foto: Piotr Książek
Na co dzień jedna druga duetu Małe Miasta (właśnie wydali nowy album „Plecy pomników”), a po godzinach lider popowo-gitarowej grupy Kumka Olik. Mimo, że ma 26 lat, to jest człowiekiem wielu talentów. Muzyk, wokalista, raper, tekściarz, producent i… grafik. Mateusz Holak, lub po prostu Holak (tak podpisuje swoje solowe nagrania), specjalnie dla nas sięgnął na swoją półkę z ulubionymi płytami. Zobaczcie, co z niej wyciągnął!
– Wiem, że tworząc swoje zestawienie, na pewno pominąłem wiele ważnych płyt. Ale skoro mam ich wybrać tylko 10, to skupię się na tylko polskich płytach – tych, które miały na mnie duży wpływ… – mówi Mateusz Holak, po czym przystępuje do wymieniania wybranych albumów.
Lenny Valentino – „Uwaga! Jedzie tramwaj”, 2001
Ta płyta to creme de la creme śląskiej wrażliwości. Wyobrażam sobie, że najlepiej pasowałaby do sobotniego południa na Nikiszowcu i można by jej wtedy posłuchać w białym mercedesie Mietalla Walusia – basisty i wokalisty tego projektu. Myślałem też, żeby napisać tu o czymś Ścianki albo Negatywu, ale z tymi projektami mam różne skojarzenia: czasami bardzo świetne, a momentami totalnie mnie nie angażowały. Natomiast ta płyta to był super strzał.
Cool Kids of Death – „Cool Kids of Death”, 2002
Intensywnie słuchałem tej płyty w momencie, w którym stawiałem pierwsze twórcze kroki i… jebano mnie za te skojarzenia. Bardzo niewiele osób z mojego obecnego otoczenia zna tę płytę. A szkoda, bo uważam, że zajarałby się tą muzyką nawet ktoś bardzo skupiony na rapie! Jest w niej dużo autentycznej energii, a dzięki homemade’owym metodom produkcji (które pewnie wynikały z ograniczeń budżetowych), album ten o dziwo brzmi nadal świeżo i współcześnie.
Leszek Możdżer, Lars Danielsson, Zohar Fresco – „The Time”, 2005
To płyta, która kojarzy mi się z czasem, kiedy chodziłem na zajęcia plastyczne. Byłem jedynym małolatem – resztę grupy stanowili ludzie starsi o dobre 5-10 lat. Bardzo przystępna i wrażliwa. To ciekawe, że po latach czuję podobną funkcję w ,,Polce” Mazolewskiego. Po czasie bardziej doceniam supergrupę Miłość, ale osobiście czuję największy sentyment do tego albumu.
Pezet/Noon – „Muzyka klasyczna”, 2002
To płyta, która w pewnym momencie wyznaczała dla mnie granice tego, jak zajebisty może być polski hip-hop: Noon pięknie tu ograniczył środki wyrazu, a Pezet udowodnił, że można być chudym wrażliwym typkiem w okularach i zrobić z tego największy argument.
Blenders – „Fankofil”, 1997
To płyta mojego dzieciństwa! Grali u nas z Mogilnie i byłem wyraźnie zajarany. Wokalista wyglądał trochę jak teraz Quebo. Oczywiście mam z nim zdjęcie. To była bardzo gruba rzecz! Wszystkie teksty na pamięć…
Pustki – „Do Mi No”, 2006
Pustki w najlepszym składzie: beatlesowskie podejście do grania, dużo świetnych piosenek. Mam wrażenie, że to była bardzo odważna produkcyjnie płyta. A przez to, że ją usłyszałem, to później nie potrafiłem się zajarać płytami wyprodukowanymi w stylu „Trójkowym” (Mela Koteluk itp.). Wiadomo, fajne rzeczy… Ale to Pustki zrobiły na mnie największe wrażenie. No i jeszcze te teksty! Delikatne i poetyckie, ale mimo to nie wkurwiały mnie…
Komety – „Akcja V1”, 2007
Pierwszy koncert zespołu Kumka Olik odbył się właśnie przed tym zespołem. Bardzo wryły mi się wtedy w pamięć piosenki z tego albumu. Intrygujący jest dysonans między tym, jaki jest Lesław i tym, że Lesław to zawsze Lesław z rockabilly. A jednak w wykonaniu Komet nie brakuje temu wszystkiemu rasowości. Ma to ten element The Smiths, który zawsze będzie mi się dobrze kojarzył…
Malarze i Żołnierze – „Jedynka”, 1991
Płyta mojego dorastania. Słyszałem ją w domu, a potem słyszałem o niej od ludzi, którzy szukali połączeń mojego grania z graniem ojca (liderem MiŻ był Stanisław Holak, tata Mateusa – przyp. A.Sz.). Bardzo wielu starszych kolegów przyznawało się gdzieś po drodze do tej influencji. Ja widzę w tym Neila Younga i The Smiths, ale również bezpretensjonalność, której brakuje mi w polskiej muzie przełomu lat 80. i 90.
Peja/Slums Attack – „Na legalu”, 2001
Na ten album miałem bana w domu. Wulgarna i autentyczna płyta. Świetne piosenki i teksty, które znam na pamięć. Produkcyjnie nie było szału, ale było to co trzeba! Ostatnie dokonania Rycha Peji do mnie nie trafiają, ale cały czas śledzę i kibicuję.
Apteka – „Menda”, 1995
Ta płyta kojarzy mi się z Trójmiastem! Kuzyn mojego kolegi puszczał nam ją z winyli, kiedy nocowaliśmy u niego w czasie trwania pierwszych Open’erów. Momentami bardzo abstrakcyjna, a jednocześnie korzennie rockowa – to połączenie, którego zawsze było mało w polskiej muzie gitarowej.
Artur Szklarczyk