Po bezbarwnym, rzemieślniczym „Fatal Illusion” Rudy rozbudził apetyty wściekłym, nawiązującym w środkowej części do „Holy Wars” i ubarwionym karkołomnymi solówkami „The Threat Is Real”. Jeszcze więcej z klimatu kultowego albumu „Rust in Peace” miał w sobie kawałek tytułowy, który na dzień przed premierą krążka doczekał się animowanego teledysku. Dalej niestety nie zawsze jest różowo. Weźmy np. „Bullet to the Brain”. Brigde i refren się zgadzają, mamy zmianę tempa i zapamiętywalny motyw. Co z tego skoro zwrotki beznamiętne i płaskie jak Pustynia Danakijska. Podobnie jest z „Lying in State”, gdzie riff prowadzący zwrotki praktycznie nie istnieje. Centralnym punktem krążka jest złowieszczy „Poisonus Shadows” z introdukcją przypominającą „…In My Darkest Hour”. Co tam się dzieje! Zmasowany atak perkusji, damski chórek, smyki, w końcówce wyciszenie, pianino i szept Mustaine`a – słynący z przesadnego kombinowania w studio Axl Rose byłby zachwycony. Tylko co ma powiedzieć biedny słuchacz, który błyszkawicznie odkrywa, że produkcyjne smaczki próbują jedynie nieudolnie ukryć kompozycyjną wydmuszkę?
Dobre wrażenie wraca pod koniec za sprawą. „The Emperor” mimo wad, o których za moment, przynosi przebojowe partie wokalne z nośnym refrenem i porywające solówki w końcówce. „Super Collider” wieńczyła wyborna przeróbka Thin Lizzy, tym razem na deser dostajemy równie dobry, odpowiednio wzmocniony, pełen agresji numer „Foreign Policy” z repertuaru punkowej legendy Fear.
Rudy przekonuje, że obecne wcielenie Megadeth jest najlepszym. Wiadomo, nie może mówić inaczej. Gorzej, że w praktyce wymiana Chrisa Brodericka na Kiko Loureiro i Shawna Drovera na Chrisa Adlera niewiele wniosła. W przypadku gitarzystów rotacja ma kosmetyczny charakter. Ot w miejscu efektownie grającego Brodericka pojawił się Brazylijczyk z popularnej głównie w ojczyźnie i w Japonii Angry. Znacznie więcej obiecywano sobie po nowym bębniarzu. Perkusista Lamb Of God w prawdzie dołożył odrobinę ciężaru, której brakowało Droverowi, ale nie urozmaicił cechującej poprzednika monotonii, co doskwiera przede wszystkim we wspomnianym rock`n`rollowym „The Emperor”.
Po tym jak ze składu Megadeth zniknęłi Broderick i Drover, Mustaine podjął próbę reaktywowania najpopularniejszego składu grupy z Martym Friedmanem i Nickiem Menzą. Nie wyszło, podobno panowie nie porozumieli się w kwestiach finansowych. Z jednej strony szkoda, z drugiej hype spowodowany taką reaktywacją wypadałoby podbić świetną płytą. A „Dystopia”, mimo iż najlepsza od dawna, nie pozwala Megadeth doskoczyć do gwarantujących udział w play-offach czterech gwiazdek.