Radiohead – „A Moon Shaped Pool”

Cisza - synonim napięcia.

2016.05.09

opublikował:


Radiohead – „A Moon Shaped Pool”

Z tej ciszy, która we współczesnej popkulturze stała się symbolem napięcia (dość filmowy zabieg, prawda?), nagle wyskoczyła nowa płyta. Bez gigantycznych nakładów na kampanie reklamowe, jak przystało na pionierów nietuzinkowych zabiegów marketingowych, bez ostrzeżenia. No dobra, może nie powinno się mówić w kontekście Radiohead o marketingu, a o antymarketingu. Wszystko co zrobili przed premierą „A Moon Shaped Pool” jest przecież jawnym zaprzeczeniem tego, co tak pilnie wkuwają studenci modnych kierunków. Trzeba przyznać, że antymarketingowa akcja okazała się zabójczo skuteczna.

„Burn The Witch” było pierwszą flarą zapowiadającą album. Singiel pojawił się dosłownie kilka dni temu. Znienacka. Jeden utwór, a tyle informacji. Nie dość, że od tego momentu można było mieć pewność, że Radiohead powracają, to jeszcze strach przed jakimiś radykalnymi zmianami w estetyce został całkowicie rozproszony. Faktycznie, w pierwszym singlu i później (chronologicznie), w utworze otwierającym album słychać wszystko, co ze swoich inspirujących wycieczek przynieśli Tom Yorke i Jonny Greenwood. Pierwszy rozwijał się z Atoms For Peace, drugi odleciał w splatanie ścieżek dźwiękowych aż w krainy muzyki poważanej i współczesnej. Wracając do singlowego numeru – tu napięcie rośnie z każdą upływającą sekundą. Wraz z napięciem śpiew Yorke’ staje się coraz bardziej obłąkany. W finale wszystko zostaje niespodziewanie przecięte…

Dodatkowo wszystko, co na przestrzeni jakichś dwóch dekad dostajemy spod szyldu Radiohead, stygmatyzuje postać Nigela Godricha. To ten właśnie gość odpowiada za produkcję ich albumów. Jeśli dodamy do tego fakt, że w warstwie aranżacyjnej nie ma żadnych rewolucji – otrzymujemy płytę dokładnie taką, jakiej oczekiwali fani. Daleką od elektronicznych ekstrawagancji, trudnych do strawienia studyjnych i konceptualnych eksperymentów. A że oczekiwania te zbieżne były z planami zespołu…? Można tylko pogratulować wszystkim.

Duże wrażenie zrobił na mnie „Daydreaming”. Drugi singiel to nie tylko leniwa, oniryczna atmosfera rozlewająca się plamami po całej kompozycji, ale też nierzadko nerwowe poczynania filharmoników z London Contemporary Orchestra (ach, ten Greenwood). Dużo wewnętrznego wyciszenia znajdziemy też w „Desert Island Disk” czy „Present Tense”. Tu wszystko oparte jest o bardzo intymną gitarę akustyczną. Podobny zabieg jest w „Glass Eyes”, lecz tu – za przeproszeniem – pierwsze skrzypce gra fortepian. To te momenty na płycie, w których można zapomnieć w symfonicznych ciągotach muzyków. A tych jest wcale niemało na „A Moon Shaped Pool”.

Niby-minimalistyczne, umieszczone pod koniec albumu „Tinker Tailer Soldier Sailor Rich Man Poor Man Beggar Man Thief” zwolna przeradza się z lekkiej, akustycznej kompozycji w coś, co dysponuje symfonicznym rozmachem. To jeden z najbardziej wyrazistych fragmentów całego albumu. W jakiejś koncepcyjnej opozycji do tego utworu jest „Ful Stop”. Tu przestrzenią włada elektronika i drum” rama. Kompozycja mogłaby spokojnie znaleźć się na słynnym „Kid A”. A z „OK Computer” spokojnie mógłby pochodzić np. „Decks Hard” gitarowym riffem.

W ogóle „A Moon Shaped Pool” chyba jednak łatwiej opisać przy pomocy „Kid A”, niż jakiejkolwiek innej płyty Radiohead. Zwłaszcza w warstwie formalnej. Na najnowszej płycie muzycy mają wszystkie gatunki, ich kanony i prawidła dokładnie tam gdzie marketing. Czyli głęboko. Stąd to skojarzenie z płytą z 2000 roku, która również była bogato i z pietyzmem aranżowana.

I na pewno jest to album znacznie lepszy od poprzedniego „The King of Limbs”. Praktycznie nie ma tu śladu radykalnych eksperymentów. Jest dużo hipnotycznej melancholii. Cały materiał nadaje się jeśli nie do medytacji, to do sennych fantazji/koszmarów. Ciekawostką jest „True Love Waits” – utwór, który znalazł się na wydanym 15 lat temu z koncertowym albumie „I Might Be Wrong”. Numer został kompletnie przearanżowany. Zestawiając ze sobą obie wersje, jedna po drugiej łatwo dostrzec, jaką długą drogę pokonało Radiohead, a mimo to, nic nie straciło na swojej wyrazistości, tak jak sam Tom Yorke nie zatracił zdolności do pisania frapujących tekstów, które można interpretować na wiele sposobów i żaden z nich nie będzie ostateczny.

Jednym zdaniem: świetny powrót. Płyta do wielorazowego użytku.

 

 

Polecane