Green Day – „Father Of All…” (recenzja)

Pop-punk ery Trumpa.

2020.02.13

opublikował:


Green Day – „Father Of All…” (recenzja)

fot. mat. pras.

Niewiele ponad trzy lata po premierze albumu „Revolution Radio” amerykańskie trio wraca z krótkim zestawem szybkich, pop-punkowych utworów, których anty-bohaterami są nie tylko politycy – z Donaldem Trumpem na czele – ale również… użytkownicy mediów społecznościowych.

„Father Of All Motherfuckers” (w oficjalnych materiałach promocyjnych ostatnie słowo tytułu zostało wykropkowane) nie mogła być takim wydarzeniem, jak słynna „American Idiot” (2004), ani też nie miała szans zebrać tak dobrych recenzji, jak pomnikowa punk-opera „21st Century Breakdown”. To już było i… nie wróci więcej. I nie dlatego, że „załoganci” z Green Day nieco już posiwieli i wyłysieli, ale raczej z tego powodu, że… nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki.

Zapewne z tego powodu 13 już studyjny krążek Kalifornijczyków jest szybki i mocny niczym cios Anthony’ego Joshuy – a wspomniane i wręcz epickie formy, w których punk i hard core sąsiadował z operą, psychodelią i Bóg wie czym jeszcze, stały się historią – sprzed 15, jak i 10 lat. Dziś Billie Joe Armstrong, Mike Dirnt i Tré Cool stawiają na krótkie, szybkie tematy, przez co album trwa tylko 26 minut! Ostro, szybko, melodyjnie! Samo mięso lub – w wersji dla vegan – świeże, soczyste tofu!

Mnie, jako średnio zaangażowanemu fanowi Green Day, który cieplej wspomina ich pierwszy występ w Polsce (Białystok, 1991 rok), niż późniejsze „wygłupy” na płytach „Dookie”, „Insomniac” czy „Nimrod”, najnowsza produkcja trio od razu wpadła w ucho. Ale też nie jest to oczywiście wydarzenie epokowe – raczej fajny zestaw bezpretensjonalnych i energetycznych numerów, które idealnie nadają się do biegania lub jazdy autem. A wreszcie nie można nie docenić tego, że w żaden sposób muzyki zespołu, którego członkowie liczą razem… 147 lat, nie można nazwać „emeryten-punkiem”.

Oczywiście tekstowo Amerykanie nie odkrywają… Ameryki – tak, jak na „American Idiot”, który był krytyką rządów George’a W. Busha. Tym niemniej dostaje się na tym krążku Donaldowi Trumpowi, który powoduje u Armstronga… biegunkę. Są tu też wspomnienia z pełnego głupich wybryków dzieciństwa („I Was a Teenage Teenager”), ale nie brak krytyki materializmu („Take the Money and Crawl”), a także narastającego wyobcowania użytkowników mediów społecznościowych („Oh Yeah!”).

Brzmieniowo na „Father Of All Motherfuckers” dominują oczywiste, surf-pop-punkowe petardy („Father Of All…”, „Fire, Ready, Aim”, „Junkies on a High”) – czasem z obowiązkowymi chórkami („Graffitia”), ale bywa, że ocierające się niebezpiecznie o teenage’owe brzmienia („Meet Me on the Roof” i – nomen omen – „I Was a Teenage Teenager”). Mimo jednak pewnej „treściwości” nowego materiału, Billie Joe, Mike i Tré Cool trochę „pokombinowali” z dźwiękami, dzięki czemu płyta nie nuży. Podobać się może zwłaszcza „Stab You in the Heart” – stylizowany na rock’and’rolla z lat 60. – oraz biegunowo inny, poszarpany i nerwowy „Sugar Youth” z przesterami i pogłosami.

Jeśli tak brzmi punk w 2020 roku, to ja jestem na tak!

Artur Szklarczyk
Ocena: 3,5/5
Tracklista:
1. Father Of All…
2. Fire, Ready, Aim
3. Oh Yeah!
4. Meet Me on the Roof
5. I Was a Teenage Teenager
6. Stab You in the Heart
7. Sugar Youth
8. Junkies on a High
9. Take the Money and Crawl
10. Graffitia

Polecane