„Przecież sam tylko dla bitów czekałeś na czwarty Kodex” – rymował trochę prowokacyjnie Laikike1. Przeszarżował. O ile trzecia część serii wrocławskiego superduetu producenckiego raczej odpychała, tak „czwórka” kryła w sobie parę naprawdę dobrze nawiniętych kawałków. Mes, Fokus, PIH, Trzeci Wymiar, Miuosh, Małpa – naprawdę było czego słuchać.
Na Kodeksie numer pięć spośród tej ekipy wrócili wszyscy oprócz Małpy. Magiera i L.A. zaprosili jeszcze osoby, z którymi współpracują ciągle od lat kilkunastu – Sokoła, Peję, Gurala, uzupełnili skład o klikających się wśród młodzieży najlepiej choć bardzo polaryzujących audytorium zawodników (Kaen, WSRH, Zbuku). Żeby być sprawiedliwym, trzeba przyznać że nie zabrakło gości, którzy w 2013 roku w żadnym razie nie nagrali najlepszych albumów, za to zasygnalizowali największy potencjał – Gedza, KęKę, Kuby Knapa, Quebonafide. Niby więc odrobiono lekcje, i wszystko się zgadza. Tyle tylko, że hip-hop to nie matematyka. Stety dla odbiorcy, niestety dla White House.
{sklep-cgm}
Wraz z trzecim numerem do basenu wpuszczono rekina. Po tym jak donGURALesko, Sitek i Buszu zdążyli się odlać do wody rapując rutynowo na góra 60% swoich (dużych!) możliwości, wpłynął KęKę. Ze słynną już iskrą, na podwójnych rymach, ze swoim barwnym językiem, dobrze wyczuwając krwisty bit. W sumie fajnie, tyle, że po Kę to co pokazuje cała czereda emcees na dorobku: Gedz, Huczu, Bonson, Mielzky, Quebo, Śliwa (o zupełnie bezstylowych, w stu procentach bezsilnych konkursowiczach nie wspomnę) to jest jakaś kaszka względnie aromatyzowana zupa z proszku. Dawać mięso!
Drugim asem jest tu Tau/Medium, którego światopoglądowe wolty nie wszystkim muszą się podobać, ale który ma swój świat, ma swoją magnetyzującą osobowość, a w jednym kawałku więcej zabaw flow, więcej słów, niż konkurenci na całych swoich płytach. I znów on z bitem wytworzył jakąś więź, podczas gdy zbyt wielu wpadło tu go przelecieć. Tak a propos: WSRH rymujące o „flow, które fruwa” jest dowcipem sezonu. Może jednak trzeba było wybrać anioły a nie demony?
To, że Alkopoligamia jest w formie wie każdy, kto słuchał, a nie tylko interesował się tym, że pierwszy Bonus nie lubi się z Dudkiem, a drugi Bonus z Tede. Mes jest nieskrępowany w swoich wizjach i skojarzeniach („jadę na krowie głosząc czułość” – that shit cray), za to na ziemię ściągą go konkretny aż do bólu Kuba Knap. Wersy „na chuj mi kolejny shopping mall na Placu Unii / z małego monopola biorę co mi daje Lublin” czy „w tym śnie zwalniam miejsce w tramwaju / by dziaduś se klapnął, nie tropiąc żadnych esbeckich śladów” należą do czołówki płyty. Porównajcie sobie z Pihem nawijającym „nachyl się twarzą, ja spodnie zdejmę / dziś ci nie zabraknie jaj na pewno w gębie” i znajdźcie 10 różnic. Swoją drogą, jak już piszę o Alkopoligamii, tę wytwórnię na „A” doceniono – Aptaun i Asfalt nie miały takiego szczęścia. Ten pierwszy label reprezentuje wyłącznie (za to bardzo solidnie) W.E.N.A., ten drugi nie ma przedstawicieli. O ile brak Ostrego można zrozumieć, bo się mocno ostatnio eksploatował, to Ras i Sarius by się przydali. Mam tylko nadzieję, że oprócz matematyki „Kodexem 5” nie rządzi polityka. Step Records ma tu bowiem swój posse cut, tak straszny, siermiężny, a miejscami wprost buracki, że aż żałuje, że Cira na swoje przedłużenie zajawki z „Cirapu” nie dostał osobnego numeru.
{reklama-hh}
Przynajmniej Prosto zaznacza swoją obecność porządnie – mniejsza o wspominanego Hucza, nijakiego jak zazwyczaj, za to Kaen ciśnie trueschoolową frazą jak sprzed dekady, łącząc to z głosem Pei i chęcią przekazania czegoś – zabijcie mnie, ale koniec końców to po prostu daje radę. Sokół spisał się znakomicie – ironicznie przyspiesza, tu rzuci „plugawymi limerykami” rodem z Bisza, tam pociśnie hasztagami („mogę przewidzieć rymy wprzód #LuisLucena / ty możesz ćwiczyć je jak brzuch #abdomena), a wszystko to, by pokazać, co tak naprawdę jest ważne. Abstrahując już od Prosto, z dinozaurów pochwalić należy Sobotę, bo choć to podśpiewywanie zbliża się niebezpiecznie ku telewizji Polo, to melodyjny, silny flow niesie zupełnie bezpretensjonalne linijki, które zapewne nie obronią się na rapgenius przyprawiając nastoletnich erudytów o spazmy, ale dobrze się ich słucha.
Co z tego rozbijania „Kodex 5” na czynniki pierwsze wynika? Że zostawiłbym tu z sześć numerów. I tu powinna pojawić się zwyczajowa litania, że White House to gwarant jakości, po bębnach, basie i brzmieniu ich poznacie, to jest nieśmiertelna wizytówka. A te aranżacje… bla bla bla. Ile razy można to pisać. Prawda jest taka, że dziwnym trafem numery Pokahontaz i reprezentacji RPS, w oryginale nieciekawe, odżywają gdy remiksuje je P.A.F.F. i So Drumatic. WH podejmuje niby wysiłki, by co nieco urozmaicić. Tak więc „Łowca” stawia na klimat, ma nieszablonowe przejścia, niemal ambientowo się wycisza. „5-ty” idzie w dubstepy (rychło w czas, jest połowa 2014 roku), rzewna „Sinusoida” cyka od początku, by się trapowo (fajny bas, właściwie tylko on) zakończyć. „Projektuje sny” to piękny kawałek organicznej, hiphopowej psychodelii i rekompensuje jakoś ten niestrawny okołoreggae`owy hałas w zdobywającym z miejsca czarny pas w toporności ” Niepisany kodeks”. Mało! Innowacji jest za mało, zwłaszcza gdy wziąć po uwagę, że Magiera i L.A. umieją robić ciekawsze rzeczy, spójrzcie na przykład na bit na „Trzeba było zostać dresiarzem” i „Czarnej Białej Magii”. Dlatego trudno wyzbyć się przykrego wrażenie, że „Kodex 5”, zarówno jeśli chodzi o bity jak i zaproszonych, pachnie autocenzurą, samoograniczaniem się by nie, zrazić masowego słuchacza. Oby następnym razem było lepiej. „Przecież sam tylko dla ……. czekałeś na szósty Kodex” – wstawicie sobie tu, co chcecie, ja na razie nie miałbym pojęcia co tu wpisać.