Potem zasięg tego radia rósł i rósł, aż dotarł w najdalszy róg Polski (po przekątnej). Rozgłośnia dość szybko traciła muzyczne kły i pazury, może jeszcze nie jaja, ale jedno jajko już potoczyło się gdzieś pod komodę. Jednak wciąż można było usłyszeć autorskie audycje z kompletnie niekomercyjną muzą prowadzone w sposób – jak się wydawało – światowy i na pełnym luzie. Potem przyszły te wszystkie Inwazje Mocy, które po dziś dzień wspominane są jako gigantyczne trasy koncertowe… rujnujące ówczesny rynek koncertowy (kto zapłaci za bilet na krajową gwiazdę, jak latem zjeżdżają się i za zupełną darmochę dla gawiedzi grają takie Scorpionsy i inne Cockery?). Im więcej Inwazji, tym radio bardziej papkowate i miałkie. Aż wreszcie zapomniało się, na jakiej częstotliwości ono nadawało, bo nie warto było pamiętać. Wciąż zestaw tych samych kawałków granych na zmianę i na okrągło.
Przy okazji obchodów 25-lecia RMF przeprowadził plebiscyt na najlepszego artystę w historii rozgłośni. Słuchacze zdecydowali, że laur należy się (i chyba słusznie) zespołowi Perfect. Drugie miejsce zajął Dżem, a trzecie Lady Pank. Potem byli jeszcze: Andrzej Piaseczny, Ira, Maanam, Agnieszka Chylińska, Budka Suflera, Enej i Edyta Górniak. I tu ciekawostka. Wśród samych wyg i wyjadaczy tylko jeden młokos (Enej). No i zabrakło tak krakowskiego jak kiełbasa sucha krakowska Maćka Maleńczuka. A kiedyś go przecież grali i propagowali. No nic. Decydowali słuchacze tu i teraz. Audytorium utrzymywane przy odbiornikach tylko dzięki badaniom. Badania mówią, co można puszczać, by nie odstraszyć słuchacza i by jednym ruchem palca nie zmienił stacji na inną. Tuwim wiele lat temu wszak zauważył, że radio to fenomenalny wynalazek – można je jednym ruchem gałki wyłączyć i jest spokój 😉 I tego się chyba dziś radiowcy najbardziej obawiają. Szkoda.
Szkoda tym większa, że są artyści wielkiego formatu (nawet jeśli w ostatnim roku nie wydali swojej najlepszej płyty) i którzy od czasu do czasu są wyróżniani. Tak jak ostatnio Beck statuetką Grammy za album „Morning Phase”. Gratulacje i brawa. Choć Beck ma na koncie lepsze płyty, to i tak fajnie, że ktoś taki łyka kolejną statuetkę. A zdziwienie było ogromne, bo w swojej kategorii miał do pokonania takie postaci i takie płyty jak: Beyoncé – „Beyoncé”, Ed Sheeran – „X”, Sam Smith – „In the Lonely Hour” oraz Pharrell Williams – „G I R L”. Zatem sama nominacja dla zasłużonego Becka była już dużym wyróżnieniem i na tym mogło się przecież skończyć.
Zdziwienie zdziwieniem, luz, zdarza się. Ale w mediach pojawia się już pokolenie wychowane na sformatowanych rozgłośniach radiowych i kreuje swoją, nową rzeczywistość. I tu już przestaje być śmiesznie. Dziś (poniedziałek, dokładnie w dzień moich 40. urodzin) strona główna Gazety Wyborczej linkuje do takiego kuriozum, że chyba czas umierać…
A jeśli nie czas jeszcze na odwalenie kity, to pewnie na zastanowienie się, czy w powszechnej świadomości muzyków już zastąpili celebryci, czy jeszcze nie? I czy muzyk, nawet najwybitniejszy, jeśli nie ma w sobie czegoś z celebryty, to czy ma jakieś szanse w z ikonami kultury singla (a nie płyty), kultury playlisty (a nie płyty), iTunesa (a nie płyty), Youtube`a (a nie płyty)… itd. Najpierw West „zaczął karierę nieznanego” Paula McCartneya, teraz „też nie wiecie kto to” Beck z nagrodą Grammy za najlepszą płytę 2014 roku… Uszczypnijcie mnie, niech uwierzę, że śnię.
Stąd taka, a nie inna playlista. Numery dobrałem według pewnego klucza, ciekawe czy skubniecie się, co to za klucz. Nie pasuje do niego tylko jeden numer. Numer, który znalazł się tu dlatego, że dziś urodziny ma też Holly Johnson z Frankie Goes To Hollywood.