Tede & Sir Mich – „Vanillahajs”

Pół żartem, pół serio.

2015.06.30

opublikował:


Tede & Sir Mich – „Vanillahajs”

W jednym z ostatnich wywiadów Tede mówił, że nie ma problemu z tym, że jego odbiorcami są często „gimbusy”. O tym, że gimbusy nie mają też problemu z TDF’em, wiadomo od kilku lat – od „Elliminati” przynajmniej. Słuchając „Vanillahajs”, ja też nie mam problemu z warszawskim raperem. Po nierównym, przereklamowanym „Kurcie Rolsonie” Tede nagrał album przekonujący właściwie od pierwszej do ostatniej minuty.

To, że mamy do czynienia z krążkiem mocnym od początku do końca, warto podkreślić tym bardziej, że dzieje się tu naprawdę dużo. Ktoś może powiedzieć, że Tede próbuje zadowolić wszystkich – i swoich starszych fanów, i wspomnianych gimbów. W porządku, jestem w stanie przyjąć taką wersję wydarzeń, ale dopóki nie cierpi na tym jakość, nie widzę nic złego w słodzeniu różnym odbiorcom. Ci, którzy zawsze najbardziej lubili słuchać Tedzika wracającego do przeszłości po to, by opowiedzieć o swojej drodze do sukcesu, powinni posłuchać osadzonego na wyrazistym, niedzisiejszym basie numeru tytułowego. Ten utwór kieruje nas w stronę lat 90., ale nie tych kojarzonych z boom bapem. Źródła warsztatu Micha leżą chyba gdzie indziej. Po pierwsze, w mainstreamowym rapie drugiej połowy tamtej dekady, tym firmowanym przez The Trackmasters, którzy może i spłaszczali brzmienie, ale wpychali w nie więcej melodii. Echa tego duetu producenckiego odnajduję m.in. w singlowym, wzbogaconym kobiecym wokalem „Forever Ja”. Po drugie, w brzmieniu przełomu wieków, szczególnie tym ze stajni Roc-A-Fella. Miękkie, rozsnuwające swoje soulowe nici „Wunderbaum” i „Życie jest piękniejsze” przywodzą na myśl zapomnianego już dziś nieco Binka.

Wychodząc od tych źródeł, docieramy do Micha, który z powodzeniem odnajduje się w tym, co najmodniejsze – metaliczne perkusje grzęzną w warczących basach, a masywne, proste melodie co rusz uderzają w łeb bez litości. Tych trapowych rzeźni jest tu przynajmniej kilka („Iza Luiza”, „Polonez Trapez”, „Martwe ziomki”), ale producent może sobie pozwolić na tę dawkę surowizny, bo wiadomo, że nikt mu braku warsztatu nie zarzuci. Ten zresztą kilkukrotnie skręca w dziwne rejony: tu dźwięki rodem z bałkańskiego wesela, gdzie indziej echa disco („Ostatnia noc”), jeszcze gdzie indziej metalowe outro („Hot16Challenge”).

Gdy muzyka na „Vanillahajs” osuwa się w parodystyczne, groteskowe klimaty, słychać w tym mimo wszystko dobry smak, a przede wszystkim umiejętności Micha, który dba o aranż i spójność podkładów. Większy problem mam z warstwą wokalną, która spaceruje na granicy przeboju i żenady. Refren „Tak nam dobrze” jestem w stanie wybaczyć, podobnie jak próby przeniesienia na polski grunt technik Future’a czy T-Paina w błyskotliwej kooperacji z Abelem w „Michaelu Korsie”. Czy jednak coś mi da usprawiedliwianie żeńskiego wokalu wyśpiewującego w „Łatwopalności”, że „życie to pizda”, i doszukiwanie się w tej frazie nawiązania do nie-wiadomo-czego, skoro najzwyczajniej w świecie brzmi to paskudnie? Brzmi na tyle ohydnie, że pierwszy raz od dawna odczułem zażenowanie, że czegoś słucham.

Właśnie na tym polega główny kłopot z tą płytą. Od tego, jakie soczewki założymy, zależeć będzie jego ocena. Jeśli wszystko, co się tu dzieje, weźmiemy w nawias i potraktujemy jako muzyczny żart – wówczas odnajdziemy kilka przebojów, a Tede szarżujący czy to ze szczekanym flow, czy z przefiltrowanym przez efekty studyjne wokalem będzie brzmiał imponująco, jako jeden z niewielu, którym udało się z powodzeniem przenieść Stany nad Wisłę. Tylko czy w ten sposób nie uczynimy z „Vanillahajs” wyłącznie albumu-beki, płyty nagranej dla zgrywy? Co się stanie ze wzmiankowanym na początku konceptem krążka o sukcesie (dość ogólnym koncepcie, dodajmy)? Czy nie będzie to opinia krzywdząca dla nagrań-motywatorów w rodzaju „Forever Ja” lub autobiograficznych opowieści powracających w kilku fragmentach? Z drugiej strony – gdyby potraktować to wszystko śmiertelnie poważnie i spojrzeć na album jako na kolejną narrację Tedzika o odkupieniu, pozostaje kwestia nieśmiesznych (albo śmiesznych tylko dla gimbusów) wstępów, kilku fatalnych refrenów i zwrotek pisanych (nie po raz pierwszy w ostatnich latach) na kolanie. „Takie czasy są, że zewsząd mi się sypie props / Zresztą ty to wiesz, znowu robię płytę sztos”, słyszymy w „Przez feeejm”. Nie do końca, bo wszystkie te deklaracje pojawiające się mniej więcej od czasu „Elliminati”, jakoby Tede wrócił na tron po latach infamii, po raz kolejny nie do końca pokrywają się z praktyką. „Vanillahajs” to dobry album. Ale żaden tam sztos czy instant classic.

Tede & Sir Mich – „Vanillahajs”

Wielkie Joł

Tracklista (edycja limitowana):

1. Vanillalalahajs

2. Vanilla Ice

3. Dyskretny chłód 2

4. Tederminacja

5. Iza Luiza

6. Forever ja ft. Agi Figurska

7. Wyje wyje bane

8. Tak nam dobrze ft. Sir Michu

9. Polonez Trapez

10. Wunder-Baum

11. Martwe ziomki

12. #Hot16Challenge

13. Michael Kors ft. Abel

14. Definitywny banger

15. Tanktop ft. Sir Michu / DJ Tort

16. Przez feeejm

17. Łatwopalność ft. Agi Figurska

18. Pażałsta

19. Ostatnia noc

20. Życie jest piękniejsze ft. Te-Tris

21. Świat zwariował w te lata ft. Ras

22. Brodaggacio

Polecane