fot. mat. pras.
Ale fajna ta nazwa, taka… narkotyczna, prawda? Niestety podczas spotkania z twórczością muzycznej supergrupy LSD nie doznacie ani odmiennych stanów rzeczywistości, ani tym bardziej nie odkryjecie sensu istnienia świata. Co jednak nie oznacza, że słuchanie premierowych utworów trio przyprawia o ból uszu. Aż tak źle nie jest. Po prostu „Labrinth, Sia & Diplo – Present… LSD” to muzyczny produkt pełen syntetycznej muzyki z pogranicza popu, elektroniki i hip-hopu – zawierający (tylko) jeden hit („Genius”) i kilka niemal równie chwytliwych utworów.
Wszystko podobno zaczęło się od spotkania, w trakcie którego australijska wokalistka Sia i pochodzący z Wielkiej Brytanii muzyk, kompozytor i wokalista Labrinth stworzyli szkic pierwszego wspólnego utworu. Podrzucili ten pomysł amerykańskiemu producentowi Diplo, który nadał nagraniu ostateczny kształt. Tak powstał singiel „Genius”, który niemal równo rok temu (3 maja 2018) wylądował w serwisach streamingowych. Że zażarło, to… mało powiedziane! Osadzony na trapowym, masywnym bicie kawałek rozbujał minionego lata wiele klubowych imprez i domówek. Efekt? Ponad 120 milionów odtworzeń na YouTube i „zielone światło” dla międzynarodowego trio, które postanowiło pójść za ciosem i nagrać cały album ze wspólnymi kompozycjami.
O wielu przedsięwzięciach – najczęściej artystycznych czy sportowych – mówi się, że między ich twórcami, czy uczestnikami działa chemia. Przy okazji debiutu LSD nie brnąłbym jednak w zabawy słowne. Co prawda to kusi. I to bardzo. Ale bawiąc si…e w ten sposób skojarzeniami można skończyć na poziomie suchego mema – zwłaszcza pisząc coś w stylu, że w przypadku projektu, który ma w nazwie środek poszerzający świadomość, jakoś tej chemii-magii jest tu jakby… na lekarstwo. Ale po kolei…
Labrinth, Sia & Diplo zachęceni niemałym sukcesem „Genius” postanowili zrobić z okazjonalnego, wydawało się jednorazowego wybryku coś więcej. Niesieni dobrą energią poszli za ciosem i napisali materiał na pełnowymiarowy album. I niby wszystko się tu zgadza – bo produkcja Diplo jest ze wszech miar nowoczesna, modna i bardzo przebojowa. Większość utworów jest jednak niestety (za) bardzo podobna do siebie w klimacie. W efekcie czego album jest po pierwsze przewidywalny (przez co często wieje tu nudą), a po drugie mało tu bangerów.
Weźmy choćby otwierający ten materiał „Welcome to the Wonderful World of” – naprawdę ozłocę osobę, która pod koniec „Present… LSD” będzie w stanie zanucić tę folk-trapowo-popowo-gitarową miniaturę. A przecież nasze trio potrafi w melodie, o czym świadczy kolejny, niby błahy – jak większość utworów tutaj – ale jednak bardzo chwytliwy i automatycznie wywołujący uśmiech synth-popowy „Angel in Your Eyes”. O „Genius” już było, dlatego dodam tylko, że fajnie słucha się również absolutnie komercyjnego, bujającego „Audio”. Oczywiście Sia używa w nim – zwłaszcza w wersie refrenu „Make the bomb, bomb beat, I’ll give you melody” – tych swoich charakterystycznych, ale już znanych wokalnych trików. Co od razu podsunęło mi chyba najlepszą pointę tej recenzji…
Na autorskie materiały każdego z artystów zawszę z przyjemnością „rzucałem uchem” – i chętnie zrobiłbym to jeszcze raz. Tym bardziej, że zaciekawił mnie neo-soulowy Labrinth, którego wokalne solo w „Thunderclouds” naprawdę warte jest uwagi. Jednak w przypadku połączenia talentów trzech tytułowych artystów trudno o zachwyt. Dlatego w tym muzycznym zadaniu 1+1+1 nie równa się niestety 3.
Artur Szklarczyk
Ocena: 2,5/5
Tracklista:
1. Welcome to the Wonderful World of
2. Angel in Your Eyes
3. Genius
4. Audio
5. Thunderclouds
6. Mountains
7. No New Friends
8. Heaven Can Wait
9. It’s Time
10. Genius [Lil Wayne Remix]