W efekcie powstał rozśpiewany, porywający materiał, który – co do tego nie mam najmniejszych wątpliwości – doskonale sprawdzi się na koncertach. Główna w tym zasługa potężnych refrenów (tych dostarczonych przez zaproszonych gości, jak i samych gospodarzy – patrz np. „Lista życzeń”) oraz bitów. Można się zastanawiać, czy aby Bob Air – czuwający w mniejszym lub większym stopniu nad prawie każdym utworem – nie nadgryza przypadkiem własnego ogona. W końcu bębny, jakkolwiek mocne i żywe by nie były, na ogół brzmią tak samo, a imponujące, dopieszczone aranże generują właściwie ten sam, doniosły, pełen rozmachu efekt, znany nawet nie z poprzednich nagrań Teta, ale też z „Otwarcia” Mesa czy „Pollocka” Bisza.
{reklama-hh}
Zawieśmy jednak tę krytykę, by oddać sprawiedliwość autorom muzyki do „Teraz”. W końcu sam Bob Air umie spuścić z tonu i uruchomić inny zestaw pomysłów („Ciąg dalszy”), a jeśli odchodzi od maszyny, drugie życie w płytę potrafią tchnąć czy to Młody G.R.O., czy Welon ze swoimi intensywnymi syntezatorami w „Nero”. Jak DJ Tort czy Rollin na „Locie 2011”, tak ci beatmakerzy na „Teraz” choć z lekka różnicują brzmienie i sprawiają, że podkłady nie są wyłącznie polem solowej, acz jednowymiarowej roboty Bob Aira.
Autorzy muzyki lubią więc latać wysoko – wprowadzać skrzypce, gitarę, klawisze, wyciszać perkusję – a następnie rozkoszować się w tym podniebnym patosie. Całe szczęście raperzy równoważą wygórowane ambicje producentów i sprowadzają ich efekt pracy na ziemię. Jasne, nie brakuje tu górnolotnych wersów o dobrej muzyce i jeszcze ładniejszym życiu – w końcu „Teraz” to, jak sugeruje już tytuł, motywujący album o celebracji życia. Tyle że pustych frazesów nie jest tu na tyle dużo, by ginęły one w magmie bez wyrazu (patrz „Nowa ziemia” Weny). I Te-Tris, i Pogz lubią sięgać po konkretne, plastyczne linijki („Życie częściej gania po lekarzach niż po restauracjach”), a nawet jeśli nie mają pomysłu na całe utwory (ale przecież i te im się zdarzają, patrz np. „Ciary” czy „Ciąg dalszy”), są w stanie zaciekawić błyskotliwymi grami słów, osadzonymi w pewnej konwencji („Dzieci czasu”, „Lunatyka”, „Polywood”). Przyglądam się obu gospodarzom razem, bo w gruncie rzeczy Pogz składa wersy podobnie jak swój bardziej uznany kolega. Jedynie w kwestii flow mniej tu fajerwerków, co jednak wypada by przypisać na plus całej płycie – poprawny rap Pogza dobrze uzupełnia rozbuchaną, nasyconą i, niestety, momentami trochę zmanierowaną i przekombinowaną nawijkę Te-Trisa.