grafika: mat. pras.
Kilkanaście dni temu minęło pięć lat od premiery „Wilka chodnikowego”, pierwszego solowego albumu Bisza. Album przebojem wdarł się do kanonu polskiego hip-hopu. Słuchacze docenili pokoleniowy charakter materiału, krytycy zaś – wszechstronność bydgoskiego rapera, który z powodzeniem łączył miejską, egzystencjalną poezję z techniczną żonglerką słowną.
Kult, jakim „Wilk chodnikowy” się otoczył, okazał się też być ciężarem dla samego autora, którego każde kolejne dzieło było rozpatrywane przez pryzmat pierwszej solówki. Wiele gorzkich słów z tym związanych padło na wydanym w ubiegłym roku, niedocenionym „Wilczym humorze”. Na pierwszy rzut oka może więc dziwić, że raper, który w ostatnich latach za wszelką cenę chciał nie odcinać kuponów od własnego klasyka, nagle decyduje się tej samej płycie złożyć hołd w postaci EP-ki.
Jest w takim ruchu, co z przykrością stwierdzam, trochę koniunkturalizmu. „Piękno i bestia”, płyta nagrana z tymi samymi producentami, którzy odpowiadali za brzmienie „Wilka chodnikowego”, sprawia wrażenie, jakby była – co tu dużo mówić, mało wybredną – próbą odzyskania tej grupy fanów, którzy zawiedli się wydanymi po „Wilku” „Labiryntem Babel” B.O.K. i „Wilczym humorem”. Osobiście odbieram to jako krok wstecz, i to dość spory, bo wykonany przez osobę, którą podejrzewałbym raczej o coraz śmielsze eksperymenty i bezkompromisowość, aniżeli sentymentalne spojrzenie za siebie.
Jeszcze niedawno na jednym z koncertów Bisz drwił sobie z fanki natarczywie domagającej się wykonania „Banicji”. Dziś ze zrezygnowaniem stwierdza: „Chyba nie pasuję tu już tak jak kiedyś, ale tak ostatni raz na pożegnanie” – i jakby wbrew sobie, ale jednak tę „Banicję” gra.
„Piękno i bestia” roi się więc od autocytatów. Kilka przykładów. Zimne, listopadowe „Oko patrzącego” kojarzy się najpierw z utworem tytułowym z „Wilka chodnikowego” – a wrażenie to wzmacnia partia cutów – później jednak partia skrzypiec przywodzi już na myśl wspomnianą „Banicję”. Pierwsza, nawinięta bez bębnów zwrotka w „Zdjęcie!” to już z kolei „Pollock”, zwłaszcza że metafora obiektywu aparatu pracuje tu łudząco podobnie do znanych z tamtego numeru muszek karabinów, łbów czołgów i pułków słów.
Co innego „Brzuch bestii”: tego numeru nie skojarzycie prawdopodobnie z niczym z „Wilka”. Trapowy podkład daje jasno do zrozumienia, że słuchamy EP-ki z 2017 roku, a nie zbioru odrzutów z sesji sprzed pięciu lat. Zarazem jednak słychać ciągłość w stylistyce. Ponury, oszczędny trap wydaje się być logiczną kontynuacją niektórych muzycznych poszukiwań na „Wilku” (nie wszystkich, żeby nie było) i daje to pojęcie, jak tamten krążek mógłby brzmieć, gdyby wydano go dziś. Inną taką wskazówką jest „Dziwność rzeczy” z piękną, rozbryzgującą się elektroniką Mr. Eda.
„Piękno i bestia” już spełniło swoją rolę: w internecie roi się od komentarzy o powrocie Bisza do formy. Z jednej strony podzielam zachwyt fanów, bo EP-ka, gdyby odrzeć ją z kontekstu, broni się w stu procentach. Z drugiej strony wcale nie uważam, aby Bisz w ostatnich latach tę formę zgubił. Tymczasem, poprzez krążek tak jawnie sentymentalny, bydgoski raper może samemu sobie wyrządzić krzywdę, utwierdzając swoich słuchaczy w przekonaniu, że dobry Bisz to stary Bisz.
Karol Stefańczyk
Ocena: 4/5
Tracklista:
1. Bisz/Brudny Wosk – Zdjęcie
2. Bisz/Lenzy – Brzuch bestii
3. Bisz/Złote Twarze – Oko patrzącego ft. DJ Ike
4. Bisz/Nocne Nagrania – Czekając na barbarzyńców
5. Bisz/Mr.Ed – Dziwność rzeczy