foto: mat. pras.
Po zobaczeniu tracklisty zacząłem marudzić i gadać sam do siebie: „Co?! Serio aż 20 utworów? Przecież tyle materiału w dzisiejszych czasach to tak naprawdę dwie płyty”. Można by pomyśleć, że Gerald poszedł na ilość, a nie na jakość. Ale w tym przypadku jest zupełnie inaczej – na tym albumie jakość i ilość idą ze sobą w parze.
G–Eazy wybuchł w ostatnich latach stając się postacią rozpoznawalną na całym świecie. Raper wybił się nie tylko umiejętnościami, ale też wyrazistym stylem – zaczesanymi do tyłu włosami, czarnymi ubraniami drogich i znanych marek. Jak sam zarapował: „Jestem najbardziej oziębłym raperem od czasów tego z utlenionymi włosami”. Przy debiucie „These Things Happen” z 2014 roku wróżono mu karierę. Sam byłem zachwycony tym albumem. Apogeum osiągnął już przy drugiej płycie „When It’s Dark Out”, kiedy to singiel „Me, Myself & I” nagrany razem z wokalistką Bebe Rexhą wdarł się na listy przebojów i był grany do znudzenia w rozgłośniach radiowych. Równo dwa lata od ukazania się poprzedniego wydawnictwa – bo również 15 grudnia – miał premierę trzeci krążek artysty z kalifornijskiego Oakland nawiązujący tytułem do książki Scotta Fitzgeralda – „The Beautiful & Damned”.
„Piękni i przeklęci”. W tym tytule i w tych dwóch słowach można by streścić wszystko to, co jest zawarte na tej płycie. Bardzo wymownie, wygodnie, ale i chwytliwie. Zapytany w wywiadzie dla MTV News o znaczenie jakie niesie ze sobą tytuł, Gerald odpowiada: – To bycie gwiazdą i cały ten styl życia. Rollercoaster seksu, narkotyków i roch’n’rolla. Marzyłem o tym kiedy byłem dzieckiem. Oczywiście tytuł to tylko inspiracja. Piękni i póki co młodzi to G wraz ze swoją partnerką Halsey. Para stworzyła razem utwór „Him & I” nawiązujący zgrabnie tytułem do wspomnianego już wcześniej hitu. Dopełnieniem tego całego miłosnego pakietu jest wypełniony gorącymi pocałunkami, nakręcony w Nowym Jorku teledysk. Mimo wszystko dziwnie się tego słucha, kiedy zaledwie kilka miesięcy wcześniej G–Eazy rapował na EP-ce „Step Brothers” – nagranej wspólnie z producentem Carnagem – o tym jak „powiedziała swoje imię, ale zapomniałem” i „kładzie przyrodzenie na jej czoło”. Refleksje nad przeszłością nadchodzą w utworze „No Less”, który również jest skierowany do Halsey. Jednakże po tych wszystkich linijkach z poprzednich płyt nie wydaję się to szczere. Ale może się mylę i chłopak sie po prostu zakochał.
Ze skrajności w skrajność. Ale na krążku prócz miłości czuć też i walkę, jaką gwiazdor współczesnego rapu musi toczyć sam ze sobą. Wspomagać się whisky i środkami uspokajającymi, by jakoś zasnąć podczas trasy koncertowej granej na całym świecie. O tym co go wyniszcza, rapuje już w tytułowym utworze, który otwiera płytę: „Wszystkie te substancje, których nadużywam / Cały ten seks, narkotyki i wódka”. Widać to też po okładce. Przy pierwszej płycie stał wyprostowany. Doskonale znając swoją wartość, pewnie patrzył na nas jak i na swoją przyszłość. Teraz jest lekko przygarbiony. Brudna skórzana kurtka, poplamiony krwią t-shirt jak i twarz, która skierowana ku dołowi wyraźnie dają nam do zrozumienia, że ma dość. Dwadzieścia utworów podzielono równo na pół i wrzucono po 10 na dwa osobne CD. To walka G–Eazy’ego z Geraldem. Kiedy pierwsza część jest mroczna i hedonistyczna niczym „When It’s Dark Out”, tak drugi kompakt kontynuuje opowiadaną historię wspomaganą narkotykami i alkoholem, ale miejscami dużo przyjemniejszą. „Crush & Burn” nagrane razem z Kehlani czy „Mama Always Told Me” z gościnnym udziałem Madison Love to wręcz popowe utwory z zapadającymi w pamięć refrenami. W tym całym szaleństwie Gerald znajduje moment na chwilę pokory i serwuje nam „Summer In December” – jeden z najlepszych tracków na całym albumie, w którym raper zauważa jak życie w Los Angeles go pochłania, już prawie nie poznaje siebie samego w lustrze więc potrzebuje przerwy. I trwa ona jeszcze chwilę w następnym kawałku nagranym z legendą zachodniego wybrzeża – raperem E–40 pod tytułem „Charlie Brown”. Wszystko jednak sprowadza się do autodestrukcji i kończy na bardzo nostalgicznym „Eazy” ze świetnym wykorzystaniem sampla zespołu Son Lux. Zawarta w utworze historia życia rapera, drogi jaką przeszedł, by osiągnąć sukces i być w miejscu, w którym obecnie się znajduje, spina dająca do myślenia klamra w postaci wersu „Ale teraz masz 27, to czas żeby być legendą”.
Nienawidzę długich płyt. Dla mnie 12, no… może 14 tracków to wszystko. Ale zawsze jest jakiś wyjątek od reguły. I jest nim „The Beautiful & Damned”. Tak jak pisałem na samym początku – i jakość, i ilość. Te 20 utworów mija momentalnie. Nieważne czy robimy daba razem z G, Cardi B i A$AP Rockym do „No Limit”, czy nucimy z Halsey refren w „Him & I”. Problem w tym, że to wszystko już było. Powtórka z rozrywki. Dwie poprzednie solówki nagrane jeszcze raz. Na podobnym, bardzo dobrym poziomie. Bo tak samo tańczyliśmy do „I Mean It” w 2014 roku czy śpiewaliśmy pod nosem dwa lata temu „Uuuu.. It’s just me, myself and I..”. Pozostaje sobie postawić na koniec kilka pytań – co będzie dalej, po kolejnych, bardzo podobnych do siebie płytach? I czy opowiedziane rozterki przy okazji tego wydawnictwa to już całkowity upadek moralny? A może to po prostu życie światowej gwiazdy?
Kendi Danek
Ocena: 3/5
Tracklista:
1. The Beautiful & Damned Feat. Zoe Nash
2. Pray for Me
3. Him & I Feat. Halsey
4. But a Dream
5. Sober Feat. Charlie Puth
6. Legend
7. No Limit Feat. A$AP Rocky & Cardi B
8. The Plan
9. That’s a Lot
10. Pick Me Up Feat. Anna of the North
11. Gotdamn
12. Leviathan Feat. Sam Martin
13. Crash & Burn Feat. Kehlani
14. Summer in December
15. Charles Brown Feat. E-40 & Jay Ant
16. No Less Feat. Louis Mattrs & SG Lewis
17. Mama Always Told Me”
18. Fly Away Feat. Ugochi
19. Love Is Gone Feat. Drew Love
20. Eazy