fot. mat. pras.
Chyba nie ma nikogo, kto by nie słyszał ich hitu „Znikam na chwilę” sprzed dwóch lat. Od tamtego czasu Monika Mimi Wydrzyńska i Mikołaj Trybulec nie tylko dorobili się pełnowymiarowej płyty („Znikam na chwilę”, 2018), ale również wyrobili sobie świetną markę wśród słuchaczy ambitnego elektro-popu. Przekonać się można o tym podczas plenerowych koncertów i festiwali, które Linia Nocna gra tego lata. W ich trakcie Mimi i Mikołaj prezentują premierowo dwa świetne, nowe single „Hulajnogi” i „Notre Dame”. I właśnie w przerwie między kolejnymi występami duet przygotował dla nas swój zestaw najważniejszych płyt. Polecamy!
5 płyt Mimi:
Anna Maria Jopek – „Szeptem”, 1998
To dla mnie wyjątkowo ważna pozycja w tym zestawieniu. Kiedy miałam jakieś 10 lat, postanowiłam zacząć kupować płyty. Od tamtej pory, raz w miesiącu, starałam się uzbierać na chociaż jedną. Wówczas odwiedzałam maleńki sklepik muzyczny w moim mieście. Album Anny Marii Jopek był moim pierwszym zakupem. Zafascynował mnie jej sposób śpiewania, tak inny od wszystkiego, co słyszałam wcześniej. Jej wrażliwość, delikatność i interpretacje tekstów. Słuchałam tej płyty milion razy. Po latach, kiedy miałam okazję poznać Anię i zagrać razem z nią koncert, przez pierwszą połowę prób nie mogłam powstrzymać łez wzruszenia. Taka historyjka…
Emmanuel Pahud – „French Connection”, 2005
Emmanuel Pahud to jeden z moich ukochanych flecistów. Przez większość dzieciństwa byłam przekonana, że w przyszłości będę wykonywać właśnie klasykę – jako instrumentalistka. Pahud był wówczas moim idolem (śmiech). Uwielbiam jego brzmienie, sposób frazowania, ozdobniki i śpiewność w sposobie gry. Do dzisiaj słucham dużo klasyki.
Janelle Monae – „ArchAndroid”, 2010
Kiedyś ktoś podesłał mi teledyski do „Tightrope” i „Cold War” i to była miłość od pierwszego „posłuchania i obejrzenia”. Ta płyta jest bardzo różnorodna – zarówno pod względem instrumentacji, jak i produkcji. Ale również samej stylistyki numerów. Tu jest chyba wszystko: od delikatnych akustycznych ballad, po totalne dziwności – jak „Neon Gumbo”, czyli numer puszczony „od tyłu”. Janelle pokazuje wiele odcieni swojego głosu, na jej płycie jest masa pięknych wokaliz i partii chórków, cudne orkiestracje, gitarowe mocne granie i minimal elektronika. A mimo to, jakimś cudem, zgrywa się to wszystko w piękny album i nie robi papki z mózgu. Przesłuchałam miliard razy, polecam.
José Gonzalez – „Veneer”, 2003
To dość śmieszna historia. Była kiedyś taka reklama, gdzie kolorowe piłeczki kauczukowe odbijają się i rozsypują po całym mieście, a w tle słuchać „Heartbeats”. Od tej piosenki zaczęłam poznawać twórczość Gonzaleza. „Veneer” to piękne, dość jednostajne i spokojne ballady wykonywane z samą gitarą. Bardzo lubię sposób, w jaki zrealizowane są tu wokale – nieidealne, bliskie, intymne, bardzo prawdziwe. Ta muzyka uspokaja i skłania do przemyśleń.
Oh Wonder – „Oh Wonder”, 2015
Miał tu znaleźć się Clifford Brown, Brad Mehldau albo inny jazzowy wykonawca – jak na absolwentkę wydziału jazzu przystało (śmiech). Jednak moim ostatnim wyborem będzie prosta, popowa płyta. Nie mogło jej zabraknąć w zestawieniu, bo „All We Do” jest, co roku, najczęściej odtwarzanym przeze mnie utworem na Spotify. Jak śmiesznie by to nie zabrzmiało (a jest to wbrew pozorom komplement), to jest to płyta, dzięki której nauczyłam się spać (!) w trasie (a nigdy tego nie umiałam). I podczas wszelkiego rodzaju podróży (których w życiu każdego muzyka jest sporo). Uroczy, spokojny, minimal elektro-pop album, z wpadającymi w ucho tekstami o tym, co najważniejsze. Ciekawostką jest to, że Anthony i Josephine wszystkie swoje utwory śpiewają unisono.
5 płyt Mikołaja:
Poluzjanci – „Druga płyta”, 2010
Jest to zespół, który uwielbiam od dawna. Bardzo żałuję, że w tym formacie – w związku ze śmiercią gitarzysty – już nie występują i nie tworzą. Każdą z nut na tej płycie kiedyś przestudiowałem na basie i byłem na ich kilku na prawdę świetnych koncertach. Myślę, że każdy muzyk zna i ceni ich dorobek.
Jamiroquai – „A Funk Odyssey”, 2001
Kolejna z inspiracji funkowo-popowych. Absolutnie niepowtarzalny sound, który gości po dziś dzień w najnowszych światowych produkcjach. Mimo, że numery z tej płyty mają prawie 20 lat, moim zdaniem wciąż brzmią bardzo świeżo i nowocześnie.
Michael Jackson – „Off The Wall”, 1979
Jestem gigantycznym fanem twórczości MJ’a. Był niesamowitym wizjonerem – dziś słuchając jego utworów mam wrażenie, że wyprzedzał swoją epokę. Ciekaw jestem, jak brzmiałyby jego piosenki w 2019 roku? Nadal wielu tancerzy naśladuje jego ruchy taneczne, wokaliści wzorują się na jego niepowtarzalnym vibrato, a producenci inspirują się brzmieniami mooga i gitar z jego nagrań…
Mark Ronson – „Late Night Feelings”, 2019
Ponieważ nie chcę wyjść na starego dziada, a prawda jest taka, że nowe utwory na Spotify to dla mnie taka „poranna prasa”, to na maksa polecam nowy album Marka Ronsona. Dla mnie to swego rodzaju lekcja pokory, że nie zawsze 150 tracków tworzy wspaniały album, a minimal i prostota kolejny raz pokazuje swoją siłę. Nie ma co się dużo rozwijać – oto niekonwencjonalna płyta, ze zmianami tempa w utworach i pełna nieoczywistych form. Warto posłuchać i się zakochać!
Julia Michaels – „Inner Monologue (Part 1 + Part 2)”, 2019
Julia to moja ulubiona songwriterka. Napisała wiele hitów i jakiś czas temu stwierdziła, że zrobi coś swojego. Uwielbiam jej wrażliwość i styl. Jej utwory są lekkie, ale pełne emocji i do bólu autentyczne.
Oprac. A. Szklarczyk