Jak Gray ją wykorzystuje? Cholernie asekuracyjnie. Może to i lepiej – zwłaszcza po desperackim eklektyzmie, którym kłuła w ucho interpretując cudzy dorobek, ale grono inspiracji wydaje się być zawężone nawet w porównaniu do „Sellout”. Mamy zatem blues, z czasem coraz bliższy country. Mamy funk skręcający w disco. I soul rozcieńczany do postaci popowej.
Piosenki na szczęście się bronią, zwłaszcza nieatakowane. Kupuję prostą emocjonalność „First Time”, ze smyczkami, gitarą akustyczną, partią organową i ładnymi chórkami. Od razu nucę pod nosem „Hands”, które ma coś z „Freedom” George’a Michaela, coś z „Get Lucky” Daft Punk, acz najwięcej oczywiście z „Love Rollercoaster” Ohio Players. Sparowany z wiolonczelą tętent perkusyjny w „Stoned”, przestery w „Bang Bang”, ciężar basu i motyw „zawołanie i odpowiedź” w „Me With You” – wszystko to miłe, szczególnie jeśli towarzyszy mi mimochodem i kiedy nie zmusza do zastanowienia na jakich sentymentach gra.
„The Way” to album, który wydaje się efektowny, z tym że traci, jeżeli zastanowić się czy za singlem kryje się coś więcej niż chwytliwy refren, szukać u Gray własnej drogi wydeptanej pośród tego całego retro. Jeżeli przyparta do muru wokalistka nie jest w stanie wysunąć się zza cienia Billa Withersa, Sly’a Stone’a, Bookera T., to trzeba to uznać za kapitulację. Życzę jednak wszystkim, by machali białą flagą z takim wdziękiem jak ona. To trzy jest ze sporym plusem.
Macy Gray – „The Way”
Kobalt/Mystic Production
Tracklista:
1. Stoned
2. Bang Bang
3. Hands
4. I Miss the Sex
5. First Time
6. The Way
7. Queen of the Big Hurt
8. Me with You
9. Need You Now
10. Life