Nic więc dziwnego, że tuż po premierze debiutanckiego singla „TiK ToK” Keshy Rose Sebert (jak nazywa się Amerykanka) pisma muzyczne, jak i plotkarskie, ale przede wszystkim internet zalała fala artykułów o wokalistce. Wśród nich tekstów analizujących sam utwór był oczywiście znikomy promil. Za to mogliśmy przeczytać o tym, jak włamała się do posiadłości Prince’a, by wręczyć mu swoje demo. Albo o tym, jak została wykiwana przez Flo Ridę, który nie zapłacił jej za zaśpiewanie w jego hicie „Right Round”. A wreszcie, jak nasikała w klubie do umywalki. Dodajmy do tego odważny, może nawet kiczowaty image, w którym nie może się obejść bez gumy do żucia i „tatuaży” zrobionych długopisem na ręce i mamy pop-gwiazdkę na miarę XXI wieku. Ale jak wskazuje zarówno sprzedaż wspomnianego singla Ke$hy „TiK ToK”, oraz szum wokół premiery jej debiutanckiego albumu „Animal”, taki rodzaj promocji jest dziś bardzo skuteczny.
A jaka jest muzyka na „solówce” niespełna 23-letniej rówieśnicy Lady Gagi? Mniej więcej taka, jak w promocyjnym hicie, w którym mocny, ale na tle mocnego i prostego (ale okrutnie przebojowego!), elektronicznego beatu, wokalista wykrzykuje lub wręcz rapuje dość banalny tekst. Podobny patent producenci albumu (Dr. Luke, Benny Blanco, Greg Kurstin) wykorzystali jeszcze w otwierającym „Your Love Is My Drug” czy „Blah Blah Blah”, dla których inspiracją był podobno hip-hop mistrzów gatunku, czyli Beastie Boys. I coś w tym jest, bo „wyliczankowy” rytm „Dinosaur” żywo przywodzi na myśl najbardziej zakręcone utwory autorów hitu „(You Gotta) Fight For Your Right (To Party)”.
Jest więc nieźle, ale jak na razie bardzo przewidywalnie. Ciekawie robi się dopiero, kiedy Ke$ha sięga po… disco. Słuchając utworu „Kiss N Tell”, który został oparty na topornym rytmie w stylu euro dance, nie wiem, czy to na serio, czy wręcz przeciwnie – wokalistka po prostu żartuje z nas. Parodią popowych ballad, chociażby Britney Spears, wydaje się być natomiast utwór „Stephen”. Z kolei szybki, popowo-gitarowy „Party At A Rich Dude’s House” spokojnie mógłby się znaleźć na krążku Katy Perry. Jednym słowem „Animal” to tylko i aż muzyczny recykling. Ale jak przebojowy! Zwłaszcza, że producentom albumu udało się skutecznie ukryć głos debiutantki. W większości utworów głos Ke$hy najczęściej brzmi tak, jakbyśmy słuchali 14-latki, czego najlepszym przykładem „Take It Off”. Ochoczo też sięgają po auto-tune’a („TiK ToK”). Dopiero w spokojnym „Hungover” i równie klimatycznym „VIP” wokalistka „przemawia” własnym głosem. I wtedy robi się najciekawiej.