Bardzo dobrze się stało, że główny ciężar rapowania spadł na Ostrego i Zoraka. Z kilku powodów. Po pierwsze, OSTR jest mimo wszystko najlepszym raperem w Tabasko. O ile jednak na ostatnich solówkach nudzi i męczy, tu jakby dostał wiatru w żagle. Choć może to tylko pozorne wrażenie? Bądź co bądź, słucha się go przyjemniej, pewnie dlatego, że jego zwrotki nie wypełniają całości materiału, są uzupełniane wersami kolegów. Po drugie, Zorak jest równym partnerem w rapowaniu dla Ostrego. Co prawda nie jest tak wszechstronny jak autor „Jazzu w wolnych chwilach”, ale jego pewny, zadziorny styl poznaje się od razu. Może się podobać to, w jaki sposób wchodzi na bit, jak nawarstwia rymy, kombinuje z techniką. Chciałoby się tylko, by za formą stała nieco ambitniejsza treść… Po trzecie wreszcie, jakkolwiek doceniam zajawkę Kochana i Haema, raperami są oni słabymi. „Choć mam proste rymy, prosty flow, prosty przekaz, / To wiem że po tych słowach możesz poznać człowieka” – te wersy Kochana doskonale definiują ich sytuację na płycie. Nie odmawiając im autentyczności i pasji – w 2012 roku wymaga się do raperów, by mieli umiejętności choć trochę przystające do stopnia rozwoju hip-hopu. Tymczasem z Kochanem i Haemem jest trochę jak z Ortegą Cartel. Jest miłość do muzyki, nie ma warsztatu. Różnica polega na tym, że Ortega broni się niepowtarzalnym klimatem.
Słychać, że nad warstwą muzyczną pracował nie tylko sam OSTR. Holenderski duet Killing Skills, który wraz z łodzianinem przygotował bity na „Ostatnią Szansę Tego Rapu”, nie jest tak przywiązany w swoim stylu do nowojorskiej szkoły produkcji lat 90. Zamiast sampli częściej pojawiają się syntezatory, czasem te z lat 80. („No i co, że to skit”), czasem takie, które kojarzyć się mogą raczej z ostatnimi latami muzyki (wyspiarska, powyginana elektronika w „Braku zaufania”, „Zachłanność”, „Bawię się jak chcę”). Nie oznacza to jednak, że podkłady sięgają po to, co teraz modne. Korzenne „Otwieramy myśli” brzmi, jakby zarejestrowano go z użyciem żywych instrumentów. Zaś „Odcinamy prąd” tylko utwierdza słuchacza w przekonaniu, że nie idzie tu o ukłon w stronę masowego słuchacza, ale odczytanie skostniałych rozwiązań na nowy sposób – hardcore’owe, boom-bapowe bębny mają w sobie coś z esencjonalnego hip-hopu ostatniej dekady XX w., ale nie do końca, bo rozmyta elektronika i industrialne dźwięki, brzmiące jakby zarejestrowano je w jakiejś fabryce maszyn, wprowadzają nas już w kolejne stulecie. Wspaniale wypadają też te utwory, gdzie technika produkcji jest już bardzo tradycyjna, oparta na samplach – porywające „Dzieci kwiaty”, proste, zbudowane na wokalnym fragmencie „Jak masz problem” czy „Sprawa honoru”, które równie dobrze mogłoby lecieć w początkowej scenie „Ghost Doga”.
W otwartym liście do słuchaczy OSTR pisał: „Jeśli nie nagralibyśmy tej płyty teraz, obawiam się, że nie nagralibyśmy tej płyty nigdy”. Mimo wszystkich wad i ograniczeń, dobrze się stało, że krążek ten wyszedł. Zajawki w rapie nigdy za wiele (każdy dobrze wie, że takie albumy jak ten nie powstały z myślą o dokonaniu rewolucji, podbiciu list sprzedaży, nie mówiąc już o dobrym słowie w recenzji), a przerwa w solowej działalności może wyjdzie Ostremu na zdrowie.