Tomek Kin pyta, Liroy odpowiada…

O rymowaniu na ulicy, przyjaźni z punkowcami i powstaniu kultowego "Scyzoryka"


2009.10.19

opublikował:

Tomek Kin pyta, Liroy odpowiada…

Tomek Kin / Pulp: Piotrek, co działo się w polskiej muzyce, kiedy pierwszy raz wyszedłeś do ludzi z mikrofonem?

Cholera, będzie trudno… Pamiętam, że wtedy dziewczyny święciły lub miały właśnie zacząć święcić wielkie tryumfy – Kayah, Kowalska, Bartosiewicz i oczywiście Hey. To był rok 1992, wówczas jeszcze nikt nie słyszał nawet o pomyśle na O.N.A. Natomiast spośród kapel, które totalnie mnie kręciły, muszę wymienić Kazika na Żywo, Acid Drinkers, Lipę i Illusion. Kiedy teraz sobie przypominam, to było tego trochę. Należałem do starych fanów Oddziału Zamkniętego, więc słuchałem dużo starej muzy. To się przenikało z takimi bandami, jak np. Piersi.

Utwór „Rodzina słowem silna” mam chyba do dziś.



Masakra, to były teksty! (śmiech) Muniek Staszczyk też grał super. Do dziś się tym jaram. Wiesz, to była zupełnie inna rzeczywistość, naturalnie muzyka brzmiała inaczej.

Pewnie mi zaraz powiesz, że panczurskie klimaty zrobiły z Ciebie artystę.

Jasne. Słuchałem na maksa Psów Wojny, trójmiejskich Pancernych Rowerów, Apteki.

Kto pierwszy wyskoczył z rymowaniem – Ty czy chłopaki ze Wzgórza?

Zdecydowanie ja. Przez wiele lat byłem sam. Wzgórze pojawiło się w najfajniejszym momencie dla mnie. Traciłem już nadzieję, że się coś zmieni w Polsce, wydawało mi się, że nasza scena nie zauważy tego stylu.

Przy jakich okazjach się pokazywałeś?

Punk-rockowych koncertach. W latach 80. był to problem. Nikt nie chciał wpuszczać na scenę żadnego rapu. Początek dekady to było szlajanie się po ulicach z magnetofonem.

Ale co, stałeś pod sklepami?

Tak, był taki jeden w Kielcach, nazywał się „Puchatek”. Przychodziłem z dużym boomboxem, podłączałem mikrofon i rymowałem.

Zbierałeś do czapki?

Na początku nie. Traktowałem to tylko jako zaprezentowanie się i pokazanie tego, co robię.

To się podobało ludziom, czy Cię przepędzali?

Na ulicy było OK. Ludzie reagowali spontanicznie i miło. Problem był z koncertami. Jeżeli miałem grać z zespołem i rymować, nie dawało się tego przepchnąć. Całe lata 80. występowaliśmy sporadycznie, raczej w klubach. DJ-e pozwalali puścić taśmę i wziąć mikrofon do ręki. Dosyć późno zawiązała się pierwsza sekcja b-boyowa. W Polsce zaczęli się pojawiać breakerzy. Będąc na jednej z imprez w klubie „Pod kreską”, gdzie puszczano czarną muzę, poznałem tych ludzi. Wszystko działo się na moim osiedlu, było więc naturalne, że to dotyczy również mnie. Poszedłem więc zobaczyć, czy w tej sekcji też ktoś rymuje i wydaje demówki. Jechałem na ich trening z wielką nadzieją, niestety nikogo to nie interesowało. Dalej pozostawałem sam. Postanowiłem jednak, że pójdę na układ z Batonem, który tańczył electric boogie. W zamian za wskazówki od niego, miałem go uczyć jak rymować i doskonalić się w tym. Na kanwie tej zamiany powstały pierwsze składy z b-boyami pojawiające się na mieście. Tym razem zbieraliśmy już do kapelusza.

Tylko w Kielcach?

Na początku. Dalej jeździliśmy już na wszystkie imprezy b-boyowe po całym kraju – Gniezno, Szczecin, Warszawa. Oni tańczyli, ja mogłem zaszczepiać muzę i prezentować swoje demówki. Wiesz, to był czysty fun. Chłopaki tańczyli breaka, inni fristajlowali do mikrofonu. To były pierwsze miejsca, gdzie ludzie mogli usłyszeć rymowanie na żywo.

Muzycznie było to ciągle zero. Nagrywałem nowe demówki, ale żadnej wytwórni to nie interesowało. Tak wyglądało formowanie się sceny hip-hop. Wielką zasługą jest praca, jaką wykonali b-boye. To oni inspirowali raperów, dawali kopa, że coś może się udać. Nikt o tym dziś nie pamięta.

I kiedy chciałeś się już brać za studia prawnicze, nastąpił przełom.

Prawie (śmiech). Wcześniej wydarzyło się jeszcze coś. W 1992 roku nie odbył się festiwal w Jarocinie. Wówczas Kielce postanowiły zrobić swój „Festiwal sztuki niezależnej”. Wyszła z tego dosyć duża impreza. Pomysłodawcą był koleś z punkowej formacji Dekret. Znany band, który notabene wygrał Jarocin. Wysłałem demówkę, jadąc na pogrzeb swojej ciotki. Niedługo po tym przyszła odpowiedź, w której organizatorzy napisali mi, że muzyka jest super, bardzo się podoba, ale niestety nie załapie się na festiwal. Mają jednak propozycję, bym wystąpił w konkursie „odrzuconych”. K***wa, odpadłem kiedy to zobaczyłem. To największy idiotyzm jaki w życiu widziałem. Zachowałem sobie na pamiątkę to pismo. Ciekawe, kto dzisiaj chciałby wystartować w takim konkursie.

Zdołowało mnie to trochę, bo środowisko kieleckie znało mnie od lat. Kręciłem się przecież od małego wokół klubów, zespołów, koncertów. Nie raz byli i słyszeli o naszych imprezach hip-hopowych. Wtedy jednak dali mi odczuć, co to znaczy być outsiderem. Jeszcze przed tym festiwalem, któregoś wieczoru zapukał do mnie koleś z Dekretu  mówiąc, że słyszeli moją taśmę i odlecieli. Chcieli, żebym grał support na ich koncertach, bo ruszali z trasą.


Festiwal Cię olał, a pomysłodawca przygarnął?

Dokładnie. Następnego dnia grałem z nimi w Krakowie. Kiedy przyjechaliśmy na miejsce dowiedzieliśmy się, że nikt o koncercie nie słyszał. Nie było plakatu ani żadnej informacji. Sala jednak była otwarta, więc wnieśliśmy sprzęt. Pamiętam, że było upalne lato, a ja z wrażenia zostawiłem włączone żelazko i bałem się, że nie będzie do czego wracać. Firma fonograficzna wydająca materiał Dekretu, zapomniała poinformować ludzi o koncercie promocyjnym. Doszliśmy jednak do wniosku, że skoro sprzęt jest wniesiony, nie ma co stać. Zagraliśmy jam session, który trwał 45 minut, w międzyczasie zeszła się masa ludzi z miasteczka studenckiego i kończyliśmy ten koncert przy owacji. Od tego momentu bardzo polubiliśmy się z Dekretem, zaproponowali mi, bym wszedł w ich skład.

A co z festiwalem w Kielcach?

Jarek, lider Dekretu i organizator tej imprezy, zaprosił mnie bym zagrał na nim, już nie jako ogon w konkursie „odrzuconych”, tylko jako gwiazda! (śmiech) I tak zagrałem swój pierwszy duży koncert na kieleckiej Kadzielni. Pamiętam, że tego wieczora wystąpił młody zespół Dum Dum. Pamiętasz taką formację?

Chyba niedługo grali pod tą nazwą.

Obecnie nazywają się Hey. Wtedy wygrali nagrodę główną, a ja nagrodę specjalną. Sponsor tak się podjarał tym koncertem, że powiedział że zapłaci za nagranie mojej płyty. Co się później okazało niezłą historią kryminalną. Dostałem jednak kasę za występ. Pamiętam, że kupiłem sobie Kangaroosy i część z tych pieniędzy dałem mamie.

Trochę jak Forrest Gump.

Pokazałem jej, że możliwe jest zarabianie na muzyce.

Wtedy przyszli do Ciebie chłopaki ze Wzgórza?

Mniej więcej. Po tym festiwalu wsiąkłem w scenę trójmiejską, bo nagrywałem przecież płytę za którą miał zapłacić ów sponsor. Oczywiście rachunek spadł na mnie. Wydarzyła się przez to masa chorych akcji, ale poznałem zajebistych ludzi. Jarogniewa Milewskiego, świetnego producenta, który nauczył mnie wszystkiego o produkcji muzycznej. Z nim zresztą zrobiłem Alboom. I Adasia Toczkę, który zrobił dla mnie miksy. Nagle wszyscy zaczęli o tym gadać. Przyjechała nawet telewizja, by zrobić o mnie program. Chłopaki ze Wzgórza zobaczyli go w TVP 2 i przyszli do mnie do domu. Powiedzieli, że chcą rymować.

Wzgórze Ya-Pa 3 chyba jeszcze nie mieli pełnego składu?

Był Radoskór, Wojtas i Fasi. To mega dziwna postać w zespole. Oczywiście to nieodzowny członek zespołu, który istnieje, ale nie zaprezentował się na płycie. Zarymowali mi swój kawałek, przy którym odleciałem. Powiedziałem im wtedy, że od jakiegoś czasu pracuję nad kawałkiem, który nazywa się „Scyzoryk” i teraz chcę ruszyć z trasę. Niech dopiszą swoje zwrotki, to ich zabiorę. Kilka dni później wszystko było gotowe. Fasi nie dał rady, był totalnie bez słuchu. Ale kumpel to kumpel, nie zostawiliśmy go. Był członkiem zespołu, który na koncertach szalał i grzał publikę, nazywał się Fasi jednoosobowy Tum.

Jak się wtedy nazywaliście, bo to jeszcze nie był oficjalny czas Wzgórza?

Liroy And The Hooligans. W międzyczasie zaczęliśmy grać koncerty. Było super. Rozp***dalaliśmy publiczność. Nawet punkowcy byli w szoku. Zaczęło się układać. Do składu dołączył b-boy Zajka, z totalną zajawą na rymowanie i to było już Wzgórze.

Wracając do „Scyzoryka”, w Trójmieście miałem już sporo znajomych, m. in. Grześka Skawińskiego, którego zapytałem się wprost, czy nie zagrałby riffu. Zgodził się. Przyszedł do legendarnego nieistniejącego już Model Sound Studio w Gdyni i zaczął grać.

Po ilu latach, znowu będziecie występować razem?

14. Trasa nazywa się zresztą „Czternastka”.

Co się stało, że znowu się Wam chce?

Wytłumaczyliśmy sobie kilka rzeczy. Czas goi wiele ran. Kumplujemy się przecież tyle lat. Złożyliśmy sobie przysięgę na słynnym Wzgórzu Apaczy, nie wiedząc że tak kiedyś będzie się nazywał skład. Czas się z niej wywiązać.


Rozmowa odbyła się 29 sierpnia 2009 roku w Warszawie.

***

Liroy, właśc. Piotr Marzec – ur. 1971 w Busku Zdroju. Raper i producent hip-hopowy. Najpopularniejszy polski wykonawca muzyki rap w latach dziewięćdziesiątych. Zdobywca dwóch Fryderyków ྛ („muzyka taneczna” i „muzyka alternatywna”) oraz pierwszego w historii Fryderyka w kategorii „najlepszy album hip-hop/r`n`b” (album L za rok 1997). Jego najsłynniejsza płyta Alboom z 1995 roku sprzedała się w nakładzie ponad pół miliona egzemplarzy. Autor wielkich przebojów: „Scyzoryk”, „Scoobiedoo Ya”, „Korrba”, „Skaczcie do góry”, „Impreza”.

Tomek Kin / PULP

 

ŚCIĄGNIJ CAŁY NUMER!!

Tagi


Polecane