The Strokes wydając na początku mijającej dekady swój niepozorny debiut „Is This It” wywołali lawinę, która w późniejszych latach nie tylko przyniosła szereg równie znakomitych debiutów, ale zmieniła coś w podejściu do myślenia o muzyce. Ogromny sukces, jaki grupa odniosła w latach 2000-2003, wprawił w ruch machinę zainteresowania i promocji młodymi, zdolnymi zespołami. Wielokrotnie powtarzał się scenariusz, w którym nieznana formacja ze Stanów, z trudem debiutująca na rodzimym rynku, pojawiając się w Europie natychmiast trafiała na okładki czasopism oraz pod skrzydła wytwórni. Tak było chociażby z White Stripes, Black Rebel Motorcycle Club czy Interpol. Wszystko to, łącznie z modernizacją całego procesu dystrybucji muzyki i unoszącą się w powietrzu atmosferą „new rock revieval”, stanowią pewne wyraźne znaki czasu, dzięki którym muzyka alternatywna zdołała przybliżyć się do mainstreamu.
Co zostało z tamtych lat po The Strokes? Pytając dzisiejszych słuchaczy muzyki pewnie dowiemy się, że niewiele. I rzeczywiście. O ile następca debiutu, album „Room on Fire”, z mniejszym lub większym skutkiem kontynuował pewne piosenkowe i melodyczne wątki, to już kolejny „First Impressions of Earth” wprowadzał wiele nowych elementów, które miały urozmaicić dotychczasowe brzmienie. Wyszło z tego dzieło długie, rozrośnięte i trudne do jednoznacznej oceny. Stała się przy tym rzecz dziwna – mianowicie zespół zgubił swój pierwotny dryg do pisania nośnych i błyskotliwych kompozycji. Można się spierać, czy album faktycznie zasługuje na uznanie, jednak osobiście żałuję, że grupa zrezygnowała z rozwijania prostej rock’n`rollowej formy swoich piosenek na rzecz niepotrzebnej zabawy stylami.
Julian Casablancas, bo to jego w gruncie rzeczy dotyczy ta recenzja, podpisywał swoim autorstwem większość utworów i tekstów grupy. Pozostaje więc zadać sobie pytanie, po co porywać się na solowy album, skoro ma się do dyspozycji tak dobrych muzyków i markę, jaką jest The Strokes? Odpowiedź przynosi oczywiście zawartość krążka. Już sam tytuł „Phrazes For The Young” w połączeniu z okładką rodem z lat 80-tych zapowiada wspomnieniowo-refleksyjny charakter wydawnictwa. Jak w wypadku większości podobnych side-projectów, materiał ten należy traktować jako rzecz niepowiązaną z działalnością z macierzystej formacji muzyka, a raczej z jego osobistymi upodobaniami, które do tej pory nie znalazły ujścia na żadnym z krążków The Strokes. Ciśnie się też na usta stwierdzenie, że oglądając na okładce muzyka w pustym studio, z psem u boku, chodzi o najzwyklejsze podsumowanie tego, przez co przeszedł w ostatnim 10-leciu.
Singlowy „11st Dimension” mylnie zapowiada zwrot w stronę utworów elektroniczno-tanecznych. Krążek rzeczywiście jest porządnie podszyty rozmaitymi dźwiękami syntezatorów i klawiszy, jednak nie brakuje tutaj żywych gitar i perkusji. Dowiadujemy się o tym od otwierającego album „Out Of The Blue”, w którym skojarzenie z The Strokes jest najwyraźniejsze. Całość brzmi świetnie. Wyrazisty i chwytliwy refren, a do tego stopniowanie napięcia, które na koniec kumuluje się i, jak gdyby nigdy nic, rozpływa. Kolejne „Left&Right In The Dark”, balansujące pomiędzy samplami rodem z lat 80-tych, a gitarowymi melodiami, podtrzymuje wrażenie dobrze wykonanej roboty. Rzeczywiście, utwory brzmią świeżo. I to, co słychać najwyraźniej – Julian przyłożył się do wokali. Przekonuje nas o tym chociażby w „4 Chords Of The Apocalypse”, stanowiącym próbę porwania się na stworzenie kompozycji w klimacie soulowym. Podobnie z „Glass” który tocząc się powoli, przynosi kilka wokalnych zaskoczeń, jak chociażby falsetowy śpiew Juliana w refrenie.
„Ludlow St.” rozpoczyna się mocnym „Everything goes wrong when I stop drinking”. Tym razem Casablancas zdecydował się otworzyć całkowicie z tym, co leży mu na sercu. Wątki osobiste przeplatają się tutaj z opisami miejsc oraz sytuacji, które przewinęły się przez życiorys muzyka. Brak przywiązania do jednego miejsca, a co za tym idzie szczególnego rodzaju odtrącenie, dominują w tematyce utworów. Tak jest na całym krążku, jak chociażby w zamykającym album „Tourist”. Pojawiające się w nim słowa „Feel like a tourist out in the country / Once this whole world was all countryside / Feel like a tourist in the big city / soon I will simply evaporate” to kolejny dowód na to, że płycie niedaleko do dźwiękowego pamiętnika. Być może „Phrazes For The Young” miałyby w tym znaczeniu służyć za przestrogę dla pragnących wejść na drogę rock’n`rollowej sławy młodych muzyków. Co ciekawe, ta ciemna tonacja dominuje tylko w tekstach. Muzycznie niewiele tutaj niepokojących emocji. Może poza „River of Brakelights”, który, za sprawą chaotycznego riffu gitarowego, wyraźnie odstaje od popowego otoczenia. I choć początek zbytnio nie przekonuje, to wystarczy dotrwać do połowy, gdzie chaos powoli zaczyna się klarować i utwór nabiera kształtów.
Mając w pamięci tegoroczny album, za którym stał inny nowojorski Julian, miałem pewne obawy co do powodzenia tego krążka. Nie sądziłem, że Casablancas będzie w stanie zaprezentować coś, co nie będzie jednoznacznie kojarzyć się z muzyką The Strokes. Po wysłuchaniu całości pozostaje stwierdzić jedno – dobrze, że ta płyta powstała i pokazała, że dawna legenda ma w sobie jeszcze trochę iskry do wykrzesania. Może z takim podsumowaniem muzyk podejdzie z większym dystansem do nagrywania nowego materiału The Strokes i wyda w przyszłym roku album godny debiutu.
Marcin Bieniek / uwolnijmuzyke.pl