Wygląda na to, że znajomość z Kanye Westem przyniosła Justinowi Vernonowi przekonanie, iż wielkość artysty mierzy się stopniem udziwnienia jego muzyki i ilością nałożonych efektów. I oczywiście najważniejsze – że prawdziwy artysta musi korzystać z auto-tune’a. Trzeci album zespołu Justina już przed premierą podzielił jego fanów. Jedni zachwycili się redefinicją stylu Bon Iver, innych ilość zaproponowanych przez Vernona zmian przyprawiła o ból głowy.
Przy pierwszym podejściu „22, A Million” przede wszystkim intryguje. W końcu to Bon Iver, jakiego dotychczas nie znaliśmy. Później przychodzi etap odrzucenia, który z czasem wypiera refleksja, że pod toną kosmicznych bajerów mimo wszystko kryje się stary dobry Justin. Fakt, żeby go odszukać, trzeba przebić się przez rozmaite nakładki i ślady niezliczonych instrumentów, ale koniec końców na „22, A Million” trafiły piosenki, które przy innych aranżacjach z powodzeniem odnalazłyby się na wcześniejszych płytach Bon Iver. Co prawda oparte w całości na auto-tune’owym wokalu „715 – CR∑∑KS” bardziej niż utwór Bon Iver przypomina „Only One” Kanye Westa, ale już np. w „29 #Strafford APTS” Vernon korzysta z tego efektu oszczędniej, wysuwając na pierwszy plan nieprzetworzony głos i gitarę akustyczną. Klasycznymi w formie utworami są z kolei „8 (circle)”, nad którym unosi się duch Petera Gabriela, czy zamykająca album ballada z elementami gospel „00000 Million”.
W praktyce obok wspomnianego „715 – CR∑∑KS” najwięcej innowacji przynoszą bazująca na brzmieniu pianina MIDI „22 (OVER S∞∞N)” i będąca namiastką industrialu w wersji soft „10 d E A T h b R E a s T ⚄ ⚄”, czyli piosenki, które poznaliśmy najwcześniej. Podobać może się szczególnie ta druga, gdzie Bon Iver sampluje „Wild Heart” Stevie Nicks. Tych, którzy mogliby się wystraszyć, że trafili na stację kosmiczną ,na ziemię sprowadzą brzmienia saksofonu, podnoszące w obu utworach współczynnik pierwiastka ludzkiego. W „33 <<GOD>>” usłyszymy głos mogący należeć do pozaziemskiej istoty, ale całość prowadzą „czyste” dźwięki pianina. Czyli znowu nie jest tak groźnie, jak niektórzy przepowiadali. W dodatku podniosłe, czerpiące z muzyki sakralnej „666 ʇ” bez większych zmian wpasowałoby się na „Bon Iver, Bon Iver”, więc jeśliby się nad tym głębiej zastanowić, nowe Bon Iver jest bliższe staremu niż by się to mogło komukolwiek wydawać. „22, A Million” daje się oswoić, z każdym przesłuchaniem udaje się znaleźć na płycie znajome elementy.
Część kontrowersji związanych z albumem dotyczy upstrzonej symbolami okładki i osobliwego sposobu zapisywania tytułów, który jest na tyle zmyślny, że Justin poczuł potrzebę zwołania konferencji prasowej, by wyjaśnić światu, w jaki sposób odczytywać jego tajny kod. Być może Vernon wymyślił sobie, że poszerzy dzięki temu target o miłośników prozy Dana Browna, ale jeśli nimi nie jesteście, odpuśćcie sobie zabawę w numerologię i skupcie się na muzyce.
Od wydania „Bon Iver, Bon Iver” minęło pięć lat. Niewiele krótszy odstęp dzielił debiutanckie „For Emma, Forever Ago” od drugiego albumu. W obu przypadkach Vernon wrócił odmieniony. Poprzednim razem konfrontował wizerunek wycofanego barda brzdąkającego na gitarze akustycznej leśnej chatce w Wisconsin z potrzebą wzbogacenia swojej twórczości o rozbudowane aranżacje, tym razem postanowił zmierzyć się z nowoczesnością. Justin otoczył się efektami niczym Axl Rose podczas prac nad „Chinese Democracy”, przy czym znacznie lepiej je opanował i – mimo iż na „22, A Million” zdarza mu się balansować granicy przesady – nie pozwolił elektronice zdominować swojego songwriterskiego talentu.