Lata największej popularności francuskiego rapu mamy już w Polsce chyba za sobą. Dobrze jednak, że są ludzie, którzy nadal przekopują tamtejszą scenę, szukają inspiracji i próbują je przenieść na rodzimy grunt. Przykład Kaza Bałagane pokazuje, że warto. Legalny, wydany w Step Records debiut „Źródło”, choć w gruncie rzeczy czerpie z modnego ostatnio trapu, wymyka się powszechnemu wyobrażeniu na temat tego typu muzyki.
Dlatego na albumie Bałagane nie ma narkotykowych, purpurowych odlotów. Nie ma kwaśnych, zniekształconych wokali. Nie ma też szczekania, szarpania i obłąkanego powtarzania tych samych fraz (poza najgorszym na krążku „Do następnego”, wyjętym jakby ze średnio śmiesznego mixtape’u dla jaj). Gospodarz ma styl prosty i bezpośredni. W zasadzie nie kombinuje z warsztatem, wchodzi jak czołg i porusza się po podkładzie ze zwrotnością tegoż czołgu. Rymuje z częstym podbiciem w tle, wyraziście akcentując poszczególne wyrazy. Do pewnego momentu może taka młócka może robić wrażenie. Zwłaszcza że w głosie Bałagane jest jeszcze coś pożądanego szczególnie w rapie ulicznym: nonszalancja i cwaniactwo. Gościnne występy Białasa i – w wersji limitowanej – Tomba wiele mówią. To styl, który trochę ciąży w stronę SB Mafii, a jednocześnie za sprawą wspomnianej dosadności i niedbałości przypomina mi Żyto.
Po pewnym czasie widać jednak ograniczenia Bałagane. Widać, że jego repertuar środków jest bardzo ograniczony. Podbicia i powolny, mocno akcentowany rap, gdy są eksploatowane, przestają pełnić swoją funkcję, nie wyróżniają poszczególnych fragmentów w zwrotkach. Przydałoby się gospodarzowi trochę więcej elastyczności. Szczególnie że podkłady dają pole do popisu. Można je i mocno chwycić za mordę, i pozwolić sobie na bardziej subtelne zabawy. Bałagane sięga na ogół tylko po tę pierwszą technikę.
Chciałbym też wytknąć ograniczenia na gruncie tekstowym, ale w zasadzie rozumiem konwencję i jeśli nią mierzyć „Źródło”, wówczas płyta w zupełności się broni. Miało być brudno i ciemno – i tak jest. Tu nie ma odcieni, są za to dwie Warszawy: ta jedna z okolic Mazowieckiej, gdzie bawią się „korpotwarze” i „korpokrawaty”; i ta druga, z zaszczanymi klatkami i ujebanymi windami. Gdzieniegdzie migną nawiązania do klasyki – „Blok” brzmi jak hołd dla Ostrego, a obrazy w „Na żywo” kojarzą się z pierwszym „Kodeksem” – przy czym wszystko jest tu jakby bardziej dokręcone, bardziej wulgarne. Jeśli czujecie wersy w rodzaju tych z „Księcia Nieporządku”: „To nie kawałki o skillsach / To o tym, jak piłka zamieniła się dzieciakom w dillpack / Powijam milfa, pyszna brzoskwinka / Ty wkurwiony ciągle trzepiesz pod jej zdjęcia na Insta” – jesteś na dobrej drodze, by polubić Bałagane.
Jasne, bywa to ordynarne i chamskie. Musiało być, choć kilkukrotnie odniosłem wrażenie, że gospodarz mógłby się bardziej przyłożyć do tekstów. Ale „Źródło” i tak buja. Duża w tym zasługa bitów – w większości trapowych, jak było wspomniane (wyjątkiem jest zdradzający inspiracje DJ Mustardem, kalifornijski „Za daleki odlot”), ale za sprawą ulicznej treści smakujących zupełnie inaczej. Brawa dla stosunkowo mało znanych producentów – Smolastego, Olka i samego gospodarza – za brzmienie i realizację. W tym wypadku francuskie inspiracje zaprocentowały.