foto: Ewelina Eris Wójcik / mfk.com.pl
Jesień to dobry czas na koncerty. Zazwyczaj jest ich dużo, ale nie wszystkie elektryzują. Bo artysta w trasie z tym samym materiałem czwarty raz, bo zespół już trzy razy w tym roku widziałem, bo nie ten klimat, bo coś tam. Z koncertami mam też tak samo jak z odsłuchiwaniem płyt. Też są takie, w których uczestniczę, bo taką mam (zajebistą) robotę. Sam bym nie poszedł. Czasem trafia się niespodzianka, ale rzaaadko. Nie o tym jednak chciałem. Chciałem powiedzieć, że ta jesień koncertowa jest jeszcze w połowie, a już trafiły się koncerty pretendujące do miana „gigów roku” w absolutnie subiektywnym, osobistym rankingu. Inna sprawa, że tym wielkim, festiwalowym sztukom ciężko jest pobić koncert klubowy. Bo artysta bliżej, bo zero przypadkowej publiki. Wiadomo.
Kev Fox ze Smolikiem, czy też Smolik z Foxem znów ruszyli w trasę. Na perkusji oczywiście Olek Orłowski. Każdy kto widział ten zestaw na żywo, wie, że Olek to jedna z głównych atrakcji scenicznych. To jak gra i jak to wygląda, jak gra… mistrzostwo świata. Już dziś to chyba jeden z najlepszych perkusistów w kraju. Na pewno najpotężniejszy jeśli chodzi o młode pokolenie. Jeśli chcesz za 10 lat móc powiedzieć, „widziałem, jak jeszcze nie był światową gwiazdą”, to jeszcze masz szansę. A Smolik i Fox? Wiadomo. Dużo radości, rozmach i potężne brzmienie. A wszystko to w wypchanym po brzegi łomiankowskim Jazz Caffe na pierwszym w trasie, zasiadanym i wyprzedanym koncercie.
Innym, potężnym wydarzeniem muzycznym była też sztuka zagrana przez Polaków. Był to pierwszy w Warszawie od premiery płyty „Nie wiem” koncert Variete. Recenzowałem tę płytę z przyjemnością, dzięki temu znałem teksty na pamięć. Widziałem Variete kilkukrotnie wcześniej. Spodziewałem się w Grizzly Gin Barze sold outu i transowo-zimnofalwego nokautu. Sold outu nie było. Reszta tak. I wcale mi nie zepsuło niczego to, że saksofon był z puszki.
W minionym tygodniu bardzo, ale to naprawdę bardzo dobre wrażenie zrobili na mnie Belgowie z Triggerfinger (na zdjęciu). Poznałem ich dość dobrze, byli w Polsce nie raz, ale na żywo ich wcześniej nie widziałem. Znałem z opowieści. Co robi rockowe trio na scenie? Kosi. A co robi rockowe trio złożone z tak doświadczonych i charyzmatycznych muzyków? Nie chce mi się szukać słowa. Pewnie byłoby niecenzuralne i wyrażało absolutny zachwyt. Znów, sold outu nie było, a zespół traktuje takie koncerty jak w Polsce jako inwestycję w przyszłość. Serio, oni do tego dokładają. Na szczęście, na zachód od Odry jest kilka takich krajów, w których cieszą się statusem gwiazdy, grają duże sztuki i wielkie festiwale. I wciąż im się chce inwestować w granie i zdobywanie słuchaczy tam, gdzie nie grały ich radia, a płyt w sklepach nie było. Albo bywały w śladowych ilościach.
Oczywiście, absolutnym mistrzem jest Nick Cave, który na kilka dni zmienił mi Facebooka w lawinę pokoncertowych, okołocave’owych orgazmów. Pisałem o tym tutaj, więc nie będę się powtarzał. Tu był sold out.
Mielibyśmy remis w kategorii sold out wśród doskonałych koncertów tej jesieni. Ale… jeszcze mi w uszach dźwięczy czwartkowy Kadavar. Nie udało się zapełnić całej Progresji. To dowód na to, że sprzedaż biletów ma się nijak do wartości koncertu. Oczywiście życzę organizatorom, promotorom i artystom samych sold outów, ale bez tych cieszących kieszeń zjawisk warunki, w jakich zgredy, które nie chcą się dusić w imadłach pierwszego rzędu pod sceną, mogą w komfortowy sposób uczestniczyć w show z lekkiej oddali.
Jestem przekonany, że to nie koniec listy doskonałych koncertów Jesień 2017. Wszak kilka rzeczy przed nami. Tych dużych (jak trasa Heya) i tych małych (jak trasa Hugo Race’a). Czegoś jeszcze nie wolno mi przeoczyć? Tylko poważne propozycje.
Artur Rawicz