Przed trzema laty pokazała się w X-Factorze, ale – jak sama mówi – nie sądzi, by groziło jej piętno uczestniczki talent show. Debiutowała wydanym w Azji krążkiem „Take My Tears”, teraz szykuje się do premiery pierwszego wydawnictwa na polskim rynku. W listopadzie ma się ukazać jej EP-ka, którą zapowiada znakomita piosenka „Tonę”. Kasia Lins
Przygotowując klip do singla „Tonę” zrezygnowałaś z przedstawiania Kasi Lins na pierwszym planie, wbudowałaś za to siebie w większą całość, w historię. Nietypowy sposób na przedstawienie się.
Kasia Lins: Od samego początku założyłam sobie, że chcę ten teledysk przedstawić w formie filmu krótkometrażowego. Stąd też momenty śpiewane – przebitki wyświetlane na ekranie telewizora- są częścią historii fabularnej. Dzięki temu zabiegowi udało nam się zachować filmową formę i skupić całą uwagę na opowiedzeniu historii. Kocham oglądać filmy i po prostu chciałam mieć swój (śmiech).
Nie boisz się, że w ten sposób odwracasz uwagę widza od samej piosenki?
Mam nadzieje, że jest odwrotnie i tym sposobem zachęcam do posłuchania całej. Jeśli widz zżyje się z bohaterem, będzie ciekawy, co dalej się z nim wydarzy i poczuje się na tyle zaintrygowany, że poświęci piosence dłuższą chwilę, by móc zgłębić zarówno warstwę wizualną jak i sam utwór.
Mimo, iż masz na koncie album „Take My Tears”, polski słuchacz ma prawo uznać cię za debiutantkę.
No tak, „Tonę” to faktycznie mój debiut w Polsce. To jedna z pierwszych piosenek, jakie napisałam i nagrałam w języku polskim, więc była dla mnie nowością i dużym wyzwaniem. „Take My Tears” to album w całości anglojęzyczny, od początku przygotowywany do wydania na rynku azjatyckim. Niestety nie miał szansy pojawić się u nas.
Niektórzy pamiętają cię pewnie jeszcze z III edycji „X-Factora”. Czujesz na sobie piętno uczestniczki talent show?
Nie zabawiłam tam zbyt długo, więc chyba tylko co czujniejsi mogą mnie kojarzyć z programem . Inna sprawa, że nie uważam talent show za piętnującą sytuację. Bycie kojarzonym z tego typu programami, nie jest niczym złym, w sytuacji kiedy masz coś do zaproponowania i wiesz jak z tej popularności skorzystać. W moim przypadku wydaje mi się, że startuje z czystą kartą.
Próbowałem ostatnio kupić „Take My Tears”.
Ja też (śmiech).
Znalazłem na aukcjach dwa egzemplarze, oba w okolicach 200 zł.
Białe kruki (śmiech). W Polsce faktycznie jest z tym ciężko, więc zdecydowanie bardziej polecam szukać na zagranicznych aukcjach. Na eBayu można ją kupić za około 40 zł.
Może jest szansa na oficjalne wydanie tego materiału także w Polsce?
Zawsze o to walczyłam, być może teraz będzie łatwiej to zorganizować. Tak naprawdę od samego początku było wiadomo, że „Take My Tears” ukaże się w Azji, między innymi dlatego znalazły się tam jedynie anglojęzyczne piosenki. Jakiś czas temu „Take My Tears” miała premierę w Niemczech, a stamtąd jest już blisko do nas, także kto wie.
Wróćmy do „Tonę”. Czym kierowałaś się wybierając akurat ten utwór na start swojej kariery w Polsce?
Ta piosenka jest dobrą wizytówką tego, nad czym pracujemy, pokazuje kierunek, w jakim podążamy. Mimo że dopiero wchodzimy do studia, a materiał jest w fazie demo, wiem, dokąd to wszystko zmierza. Jeszcze w tym roku zaprezentujemy EP-kę, a na początku przyszłego można spodziewać się całego albumu.
Czyli osoby znające poprzedni materiał będą bardzo zdziwione, bo nie znajdą na nim „czarnych” dźwięków.
Wydaje mi się, że ten temat już się dla mnie wyczerpał. Na „Take My Tears” wypełniłam swoją wewnętrzną potrzebę napisania okołosoulowego albumu, tym samym zamykając pewien etap. Język polski rozszerzył obszar, w którym chcę się teraz poruszać. To oczywiście nie jest jakiś zamysł, realizowanie większej koncepcji. Te zmiany przyszły same, wszystko zadziało się bardzo intuicyjnie i naturalnie.
Istnieje więc możliwość, że za kilka lat przygotujesz kolejną woltę.
Tak. To może być naprawdę wszystko! Chociaż ostatnio miałam takie przebłyski, że chyba już czuję, co może się wydarzyć.
Singiel jest bardzo amerykański, zahacza o tamtejszy folk, o country. Jednocześnie tekst jest po polsku, co daje ciekawy kontrast.
Wcześniej nagrywałam w Stanach, w Nashville, więc tamtejszy klimat siłą rzeczy musiał przesiąknąć do moich piosenek, a że zapragnęłam pisać w języku polskim… stąd ten kontrast. Spodobało mi się to połączenie, dlatego na albumie znajdzie się więcej polskich akcentów. Jeśli chodzi o folk i country, to rzeczywiście takie pierwiastki będą słyszalne, ale to nie jest zamknięcie na te gatunki. To tylko niektóre z wpływów, którymi przez ostatnie lata trochę przesiąkłam.
Ale piszesz jeszcze anglojęzyczne teksty?
Tak, mój materiał będzie dwujęzyczny. Uznałam, że po prostu zrobię to naturalnie i nie będę za wszelką cenę dopasowywać się do konkretnego języka. W przypadku moich piosenek na ogół najpierw powstaje warstwa instrumentalna, wtedy nucąc melodię, czuję, w jakim języku lepiej to popłynie. Nie umiałabym zrezygnować z angielskiego, bo 90% muzyki jakiej słucham jest w tym języku i czuję go niewymuszenie.