Wiele wskazywało, że Onar na nowym albumie będzie takim właśnie weteranem. Pierwsze single – nowoczesne „Sushi” i pełne młodzieńczego entuzjazmu „Jak na pierwszej płycie” – choć nie były doskonałe, to sygnalizowały, że oto warszawski raper znów jest głodny nagrywania i odzyskał dawną dynamikę. Cóż, nie do końca. „Zachrypnięte gardło” wpisuje się w serię jego ostatnich krążków, które choć solidne, są co najwyżej poprawne.
Problem nie tkwi w podkładach. Te, choć w kilku miejscach zachowawcze i nijakie, są całkiem niezłe, a jeśli wzbogaci się je jeszcze o nastrojowy teledysk („Szelest”) albo ubarwi intrygującym motywem (syntezator a la Waco w „Kciukach”) to potrafią nawiązać klimatem do dawnych lat polskiego rapu, lat, które są tak bliskie Onarowi. Jeśli już do czegoś się przyczepiać na gruncie muzycznym, to nie do konserwatywnej, brudnej większości nagrań, ale do tych kilku elektronicznych bitów, w których zawodzi brzmienie: zdecydowanie zbyt płaskie jak na obraną stylistykę („Odlecieć”, „Progres”). Wyjątkiem jest wspomniane „Sushi”, do którego muzykę przygotował Rau.
Problem nie tkwi też w warsztacie Onara. Jasne, zdarza mu się kleić wersy czy zgubić oddech, ale te techniczne niedociągnięcia da się znieść, bo członek Płomienia 81 sporo nadrabia swoim głosem. Tytułowe „zachrypnięte gardło” brzmi naprawdę dobrze na takich podkładach, jakie zostały dobrane.
Tym, co najbardziej razi, są teksty. Bijący z nich banał. Frazy, które wpadają na kartkę niejako z automatu – najlepszym przykładem jest tutaj „Szelest”, gdzie nawet zaproszeni goście (Pezet, Ero) notują zaskakująco słabe występy. Bezbarwność tych tekstów oraz ich kliszowość – np. wtedy, gdy mowa o Warszawie, Ursynowie i tzw. starych czasach – są uderzające z dwóch powodów. Po pierwsze osłabiają emocjonalny wymiar „Zachrypniętego gardła”. Schematyczne wersy stają na drodze między słuchaczem a raperem. Po drugie przypadają na płytę, gdzie Onar w sposób bodaj najbardziej bezpardonowy rozprawia się z młodym pokoleniem raperów i ubolewa nad kondycją rynku. Szczególnie w takim momencie, akcentując pozycję scenicznego weterana, powinien mieć do zaoferowania dużo więcej. Tymczasem, choć nie zszedł poniżej pewnego poziomu, nie nagrał też albumu, którym dałby przykład młodym wilkom.