Cardi B – „Invasion of Privacy”

Kiedyś striptiz, dzisiaj Grammy.

2019.02.26

opublikował:


Cardi B – „Invasion of Privacy”

fot. mat. pras.

Mam jeden, dość w sumie zabawny powód, by recenzować ten album dopiero teraz. Potrzeba było aż 10 miesięcy i statuetki Grammy, żeby najlepszy rapowy album 2018 roku ukazał się w naszym kraju na fizycznym nośniku. Warto jednak było czekać, bo takich charyzmatycznych żeńskich głosów na scenie hiphopowej, jakim dysponuje Cardi B, nigdy za wiele. Więc jeśli ktoś jeszcze nie słyszał debiutanckiego krążka tej pyskatej dziewczyny, a lubi tłuste trapy oraz pikantne rymy Nicki Minaj, Lil Kim i Missy Elliott, to niech czym prędzej biegnie do sklepu po „Invasion of Privacy” ich młodszej i bardzo utalentowanej koleżanki po fachu.

Najpierw sława na Instagramie, a potem muzyczny debiut – historia Belcalis Marlenis Almanzar to przykład „odwróconej” kariery, na początku której jest „soszjalowe” celebryctwo, a dopiero później pojawia się showbiznes. W tym przypadku muzyczny. Cóż – taki mamy klimat. I takie czasy, w których nie zawsze muzyczny garaż, piwnica albo chórek szkolny czy parafialny są kuźnią twojego talentu. Dość jednak powiedzieć, że raperka i wokalistka o dominikańsko-trynidadzkich korzeniach lekcję z robienia kariery w taki, a nie inny sposób odrobiła znakomicie. Bo wystarczyło jej dokładnie 2,5 roku, żeby z nieopierzonej debiutantki (zaczynała od remiksu „Boom Boom” Shaggy’ego), wypuścić swój pierwszy długogrający krążek. To rzadki przykład tak ekspresowej kariery. Debiutu niczym wielkie „bum” – wejścia z mocnego kopa na wymagający rynek, który szybko weryfikuje, kto jest zawodowcem, a kto gwiazdą jednego sezonu, czy jednej płyty.

Po niemal roku od pojawienia się w serwisach streamingowych pierwszego wydawnictwa tej byłej striptizerki i gwiazdki telewizyjnego reality show można śmiało powiedzieć, że dziewczyna ma papiery na rymowanie, a Grammy… po prostu jej się należało. I nie tylko dlatego, że nie miała jakoś specjalnie mocnej konkurencji. Pojawiają się jednak głosy, że „Invasion of Privacy” nie jest jakimś wybitnym debiutem, a po prostu bardzo przyzwoitym albumem z kilkoma znakomitymi momentami. Polska, „fizyczna” premiera pierwszego długograja Amerykanki wydaje się być doskonała okazją, żeby przyjrzeć się jeszcze raz, wnikliwe i na chłodno zawartości tego materiału.

Jak w większości współczesnych produkcji spod znaku (t)rapu, również „Invasion of Privacy” osnuta jest wokół kilku (w tym przypadku pięciu) singli – bangerów, które mają za zadanie podkręcać atmosferę przed premierą całego albumu. W przypadku Cardi był to sztos nad sztosy, czyli „Bodak Yellow” z czerwca 2017 roku z pikantnym tekstem i hipnotycznym bitem, który przykleja się i nie chce puścić przez cały dzień. Efekt – niemal 750 milionów odsłon klipu do tej pory i kredyt zaufania od pierwszych fanów, którzy dostali w następnych miesiącach kolejne utwory: „Bartier Cardi”, „Be Careful”, „I Like It” i „Ring” – nie niestety wszystkie już tak efektowne, jak singlowy zwiastun „Inwazji prywatności”. Ale tak bywa z albumami, które ulepione są – niczym patchwork – z produkcji, które wyszły spod ręki kilkunastu autorów.

Stąd obecność w tym zestawie zarówno gorących, naprawdę przebojowych traków z autobiograficznym openerem „Get Up 10” na czele. Znakomicie słucha się dynamicznego „I Like It” – z featem Bad Bunny’ego i J Balvina oraz samplem „I Like It Like That” Pete’a Rodrigueza, bardzo relaksującego „Be Careful” z odniesieniami do latynoskiej muzyki, czy „Bartier Cardi” (solidne gościnne linijki od 21 Savage). Poziom trzyma też rapowany na pełnej złości „Money Bag” oraz „Bickenhead”, w którym wytrawne ucho wyłapie nie tylko sampel D.J. Jimiego („Bitches (Reply)”), ale również pikantne wersy w rodzaju: „Pop that pussy like poppin’ pussy is goin’ out of style / Pop that pussy while you work, pop that pussy up in church / Pop that pussy on the pole, pop that pussy on the stove / Make that pussy slip and slide like you from the 305”.

Zresztą liryczna warstwa „Invasion of Privacy” to chyba najmocniejsza strona tego debiutu. Te oparte na autobiograficznych wątkach, szczere i soczyste jak życie w nocnych klubach historie nie stroniące od gangsterskich wątków to samograj i zarazem paliwo napędzające „jedynkę” 26-letniej artystki po przejściach, której należy się jednak… mała bura. Przede wszystkim za zbytnie uleganie modzie na zapraszanie gości. Mamy tu więc rodzinny deal z Migosami w „Drip” (Cardi związała się z Offsetem, z którym ma córeczkę Kulture Kiari), ale też featuring Chance’em the Rapperem w „Best Life”.

Są też dziewczyńskie duety – w chyba najbardziej marketingowo chwytliwej (przynajmniej na papierze) wokalnej kooperacji z Kehlani w „Ring”, a także w „I Do”, gdzie udziela się SZA, a bit dostarczył Murda Beatz. I paradoksalnie są to chyba najsłabsze, może nie tyle nieudane, co po prostu zwyczajnie nudne momenty na tym krążku. Albumie całkiem przyzwoitym, momentami naprawdę przebojowym, a przez to wnoszącym powiew ożywczej świeżości na – nie tak znów wielką – scenę feministycznego rapu. Albumie, którego nagrała nie tyle rywalka Nicki Minaj (choć takie głosy zestawiające i porównujące obie artystki się pojawiają), ale je dopiero rozkręcająca się koleżanka po fachu – niegrzeczna, pewna siebie, a w dodatku utalentowana Power Girl tego samego (t)rapowego „boiska”.

Artur Szklarczyk

Ocena: 3,5/5

Tracklista:
1. Get Up 10
2. Drip ft. Migos
3. Bickenhead
4. Bodak Yellow
5. Be Careful
6. Best Life ft. Chance The Rapper
7. I Like It
8. Ring ft. Kehlani
9. Money Bag
10. Bartier Cardi ft. 21 Savage
11. She Bad
12. Thru Your Phone
13. I Do ft. Sza

Polecane