Eminem vs cały świat – wielkie beefy #3

Analizujemy konflikty rapera z Everlastem, Canibusem i magazynem "The Source".

2016.08.24

opublikował:


Eminem vs cały świat – wielkie beefy #3

Konfliktowość jest cechą wpisaną w twórczość Eminema. Raper z Detroit zrobił furorę na przełomie lat 90. i 2000. między innymi dlatego, że w wyrazisty sposób ustawiał się w opozycji do ówczesnych gwiazd popu: Christiny Aguilery, N’Sync, Britney Spears i Limp Bizkit. Warto pamiętać, że obrażając na lewo i prawo, Slim Shady doczekał się kilku konfliktów z dużo poważniejszymi oponentami. Oto trzy z nich.

EVERLAST:

Początki tego konfliktu sięgają pierwszych miesięcy 1999 roku, gdy panowie spotkali się przypadkiem na jednym z koncertów. Everlast twierdził, że chciał pogratulować Eminemowi sukcesu, ale ten go zignorował, nie podając nawet ręki. Shady z kolei przekonywał, że nawet nie dostrzegł swojego starszego kolegi z branży. Ot, drobne nieporozumienie.

Wystarczyło ono jednak, by słuchacze dopatrzyli się pierwszych zaczepek, które Everlast rzekomo umieścił w remiksie „Ear Drums Pop” Dilated Peoples. Rapował tam o pewnych „podejrzanych” („shady”) typach, co natychmiast generowało grę słów i rodziło podejrzenie, że chodzi o Eminema.

„Myślał, że zdissuje mnie na jakimś podziemnym krążku, a ja się o tym nie dowiem. Tymczasem to nie leży w mojej naturze. Nie potrafię nie odpowiedzieć. To kwestia rywalizacji”, mówił wówczas Eminem.

Odpowiedzią było „I Remember” ze strony B jednego z singli D12. Eminem oparł swoją linię ataku, skupiając się na wieku oponenta, słabszych momentach w jego karierze oraz… problemach z sercem. Co ciekawe, nagranie spodobało się temu, w którego było wymierzone. „Everlast jest rozbawiony”, przekonywała wytwórnia Tommy Boy Records. „Uważa ten kawałek za całkiem zabawny”.

Na przełomie 1999 i 2000 roku konflikt wymknął się jednak spod kontroli. Zarówno na gruncie muzycznym, jak i poza nim. Jeśli chodzi o nagrania, Everlast odpowiedział utworem „Whitey’s Revenge”, w którym nazywa Eminema „naćpanym ecstasy” i wspomina m.in. o córce rapera, Hailie. Szczególnie to ostatnie nawiązanie rozsierdziło rapera z Detroit. Upust dla swojej złości znalazł, nagrywając numer „Quitter”, w którym zapewnia, że jeśli Everlast jeszcze raz wymówi imię jego córki, zabije go.

Początkowo nagranie miało w ogóle się nie ukazać. „Gdybym to wydał, mógłbym zostać aresztowany za morderstwo, bo Everlast dostałby kolejnego ataku serca”, mówił Em. Mimo to utwór wyciekł do internetu, a konkretnie do serwisu Napster.

Warto dodać, że w czasie, gdy świat muzyczny ekscytował się kolejnymi nagraniami raperów, oni byli bliscy konfrontacji fizycznej. Do bójki, w której jednak nie brał udziału Eminem, doszło podczas jednego z koncertów Everlasta w Detroit pod koniec 1999 roku. Tamtejszych słuchaczy zirytowało to, że pochodzący z Nowego Jorku wokalista obraża nową gwiazdę z ich miasta. Jeden z takich oburzonych wskoczył w pewnym momencie na scenę i wzniecił burdę. W efekcie trzy osoby trafiły do szpitala.

Echa konfliktu Everlasta i Eminema odbijały się jeszcze w 2001 roku, gdy Evidence – jeden z filarów Dilated Peoples – postanowił dodać otuchy byłemu członkowi House Of Pain i sam zdissował Shady’ego w kawałku „Searching For Bobby Fisher”. Nagranie to, jak zauważają redaktorzy Rap Genius, uchodzi za jeden z lepszych kawałków wymierzonych w Ema. Jednym z powodów, by tak uważać, jest bardzo szeroki arsenał, z którego korzysta Evidence, odwołując się choćby do fryzury Eminema a la George Michael czy jego geekowych, maniakalnych tekstów.

Co ciekawe, na długo przed tym dissem Eminem i Dilated Peoples wspólnie freestyle’owali:

CANIBUS

By zrozumieć, skąd się wziął spór Eminema z Canibusem, trzeba się cofnąć do jeszcze innego beefu: Canibusa z LL Cool J’em. Gdy w 1998 roku ukazał się diss LL’a pt. „The Ripper Strikes Back”, Canibus oraz jego kumpel, Wyclef Jean z The Fugees, zaczęli podejrzewać, że weteran sceny, a obecnie ich oponent, nie napisał swojego tekstu sam. Panowie sądzili, że za utworem stoi Eminem. Gdy go o to zapytali, raper z Detroit stanowczo zaprzeczył. Mimo to popularny Bis (Canibus) miał do niego żal.

Ten żal wzmógł się kilkanaście miesięcy później, gdy Canibus zaprosił Ema do wspólnego utworu – „Phuck U”. Em jednak odmówił. Powód? Oficjalny – że „nie czuł kawałka”. Nieoficjalny – że obawiał się, iż zwrotki Canibusa w nagraniu są właściwie dissem na niego na LL Cool J’a. Bis wprawdzie zdementował to później, ale machina podejrzeń zdążyła już ruszyć.

Co istotne, przyspieszył ją po raz kolejny Canibus. W 2001 roku wydał album „C! True Hollywood Stories”, na którym kilkukrotnie nawiązywał do „Stan” – słynnego singla Eminema, gdzie raper wciela się w zdesperowanego fana, który za wszelką cenę chce nawiązać kontakt ze swoim idolem. W bodaj najbardziej znanym kawałku z tej płyty, „U Didn’t Care”, Canibus stawia mocną tezę: „każdy z nas ma w sobie coś ze Stana”. Czyli w domyśle: każdy z nas jest czyimś psychofanem. Czyim wielbicielem jest Eminem? Odpowiedź była prosta: oczywiście, że Canibusa. W końcu Eminem pojawił się niegdyś w klipie tego rapera do utworu „I Honor U”, nie było też tajemnicą, że w okolicach 1998, gdy Bis przebijał się w podziemiu, bardzo szanował jego jadowity, bezczelny styl.

Eminem reagował na zaczepki Canibusa w podobny sposób – przede wszystkim aluzjami. Na „The Eminem Show” (2002) jest ich mnóstwo (np. „Square Dance”, „Say What You Say”). Dopiero 2003 rok przyniósł mixtape „Straight From The Lab”, gdzie znalazł się utwór o znamiennym tytule „Can-I-Bitch”, będącym aluzją do debiutu Canibusa, „Can-I-Bus”.

Nagranie zostało oparte na motywie bajki zaczerpniętym z „Children’s Story” Slick Ricka i opowiada o wizycie Eminema oraz Dr. Dre w Toronto, gdzie odnajdują Canibusa i dosłownie wdeptują go w ziemię – do tego stopnia, że utwór kończy się frazą: „Przepadł, już go nie ma”. To rzecz jasna aluzja do coraz gorszych wyników sprzedażowych Canibusa. A czemu Toronto? Cóż, Eminem przekonywał, że Bis ukrywa swoje kanadyjskie obywatelstwo – dlatego bajka rozgrywa się w tym, a nie innym mieście.

I rzeczywiście, Canibus przepadł. Na przełomie wieków rozpychał się łokciami w podziemiu, kłócąc się na freestyle’ach i w studyjnych potyczkach. Dziś, z kilkunastoma albumami na koncie, gra w zupełnie innej lidze niż Eminem.

BENZINO

 

Lata 2002-2003 to bez wątpienia jeden z najlepszych okresów w karierze Eminema. „The Eminem Show” było wówczas jedną z najpopularniejszych płyt w Stanach (ustępowało jedynie „Nellyville” Nelly’ego), zaś „8. Mila” – jedną z najlepiej sprzedających się kinowych premier. Dodatkowo Shady zaczął budować swoje muzyczne imperium, zapraszając do Shady Records raczkującego wówczas w wielkim przemyśle 50 Centa.

Nic dziwnego, że każdy ówczesny atak na Eminema wydawał się pazernym skokiem na kasę, próbą zbicia kapitału na cudzym sukcesie. Nie inaczej było w przypadku Benzina, rapera i muzycznego biznesmena, właściciela szanowanego pisma „The Source”. Gdy pod koniec 2002 roku zaatakował Eminema na antenie jednej ze stacji radiowych, wszyscy tak właśnie ten gest odebrali – jako czystą zazdrość. Sam Benzino przekonywał, że jest inaczej. Tłumaczył, że rzucając się na Eminema, wypowiada wojnę całej wytwórni Interscope, z którą od jakiegoś czasu pozostawał w złych stosunkach. Gdy jednak chwilę później ukazał się diss „Die Another Day”, było jasne, że chodzi mu tylko o Shady’ego. Zdaniem Benzina Eminem ograbił kulturę czarnoskórych z hip-hopu. Padały nawet porównania do Hitlera, ale po raz kolejny – podobnie jak w przypadku Everlasta – czarę goryczy przelały wersy o córce Ema, Hailey. Benzino groził, że dziewczyna skończy jak JonBenet Ramsey, sześcioletnia uczestniczka konkursów piękności, która została brutalnie zamordowana w tajemniczych okolicznościach w połowie lat 90.

W odpowiedzi ukazały się dwa dissy Eminema, „Nail In The Coffin” oraz „The Sauce”. Były one o tyle ważne, że Eminem dotychczas był kojarzony z atakami na gwiazdy popu i celebrytów, ewentualnie z konfliktami z mało znaczącymi postaciami podziemia. Co innego Benzino – raper, który cieszył się sporym szacunkiem na ulicach Bostonu, był ponadto szefem uznanego czasopisma. Możliwość wyżycia się na kimś takim bez wątpienia zwiększyła osiedlową wiarygodność Shady’ego.

Kolejne miesiące przyniosły wojnę na całego. Benzino mógł liczyć na wsparcie środowiska „The Source” oraz dowodzonego przez Ja Rule’a kolektywu Murder Inc. Eminem miał za sobą 50 Centa, który z Ja Rule’em był wówczas skonfliktowany. W ten sposób wszyscy walczyli ze wszystkimi. Przestrzenią walk były mixtape’y (m.in. słynne „Invasion” DJ Green Lanterna) oraz magazyn „The Source”. Linia ataku Benzina była dość wyrazista – chodziło o to, by przedstawić Eminema jako homofoba i rasistę, który żeruje na muzyce Afroamerykanów.

Biznesmen sięgał po różne środki, by przedstawić swojego oponenta w złym świetle. Zwołał nawet konferencję, podczas której przedstawił taśmy z wczesnymi piosenkami Eminema. Słychać na nich, jak raper z Detroit w rasistowski sposób odnosi się do pewnej czarnoskórej kobiety, z którą się rozstał. Eminem wprawdzie nigdy nie zdementował prawdziwości tych nagrań, zwracał jedynie uwagę na zniekształcające właściwy kontekst intencje stojące za publikacją Benzina.

Gdy w konflikt zostały wciągnięte dwie ekipy – G-Unit i Murder Inc – Eminem wydawał się być coraz bardziej zaniepokojony rozwojem sytuacji. W końcu beef przeniósł się na ulice i – jak pouczały przykłady 2Paca i Notoriousa B.I.G. – istniała obawa, że pewnego dnia może dojść do tragedii. Jay Z w swojej książce „Decoded” zamieścił bardzo znaczące wspomnienie spotkania z Eminemem. Gdy w geście powitania uścisnął Shady’ego, poczuł, że ten ma na sobie kamizelkę kuloodporną.

Całe szczęście spór łagodnie wygasł. Gorzej na beefie wyszedł Benzino. Nie dość, że nadwyrężył reputację „The Source”, to chwilę później musiał się zmierzyć z zarzutami o brak obiektywizmu, gdy płyta Lil Kim „The Naked Truth” niespodziewanie dostała w jego magazynie maksymalną ocenę. Jak się później okazało, menedżerka raperki umawiała się wówczas z Dave’em Maysem, współwłaścicielem gazety.

W 2012 roku Benzino przeprosił Eminema. „Myliłem się. Przecież Eminem, jakby nie było, jest świetnym tekściarzem. Powinien mieć możliwość wyrażenia się w hip-hopie – jak zresztą każdy inny raper”, powiedział. „Byłem wtedy wkurzonym człowiekiem. Jeśli kogoś obraziłem, przepraszam całe środowisko hip-hopowe”.

 

Polecane

Share This