„Ostatnio naszła mnie taka refleksja. Jestem głęboko rozczarowany krótką i mocno selektywną pamięcią polskich hip hopowców. Jeszcze niedawno (2002-2004) mieliśmy do czynienia z towarzyszącą boomowi na hip hop falą tzw. „hiphopolo”. Najtwardsi przetrwali, słabsi się przekwalifikowali i każdy ogarnięty słuchacz wiedział, czego warto słuchać, a co należy tępić. Po latach, kiedy boom wrócił i znowu zaczęło się opłacać, ci drudzy udają, że w czasie hiphopowego dołu wcale nie byli plastikowymi kurwami na vivie, a słuchacze to akceptują i dają im szansę rehabilitacji. Sorry, ale dla zdrajców nie ma opcji powrotu – pamiętajcie o tym za każdym razem jak doniu, czy nowatur przewijają, jacy to oni są autentyczni. To tyle odnośnie zkurwywstania kilku wykonawców, bo oczywiście pojawiają się nowi – piękni, młodzi i słodcy do wyrzygania – powiedzmy sobie szczerze, mamy do czynienia z drugą falą hiphopolo, chociaż nie wiem, czy „hiphop” powinien w ogóle występować w tym określeniu. Daleko mi do truskulowego ortodoksa, co słychać na moich płytach, ale nikt mi nie wmówi, że słitaśny refren o miłości zawyty przez jakąś pizdę bez jaj efekt autotune`a to nowa jakość w polskim hiphopie. Ja nadal o tym pamiętam i konsekwentnie będę serwował takim łapserdakom pojazd. Jak słuchasz gówien w stylu bro, sulin i tych nowych `fresz` i `swag` wynalazków, to śmiało możesz stąd wypierdalać. Zero tolerancji.”