiazda” jak ognia, co w sumie fajnym zabiegiem jest) były formacje Kazik Na Żywo, Haydmaky i zasłużona Pabieda. Spośród zespołów, które zaprezentowały się wcześniej na uwagę na pewno zasłużyły Das Moon i Laura Palmer, choć tu pewnie każdy będzie miał swojego faworyta. Pierwszy dzień festiwalu upłynął pod hasłem „Kzamm (Walka o Ogień)”. Grubo po północy na scenę wróciły zespoły konkursowe, by nad ranem ustąpić miejsca dla Niemego Kina (z muzyką – a jakże! – na żywo). Wytrwali i przygotowani na chłód poranka widzowie w nagrodę otrzymali Powitanie Słońca z kwartetem smyczkowym.
W poniedziałek doszło do zabawnej sytuacji. Kiedy ruszała scena konkursowa na terenie festiwalu zaroiło się od „strojów apelowych”. To licealiści dotarli na koncerty wprost z otwarcia roku szkolnego. Wyglądało to dość surrealistycznie i odrobinę komicznie. Z czasem białe koszule i marynarki ustępowały miejsca czarnym bluzom. Dzień pod niewiele mówiącym hasłem „Poniedziałek nr 1” należał bowiem do nieco ostrzejszych. Świetne wrażenie zrobił transpokoleniowy zespół Titusa – Anti Tank Nun z młodziutkim, a doskonale już znanym Igorem (Iggym) na gitarze. Równie dobrze zaprezentowali się starzy wyjadacze zjednoczeni w formalnie debiutującym niedawno Hellectricity. Dla tych nieco starszych gratką był popis TSA z Piekarczykiem i Nowakiem w świetnej formie. O dziwno, mimo złej pogody frekwencja była nie mniejsza niż w niedzielę, a na darmowym polu namiotowym śmielej wyrastały kolorowe tropiki. Trochę tak, jakby festiwalowicze dopiero zjeżdżali do Warszawy, a ci co byli w niedzielę wczoraj wrócili ze znajomymi.
Dziś wieczorem (wtorek), koncerty na Cyplu odbywać się będą pod przewrotnym hasłem „Czarno to widzę”, ale zapowiada się zacnie: Acid Drinkers, Carnal, Lostbone, Neuronia czy wciąż obchodzący swoje 30-urodziny Vader to tylko niektóre propozycje na rozgrzanie atmosfery i przegonienie jesieni znad Czerniakowa. Po północy znów czekają nas popisy zakwalifikowanych do konkursu kapel i dalej klimatycznie Nieme Kino.
W następnych dniach koniecznie trzeba będzie zobaczyć dzień „Klimatyzacja Full” (12 września). Wtedy zaplanowano koncerty tak ważnych a rzadko występujących dziś formacji jak 1984, Variete czy autorów zupełnie zignorowanej kilka lat temu, świetnej płyty „Future Time” Made In Poland. Tego dnia będzie też można zobaczyć Anję i Closterkeller oraz Desdemonę.
W złote lata hipisowskiego ruchu przeniesie nas Kamil Sipowicz, który nie tylko poprowadzi koncerty 17 września, ale i zaprezentuje Slajdy i Mandale Płonące. Natu wskrzesi ducha Janis Joplin (a wiadomo, że robi to świetnie), Janek Borysewicz wejdzie w skórę Hendrixa i zaprezentuje się w jego repertuarze. Żeby było mało, to jeszcze pojawi się Milo Kurtis oraz Katedra, o której coraz głośniej, nie tylko za sprawą sukcesów w talent show.
Bardzo ciekawie zapowiada się dzień „Diabłahydrowpiękłowstąpienie”, czyli 8 września. A tu oczywiście Spięty i Lao Che, Olaf Deriglasoff ze swoim bandem oraz zasłużony Deuter czy Buldog.
Coś dla najmłodszych radykałów też się znajdzie. Jeszcze wcześnie, bo w dniach 6 i 7 września kierownictwo artystyczne przejmuje WSZ i pod szyldem „Samo Zło Fest” wystąpią m.in.: Hemp Gru, Pokahontaz, WSZ/CNE oraz Donguralesko, Tede i Vienio.
Świetnie też zapowiadają się dwa dni „Fala Cypel Reggae” z Izraelem, Bakshishem, Jafia Namuelem, Dubska, Maleo Reggae Rockers czy Bednakiem. Czyli dla każdego coś dobrego. Zajrzyjcie do programu Fugazi Festiwal, bo codziennie coś się dzieje. Coś ważnego.
Czapki z głów przed organizatorami, za pomysł, zaangażowanie i podjęcie ryzyka przy tak szalonym przedsięwzięciu. Skoro udało się dwadzieścia lat temu, to czemu nie miałoby się udać dziś? Skoro jako jedyni w Europie mamy dziki brzeg rzeki w stolicy, to jako jedyni możemy mieć też dwudziestodwudniowy festiwal. Taki, który bez zagranicznych gwiazd wywoła podobne zainteresowanie jak choćby Woodstock czy węgierski Sziget. I taki, który będzie świetnie uzupełniał ofertę wielkich agencji koncertowych operujących na bemowskim lotnisku i na Stadionie Narodowym.
Powyższy tekst to oczywiście kompletna fantastyka, bzdura i same kłamstwa. Ale chciałem go zadedykować wszystkim tym, którzy… zwłaszcza urzędnikom. Fajnie, że jest tak cicho. Dzięki.