Foto: P. Tarasewicz / CGM.PL
Kto by jeszcze kilka lat temu pomyślał, że człowiek, którego wolnostylowe umiejętności kończą się na „raz, dwa, trzy, gonią nas psy”, będzie gwiazdą kolejnej edycji programu „Dancing with the Stars. Taniec z gwiazdami”? Czy są sali osoby, które dałyby sobie odciąć rękę, przewidując, że amerykański sen w wydaniu takiego polskiego rapera? A jednak.
Znaków zapytania jest dużo, ale droga na szczyt Popka, niekoniecznie ten artystyczny, nie może przecież nie imponować. Schemat jest dość prosty, bo albo go kochasz, albo nienawidzisz, ale jeśli nie doceniasz to może lepiej obejrzyj jeszcze raz jego słynne przesłanie do hipsterów, przeanalizuj sytuację i zwyczajnie parafrazuj niektóre tezy. Punktów zwrotnych jest tyle, że materiału do analizy starczy na całą książkę, jednak jest kilka „zapalników”, dzięki którym teraz można tak dużo opowiadać nie tylko o samym raperze.
Niejasności w życiowej historii Popka jest bardzo dużo, ale może to i dobrze? Zostawiając już wiele rzeczy w spokoju, warto stwierdzić, że w końcu na bezrybiu i rak ryba, co można w genialny sposób odnieść do całej polskiej sceny hip-hopowej. Sceny w zasadzie pozbawionej wielkich gwiazd, które chodzą po czerwonych dywanach, mieszkają w luksusach i obracają się w towarzystwie najpiękniejszych kobiet, o których ty, hejterze, możesz tylko pomarzyć. Na tej smutnej i skostniałej scenie, która i tak rządzi na listach sprzedaży, a ciągle jej brakuje wielkich pieniędzy, które jednocześnie są tematem tabu, na szczęście jest jeszcze on. Król Albanii. Popek. Paweł Mikołajuw. Mistrz autokreacji i zmora wszystkich hipsterów, którzy nie wiedzą jak chodzić po tej planecie.
Zacznijmy jednak od początku, bo w karierze Popka można wyróżnić 5 kluczowych momentów.
Firma w Krakowie
Tutaj wszystko zaczęło się naprawdę. Prosty, jeśli nie powiedzieć, że prostacki rap z główną maksymą w postaci tajemniczego skrótowca JP, który to według członków składu można tłumaczyć na dwa sposoby. Mocno wypromowane (jakkolwiek trywialnie by to nie zabrzmiało…) „j*** policję” stało się obiektem wszystkich polskich blokowisk, z kolei „jesteś piękna” w sprytny sposób odnosiła się do linii odzieżowej, która antycypowała biznesowe zacięcie chłopaków. Tłumaczenie może i dość pokrętne, ale uznajmy, że do przyjęcia i przede wszystkim z sensem. To również nie głupi popis intelektualny, który ciągle dostarcza pożywki hejterom Popka, Bosskiego Romana, czy Kaliego.
Jedni kończą prawdziwe uniwersytety, inni uliczne uniwersytety życia, w międzyczasie odsiadując siedmioletni wyrok pozbawienia wolności, jak właśnie Popek. Można się z nich nabijać, nie do końca słusznie, ale większość z nich w życiu poradziła sobie znakomicie. Nie tylko na stopie biznesowej, ale i prywatnej.
Jędker Realista od fleszy dystans
To jest dopiero przeskok. Niewielu pamięta, że pierwszy album Popka wyprodukował… Jędker. „Heavyweight” sprzedał się w niewielkim nakładzie, co w porównaniu do wyników Gangu Albanii, dwóch części „Monstera”, czy „Króla Albanii” z Matheo jest wynikiem komicznym. Niemniej właśnie ten album z początków angielskiego okresu był małym przełomem, nie tylko artystycznym. Pomimo tego, że na trackliście można było zobaczyć taki kwiatek, jak „Ręce nie palą mi się do roboty”, to jednak determinacja rapera pozwoliła mu osiągnąć wiele i z perspektywy czasu, słuchając tej płyty po latach, obecny status wydawać by się mógł niemożliwy.
Trzeba też jakoś zdobyć kontakty i poznać ludzi, prawda? Na Wyspach nasz bohater poradził sobie całkiem nieźle, bo mimo „ścigania przez organy ścigania”, kariera rozkwitała na każdym możliwym polu. Co z tego, że facet był ścigany listem gończym za kradzież i włamanie, skoro przez prawie dziesięć lat pobytu w Wielkiej Brytanii, ten robił co mu się podoba – od śmiesznych filmików, treningów, ozdabianie swojego ciała i nagrywania tragikomicznych kawałków z Denisem.
MMA, panowie, MMA
Gdyby nie ta Anglia, to nie było by legendarnej zapowiedzi, dzięki której każdy mógł dowiedzieć się o tym, że miesiąc przed grudniem Popek wejdzie do klatki „r*** komuś łeb”. I będzie tyle.
Kariera sportowa do okazałych nie należy, ale rozwijanie pasji i kasa się zgadzają. Od zamieszek na jego angielskich walkach, zakazem odbywania oficjalnych pojedynków w Anglii, aż po bójki z Mariuszem Pudzianowskim.
Gang Króla Albanii
Który polski raper tak bardzo zmusił do poświęcenia swoich fanów? Chociaż może to być trochę za duża waga słów, więc już niech zostanie „zainspirował”. Niejaki Karol Sekuła postawił na słynną skaryfikację, natomiast pewna Ola, która chyba sama do końca nie wie, czy postanowiła się upodobnić do Popka, wytatuowała sobie oczy, przy okazji tracąc wzrok. Ten jest jak dziewictwo, raz stracisz to nie odzyskasz, a jeśli już to nie w takiej formie, w jakiej sobie życzysz, ale kto wie, czy gorsza nie jest utrata słuchu? Są tacy, którzy mają problemy po zgłębieniu twórczości Gangu Albanii.
Jasne, że to „Monster” był prawdziwym przełomem (co ciekawe to album zdobył też złote płyty w Czechach i Słowacji), ale prawdziwa jazda zaczęła się chwilę później. Żeby być sprawiedliwym, to jednak trzeba oddać królowi co królewskie i trzeba przyznać, że pierwszy longplay to była prawdziwa kopalnia hooków, nie tylko tych gimnazjalnych. „Królowie Życia” to także odrodzenie Borixona, którego kilka wersów ustawiło do końca życia, a także specyficzna zabawa Roberta M., który kilkoma prostymi trickami udowodnił, że za wiele napracować się przy płycie nie trzeba, a można przytulić całkiem niezłe pieniądze.
Poznajecie te rękawice w mainstreamie?
Zanim na świat przyszli najwierniejsi fani rapera, to na Jamajce lądował Super Cat. Genialny deejay, który po problemach z prawem, wrócił do swojej ojczyzny. Coś wam to przypomina? Jest to po części odzwierciedlenie powrotu Popka do Polski. Naszego ziomka jednak nie witało na ulicach kilka tysięcy osób, ale sam come back miał duży rozgłos medialny. Potem poszło już z górki, bo wywiad tu, wywiad tam, kolejne płyty, walki w KSW, a także występ u Kuby Wojewódzkiego i zapowiadany pokaz umiejętności tanecznych w „Dancing with the Stars. Taniec z gwiazdami”. To jest tylko pozornie śmieszne, bo niby ten nasz hip-hop tak ładnie się skomercjalizował w kilku aspektach, a jednak ciągle go brak w prime time w najpopularniejszych stacjach telewizyjnych. Jednych będzie to bawiło, inni poczują się zażenowani, ale cyferki w arkuszu kalkulacyjnym będą się zgadzały. Podobnie jak kasa na koncie samego Monstera, ale czy to coś złego?
Nieważne jak, ważne, żeby gadali. Najczęściej w nieprzychylny sposób, a szkoda, bo wielu zapomina o zaangażowaniu w kilka akcji charytatywnych i przełamywanie barier. Czy twój ulubiony raper, ten nawijający prosto z serca, kiedyś tak zrobił? Tak się robi pieniądz, moi konserwatywni truskulowcy, do których przecież i ja się zaliczam. Popek będzie tańczył, Peja będzie namierzał agenta, a Joanna Krupa udaje raperkę, dokładnie tak samo, jak połowa polskich MC’s.
Tymczasem nie pozostaje nic innego, jak czekać na nasze The Roots u polskiego Jimmy’ego Fallona.