Niby banał. Ale tylko pozornie. Bo to bardzo fajne pytanie. Wśród panelistów przeważała opinia, że towarzyska relacja dziennikarz – muzyk rozbraja tego pierwszego. Bo niby jak przypierdzielić koledze? Nie wypada. I że trudno być bezstronnym, kiedy mowa o przyjacielu, czy choćby tylko znajomym.
Wcześniej, w ramach tego samego panelu Przemek Gulda podjął próbę zdefiniowania dzisiejszego dziennikarstwa muzycznego, opisu jego podstawowych funkcji. Bo te mocno w ostatnim czasie ewoluowały. Czy może lepiej napisać – zostały zredukowane. Dziś, kiedy przed wyjściem na koncert, sami w domu możemy sprawdzić planowaną setlistę i porównać ją z poprzednimi setlistami z poprzednich koncertów danego artysty; dziś, kiedy zamiast czytać recenzję możemy po prostu sprawdzić legalnie nagrania w necie i na tej podstawie zdecydować, czy warte są one naszych pieniędzy, rolą dziennikarza muzycznego jest – zdaniem Przemka – przede wszystkim szeroka analiza i komentarz. Dziennikarz jako przekaźnik informacji umarł. Jako taki nie jest już nikomu potrzebny. Zatem analiza, czym koncert był lub mógł być dla artysty, jak należy go postrzegać na tle dotychczasowych dokonań i jak ma się do tego, co dzieje się na rynku i inne takie zagadnienia, to właśnie robota dla dzisiejszego dziennikarza muzycznego. Patrzenie na zjawisko szerzej, przez ciekawe lub nieoczywiste pryzmaty. No i na tym tle nieco później podniesiono kwestię znajomości dziennikarz – muzyk.
Poważny dyskurs utrzymany był w takim właśnie duchu. Trochę akademickim, z silnym profesjonalnym zacięciem. No bo te wszystkie poważne funkcje i analizy. Nowe wizje i stara szkoła. Trochę wiedzy społecznej, sporo kulturoznawstwa, szeroki kontekst. No i to pytanie – czy jak oni się znają, czy jak piją wódkę, to czy to dobrze? I odpowiedź, która nasuwa się sama – to fatalnie.
Panel się skończył, rozmowy trwały sobie dalej w podgrupach: papierosowej i kawiarnianej. I pewnie w jeszcze innych. Wtedy pomyślałem sobie… ej, zaraz, zaraz. Ale przecież, jeśli mówimy o dziennikarstwie muzycznym, a nie takim poważnym, to nie zapominajmy, że przecież wszyscy – tak dziennikarze, jak i artyści – robimy w tak zwanej rozrywce. A to mocno zmienia kontekst pytania!
Jeśli miałbym sam odpowiedzieć na to kluczowe pytanie i to poprzez pryzmat tylko swoich doświadczeń – to powiedziałbym, że to świetnie, że dziennikarz zna się z muzykiem. Że jest między nimi jakaś relacja. Bo to uatrakcyjnia efekt ich „służbowego spotkania” czyli np. wywiadu. Będąc bliżej artysty i znając go lepiej niż tylko poprzez pryzmat twórczości łatwiej wspólnie z nim stworzyć materiał atrakcyjniejszy dla widza czy czytelnika. Skoro już zgodziliśmy się, że podstawowe informacje każda zainteresowana osoba sama sobie bez trudu znajdzie w sieci, a dziennikarz-informator odszedł do lamusa… to poza tymi ważnymi funkcjami (analiza, komentarz) pozostaje jeszcze jedna, nie mniej istotna. Wszyscy robimy w rozrywce.
I teraz charakter rozmówcy i jego twórczości oraz specyfika fana decydują o wyznaczeniu właściwych proporcji między tymi funkcjami. Ile w tym będzie komentarza, ile analizy, a ile rozrywki.
Nigdy nie rozmawiałem z Edytą Bartosiewicz. I tak sobie wyobrażam, że gdyby przyszło mi zrobić z nią wywiad (już kilka razy było blisko;), to pewnie wyszłaby z tego ciekawsza rzecz dla widza, gdybyśmy znali się jakoś, choćby płytko i powierzchownie.
Ale ten kij ma dwa końce. W sytuacji, kiedy za dobrze znasz artystę, lub ludziom się wydaje, że znacie się wyśmienicie, rodzi się zupełnie inna pułapka. Doza tej dodającej luzu prywatności może być zbyt duża i czynić z wywiadu, spotkania, rozmowy rzecz mało atrakcyjną dla odbiorcy. Z taką niespodziewaną przeszkodą znacznie trudniej sobie poradzić. Bo kogo do cholery obchodzi twoja relacja z muzykiem? Ludzi chcieli zobaczyć wywiad z muzykiem, a nie zapis jakiejś prywatnej rozmowy. Tak, czy nie?