10 najważniejszych płyt: Damian SyjonFam

Artysta przybliża nam swój fascynujący muzyczny świat.

2018.05.11

opublikował:


10 najważniejszych płyt: Damian SyjonFam

foto: mat. pras.

Jeden z najlepszych głosów na naszej scenie reggae, muzyk obdarzony niezwykłą charyzmą, a przede wszystkim ciepły, serdeczny człowiek – nic dziwnego, że rodzimi fani jamajskich brzmień wręcz kochają Damiana. Ja cenię go za całą twórczość (ma na koncie dwie płyty), ale wręcz uwielbiam za utwór „Kto tu zostanie”, w którym śpiewa: „Kto tu zostanie / Niech zadba o to, żeby dzieci miały / Spokojne zasypianie. Niech zadba o to, żeby miały przestrzeń / Swobodne oddychanie…”. Czy tak ładne piosenki znajdą się na jego nowym krążku „Czuję, więc jestem” przekonamy się już w lipcu. Tymczasem sprawdźcie tytułowy singiel z tego krążka, bo już hula w necie…

Najpierw zastanawiałem się, jak wybiorę 10 najważniejszych płyt w moim życiu? A później, dlaczego mogę wskazać tylko 10 (śmiech)? Bo z chęcią opowiedziałbym jeszcze o kilkunastu innych tytułach. Ale słowo się rzekło – oto moja dziesiątka. Dziękuję za zaproszenie do tej muzycznej „zabawy” – dzięki niej było mi bardzo przyjemnie wrócić do niektórych nagrań z przeszłości. Miłej lektury i… słuchania!

D’Angelo – „Voodoo”, 2000

Od kilkunastu lat jest to dla mnie najbardziej inspirująca płyta. Album doskonały. Pierwszy raz usłyszałem muzykę graną tak bardzo „do tyłu”. To płyta zrealizowana w taki sposób, że słuchacz ma wrażenie, jakby był bardzo blisko muzyków – np. w jakimś małym, zadymionym klubie gdzieś w Virginii. Wokalnie to jest najwyższy szczyt. A harmonie, które D’Angelo stworzył, to absolut wokalny. Bardzo często do niej wracam.

Bob Marley – „Survival”, 1979

To płyta, dzięki której wsiąknąłem w muzykę reggae. Nie ma na tym krążku piosenek, które się pomija. Każda z nich zawiera mnóstwo wskazówek, mądrości i napełnia duchową siła. Pochodzący z piosenki „Wake up and live” wers: „Life is one big road with lots of signs, when You going to that road don’t You complicate Your mind” to wskazówka, z której korzystam przez całe życie.

The Doors – „L.A. Woman”, 1971

Byłem wielkim fanem The Doors, a „L.A. Woman” to moja ulubiona płyta. Tytułowa piosenka to jest genialne szaleństwo. Sposób, w jaki Morrison śpiewa w tych kawałkach, jak w nich brzmi sprawia wrażenie, jakby napisał te piosenki godzinę przed nagraniem. Uwielbiam sposób, w jaki on płynie wokalnie na tej muzyce, i sposób, w jaki odpowiadają mu muzycy…

Orkiestra na Zdrowie – „Jest los”, 2007

To płyta Jacka Kleyffa i jego kapeli, która jest ze mną przez całe życie. Usłyszałem ją podczas podróży autostopem, a potem towarzyszyła mi i dziewczynie, w której się zakochałem. Dzisiaj ta dziewczyna jest moją żoną, a ta płyta przynajmniej raz w roku jest na naszej playliście. Jest na niej bardzo dużo poruszających tekstów i melodii.

Izrael – „Nabij faję”, 1986

Od pierwszych dźwięków basu, aż do samego końca ta płyta wyrażała cały bunt, jaki we mnie był. Wszystko co czułem, było na niej wyśpiewane. W tamtym czasie w moim mieście była mocna ekipa bębniarska. A ten fragment zagrany na kongach, na końcu utworu „Wolny naród” brzmiał tak, jakby Ci kolesie wycieli go z naszych spotkań. Ta płyta dała mi dużo siły, z której korzystam do dziś.

Rage Against the Machine – „Rage Against the Machine”, 1992

Jak usłyszałem ten album miałem chyba 16 albo 17 lat. Słuchałem mocniejszej muzyki już od dawna, ale ta płyta niszczyła system. Była całkiem inaczej zagrana. Poza tym wokalista i gitarzysta swoim zachowaniem emitowali ogromnie dużo energii, a kawałek „Killing in the Name”, z tymi zmianami rytmu, to… uff, ależ to była moc!

Nas & Damian Marley – „Distant Relatives”, 2010

To było odkrycie! Facet reprezentujący nurt, który uwielbiam najbardziej, wydaje taką płytę! Jest na niej każdy smak muzyki reggae. Dzisiaj wielu artystów reggae’owych wydaje podobne, zróżnicowane stylistycznie albumy, ale wtedy to było odkrycie. Damian Marley jest moim idolem muzycznym. Potrafi wyrażać złość w sposób, który Cię nie napada, ale do Ciebie dociera. Niewielu to potrafi. Poza tym każda płyta Damiana Marleya jest idealnie dopracowana i z każdej można czerpać inspiracje.

Wyclef Jean – „The Carnival”, 1997

Pierwsza solowa płyta Wyclefa. Znam każdą piosenkę na pamięć, ten album towarzyszył mi przez długi okres w życiu. Ogromnie się cieszę, że mogłem dziś do niej wrócić. Grałem kiedyś w klubie jako DJ i pamiętam, co się działo jak leciała „Guantanamera” (śmiech). Wyclef pokazał tą płytą, w tamtym czasie, że jest świetnym producentem. Zresztą po The Fugees to było jak zbawienie…

Miles Davis – „Doo Bop”, 1992

Milesa Davisa poznałem czytając jego biografię. Dopiero potem usłyszałem „Doo Bop”, potem „Kind of Blue” i wciągnęło mnie na jakiś czas. Nie mogłem wyjść z zachwytu nad jego grą. Miałem wrażenie, jakby wokół niego było mnóstwo dźwięków, a on po prostu wybierał sobie te, które mu pasowały. Jednak najbardziej imponuje mi do dzisiaj fakt, że z każdą nową płytą wytyczał nowy kierunek w muzyce.

 

 

Tinariwen – „Amassakoul”, 2004

Album malijskiego zespołu złożonego głównie z Tuaregów. Przez kilka lat pracowałem w warsztacie samochodowym i można powiedzieć, że tej płyty słuchaliśmy codziennie. To muzyka jedyna w swoim rodzaju. Można jej słuchać godzinami i odpływać myślami. Wspaniałe połączenie bluesa i arabskiej muzyki. Głębia w prostocie.

Artur Szklarczyk

Polecane