Led Zeppelin – „IV”
Wracamy do rockowych brzmień, przed nami jedna z najgłośniejszych premier ubiegłego roku, oczywiście wśród reedycji: Led Zeppelin „IV”. Chyba nie ma sensu rozpisywać się na temat zawartości muzycznej albumu, zakładam że każdy z Czytelników tej rubryki zna jeśli nie cały, to przynajmniej część piosenek, które znalazły się na tym, wydanym w 1971 roku krążku. Płyty Zeppelinów bywały już poddawane remasteringowi, jak choćby w latach 90., gdy Atlantic wydał cały katalog zespołu na CD. Tym razem jednak otrzymaliśmy coś więcej – po pierwsze i najważniejsze: za ponowną obróbkę dźwięku zabrał się sam Jimmy Page, gitarzysta i lider zespołu, który, co więcej, był też producentem tego i innych krążków Zeppelinów. Po drugie – Page przekopał się przez archiwa i znalazł całkiem sporo nieopublikowanego wcześniej materiału, jak choćby inne wersje znanych nam z płyt piosenek. W efekcie do sklepów trafiły, obok wydań „tradycyjnych”, również wersje deluxe, w których w tym przypadku na drugim krążku mamy ten sam album, ale w innych aranżacjach i miksach.
Sposób wydania nowej „czwórki”, za sprawą owego dodatkowego krążka mocno się różni. W oryginale też mieliśmy gatefold, jednak tu dodano jeszcze jedną stronę, przez co znalazło się, poza słynnym obrazem przedstawiającym pustelnika na szczycie skały, miejsce na dwa zdjęcia. Jedno z nich to fotka sesyjna, a drugie – znakomite zdjęcie koncertowe zespołu, występującego na Kooyong Stadium w Australii. Na fotografii, zrobionej zza sceny widać zespół, backstage ze schowanym za wzmacniaczem technicznym, a na dalszym planie publiczność i… zbierające się nad stadionem ciemne chmury. Autor tego znakomitego kadru jest nieznany… Całości wydania dopełnia kartka ze znajdującym się z jednej strony tekstem do „Stairway To Heaven”, który w oryginale znalazł się na kopercie płyty, a z drugiej z tracklistą obu płyt i informacjami o wydaniu.
Postanowiłem przeprowadzić test i posłuchałem na zmianę pierwszego wydania płyty, z 1973 roku i wersji z roku 2014. W remasterze wyraźniej słychać bas, można wychwycić więcej szczegółów i niuansów brzmieniowych w ścieżkach gitary i perkusji, lepiej oddana jest panorama sceny – całość jest bardziej plastyczna. Nie zauważyłem różnic w głośności (gdzieś spotkałem się z zrzutem że „jest głośniej i tyle”). Jednak prawdziwą gratką jest drugi, bonusowy album. Wg informacji na płycie jest to „portal, który przeniesie nas w czasy, gdy płyta była nagrywana”. Znalazły się na nim inne wersje wszystkich ośmiu piosenek – dwie z nich zostawiono w wersjach instrumentalnych (szczególnie świetnie brzmi „The Battle Of Evermore”, bez wokaliz, bardzo transowo), „Black Dog” i „Rock And Roll” są surowsze – pierwsza z nich nie ma w końcówce gitarowych solówek, w drugiej fortepian jest zdecydowanie bardziej schowany. W części piosenek pojawiają się inne zagrywki gitarowe, czy inne wokalizy Planta, a „Stairway To Heaven” i „When The Levee Breaks” są inaczej zmiksowane – szczególnie miks tej drugiej przypadł mi do gustu, jest mroczniej i bardziej bluesowo, za sprawą znacznie większej ilości partii harmonijki. Nie chcę opisywać wszystkich różnic, najlepiej posłuchać samemu. Daje to dużą frajdę, szczególnie, gdy zna się ten album na pamięć… Słuchamy i nagle trafiamy na coś, co brzmi bardzo podobnie, ale jednak inaczej… Aha i jeszcze jedno – to nie są żadne „odrzuty”, czy „wersje demo” – to pełnoprawne utwory. Już nie mogę się doczekać, co znajdzie się na bonusach do „Physical Graffiti”, która to płyta ma pojawić się w wersji zremasterowanej na wiosnę.
David Bowie – „Nothing Has Changed”
Wreszcie na zakończenie zerknijmy na album „Nothing Has Changed” Davida Bowie. Nie jest to reedycja, ale płyta z największymi przebojami artysty (plus jedną premierową piosenką). Wydawnictwo pojawiło się na rynku w kilku wersjach, nas interesuje oczywiście ta winylowa. Elegancko wydany, rozkładany dwupłytowy album po wyjęciu z folii zdradza ciekawy zabieg wizualny – każda z czterech stron gatefoldu zawiera zdjęcie coraz starszego wokalisty, za każdym razem uchwyconego przed lustrem.
Dwa krążki zawierają razem 20 piosenek, równo rozłożonych po 5 na każdą stronę. Wśród nich takie hity, jak „Let`s Dance”, „China Girl” czy „Heroes”, część w wersjach singlowych, a „Hallo Spaceboy” w tanecznym remiksie Pet Shop Boys. Nie ma sensu opisywać wszystkich piosenek, każdy z Was pewnie dobrze je zna. Dodam, że całość została ponownie zremasterowana w studiach w Londynie i Nowym Jorku. Całość materiału brzmi równo, kolejne piosenki mają odpowiednią przestrzeń i oddech, jednocześnie nie tracą swojego charakteru, wszak były nagrywane na przestrzeni wielu lat. Do tego mamy jeszcze jeden nowy numer „Sue (Or In A Season Of Crime)”, wyraźnie odcinający się od reszty materiału. Jest mocno jazzujący i mroczny, momentami sprawia wrażenie ścieżki dźwiękowej do kolejnej części „Zagubionej Autostrady”. Kolejne, włączające się do akcji instrumenty dęte, pojawiające się na różnych planach, plamy przesterowanej gitary, dźwiękowe wariacje w drugiej części kompozycji oraz posępny śpiew Bowiego, który przedstawia nam love story ze smutnym finałem. Hmm, intrygująca propozycja na singiel, który ma promować album.
Czy to wydawnictwo jest potrzebne? Oczywiście, że tak – wszak David Bowie, mimo swoich 68 lat jest wciąż artystą aktywnym i inspiruje kolejne pokolenia młodych ludzi. „Nothing Has Changed” dla jednych może być okazją do sentymentalnej podróży w przeszłość, dla innych dobrym wprowadzeniem w świat muzyki artysty.
Ten album niech będzie łącznikiem między tym a kolejnym odcinkiem 33 1/3, w którym zerkniemy na co ciekawsze winylowe premiery roku 2014. Będzie rockowo: Foo Fighters, AC/DC, czy Slash, ale i znajdzie się miejsce dla Leonarda Cohena.