foto: mat. pras.
Przez hiphopową scenę przeszli jak tornado i nadal powodują szkody. Oto najbardziej niszcząca dziesiątka nowojorskiego kolektywu. Uwaga, każdy utwór jest niczym mały kataklizm!
Wu-Tang Clan będą jedną z gwiazd pierwszej edycji FEST Festivalu, który odbędzie się w dniach 23-24 sierpnia w Parku Śląskim w Chorzowie. Przypominamy o konkursie, w którym możecie wygrać karnety na imprezę.
„Protect Ya Neck” (1992)
Żaden przegląd twórczości Wu-Tang Clanu nie ma prawa zacząć się od innego utworu. Nagrany w 1992 roku „Protect Ya Neck” to pierwszy znaczący fonograficzny efekt połączenia trójki kuzynów tworzących grupę All In Together Now z piątką przyjaciół dzieciństwa (Masta Killa dołączy później). To brudny i wrogi styl produkcji, którym zasłynął RZA (wtedy jeszcze Prince Rakeem) i dzikie, surowe, diabelnie charyzmatyczne style raperów zdolnych w chwilę zaznaczyć Staten Island na hiphopowej mapie Nowego Jorku. Gdyby nie podziemny szum wokół kawałka, nigdy nie byłoby kontraktu z Loud i całej tej mistyczno-komiksowej sagi, którą obserwujemy do dziś. „Protect Ya Neck” doczekał się udanego sequelu na trzeciej płycie Wu-Tang Clanu „The W” oraz dziesiątek hip-hopowych nawiązań od Redmana i Commona, przez 50 Centa, aż po naszego O.S.T.R.-a. Ale to większe niż hip-hop, dlatego znajduje się na bardzo wysokim piątym miejscu w zestawieniu 200 topowych kawałków lat 90. prestiżowego (w swoim czasie) serwisu „Pitchfork”.
„C.R.E.A.M.” (1993)
Lata 90., piątkowa noc, mieszkanie w bloku z wielkiej płyty. Pachnie tytoniem, trawą, alkoholem, mieszają się wonie dezodorantów. Na kanapie izba wytrzeźwień, w kuchni kącik dyskusyjny, z balkonu dochodzą śmiechy i pokrzykiwania. Pary tańczą przytulone przy zgaszonym świetle do jakiego „slow jam”. Przynajmniej dopóki paru zakapturzonych delikwentów nie psuje im zabawy, nie przekrada się do wieży i na pełnej głośności nie rozlegają się jedne z najsłynniejszych rapowych wersów lat 90. – „Cash Rules Everything Around Me / C.R.E.A.M., get the money / Dollar, dollar bill y’all”. Ta impreza miała miejsce u mnie, ale założę się, że ten scenariusz realizowano częściej, bo „C.R.E.A.M.” było wtedy hymnem i najpotężniejszą wizytówką debiutu Wu-Tang Clanu – nieśmiertelnego „Enter The Wu-Tang (36 Chambers)”. Obecność utworu na samym szczycie przygotowanego przez „Complex” zestawienia 100 najlepszych piosenek Wu jest wymowna. Znalazł się również na 11. miejscu opublikowanej przez magazyn „Rolling Stone” liście 50 najwspanialszych hiphopowych numerów wszech czasów. Czym ujął redakcję? Konkretnym wykładnikiem ulicznego kapitalizmu, pianinem, który brzmi jak wiatr między blokami i opowieściami z frontu wojny o przeżycie.
„Shame On A Nigga” (1993)
O ile „Protect ya neck” i „C.R.E.A.M.” mają niewielkie szanse spodobać się za pierwszym przesłuchaniem, to „Shame on a nigga” to klan dla naprawdę początkujących. Nie występuje tu RZA ani GZA, czyli najwięksi filozofowie w ekipie, którzy ciężarem swoich rozkminek potrafią przytłoczyć. Nie ma Ghostface’a, z wysokim głosem i mrożącym krew w żyłach ulicznymi historiami. Na czoło wysuwa się nieźle rozkręcona sekcja szamańsko-wodzirejska. „Hut one, hut two, hut three, HUT! Ol’ Dirty Bastard, live and uncut” przedstawia się pierwszy z niej, a zaraz potem z niesamowicie bujającym, wykorzystującym sampel z Theloniusa Monka podkładem zlepia się Method Man, jedyny typ, który dostał na „Enter The Wu-Tang” solowy numer. Dzieło wieńczy agresywne wejście Raekwona.
„Reunited” (1997)
„Ponownie zjednoczeni, podwójny album, świat podekscytowany / wnieśli zapałkę do podziemia, branża podjarana” – rapuje GZA. Te słowa mówią wszystko, jak to często u niego. Co więc dodać? Druga płyta wychodzi dopiero cztery lata po debiucie, ale jeżeli ktoś myślał, że klan się lenił, to przegapił wydane w międzyczasie solowe albumy pięciu jego członków, tak naprawdę dzieła zbiorowe, wszystkie bez wyjątku bardzo dobre. „Wu-Tang Forever” również wytrzymuje restrykcyjną kontrolę jakości – jedyne czego nie wytrzymuje, to porównanie z „Enter The Wu-Tang (36 Chambers)”. Ale nawet jeśli brzmi czyściej, melodyjniej, a raperzy nie są już tak głodni, to zarówno melodia (niesamowita partia skrzypiec uzupełniona kobiecym wokalem) i wersy zostają w głowie przez lata. I „Reunited” to klasyczny przykład singla, który chcesz przesłuchasz raz, po czym leci pięć razy. Zwarty, przemyślany przekaz Geniusa obok ODB, pijanego mnicha z zakonu funku. RZA z całym swoim ekscentryzmem obok Method Mana podającego chrapliwym głosem punchline za punchlinem. Zupełnie niepowtarzalna sprawa.
„Triumph” (1997)
Co tu kryć, „Triumph” to triumf. Jak traktować poważnie zarzuty o komercjalizację grupy, kiedy ta wyskakuje z sześciominutowym singlem bez refrenu, w którym odmeldowuje się każdy członek grupy plus Cappadonna? Bit jest świetnie zbilansowany – klawisz łagodzi ostrość smyczków, a otwierające wejście Inspectah Decka jest na tyle dobre (uchodzi za jedno z lepszych otwarć w historii hip-hopu), że jak numer łapie, to już później nie puszcza. Trudno zresztą znaleźć równiej nawinięty klanowy hymn, może nie licząc Masta Killa, któremu ledwie coś się rymuje. Po takich występach nie dziwi ani fakt, że słuchacze czekają, by posurfować na drugiej fali solówek, ani wysoka pozycja „Triumphu” we wszelakich Wu-rankingach – „Triumph” jest pierwszy w zestawieniu „Digital Poet”, drugi na „Hip-Hop Golden Age” i dziesiąty w publikacji „Complex”.
„Fast Shadow” (1999)
Imperium Wu-Tang rozrastało się w różnych kierunkach, ale najbardziej imponująca okazała się filia w Hollywood. W świecie filmu szczególnie dobrze poradzili sobie RZA i Method Man. Ten pierwszy jako aktor, reżyser i kompozytor muzyki filmowej. To z jego usług skorzystał Jim Jarmusch, kręcąc „Ghost Doga” z Forestem Whitakerem w tytułowej roli czarnego samuraja. Perłą w koronie ścieżki dźwiękowej jest sygnowany jako Wu-Tang Clan „Fast Shadow”. Podszyta niepokojem kompozycja ujmuje dublowaną stopą i hipnotycznym basem. ODB wrzeszczy i śmieje się opętańczo, Mr. Meth jest „b-b-b-bad to the bone, to the bone”, odprawiając swoje voodoo i nawet refren U-Goda prosto z kajecika 10-latka nie jest w stanie niczego zepsuć. Magia.
„Hollow Bones” (2000)
Ten kawałek to esencja dziwności i eksperymentalnego często charakteru trzeciej płyty Wu-Tang Clanu, która – podobnie jak debiut – była w kontrze do tego co się w hip-hopie działo. Kto dał się zwieść singlowym „Gravel Pit”, „Careful (Click, Click)” i „Protect Ya Neck (The Jump Off)”, musiał srogo się zdziwić tym, na co trafił na krążku. Tu nie ma gościnnych udziałów, RZA darował sobie nawet zabawy z bębnami, tylko z nadludzkim wyczuciem wyciął i zapętlił fragment wokalu Syl Jonhson. Tak później będzie bawić się Madlib czy Kanye West, wtedy ten minimalizm był odświeżający. „Gangsta soul” – napiszą ludzie. I będą mieli rację, bo numer trzyma perfekcyjnie, plastycznie opowiadana przestępcza opowieść, czyli specjalność zakładu Raekwon & Ghosftace, który ma tu szansę wyeksponować mordercze style. Niedoceniany Inspectah Deck jest zaś zbyt dobry, by sprowadzić jego zwrotkę do wejścia między wódkę a zakąskę.
„Rules” (2001)
Naturalnym wyborem z albumu „Iron Flag” jest oczywiście „Uzi (Pinky Ring)”, bo to singiel, pełna reprezentacja klanu (rzecz jasna poza siedzącym w więzieniu Ol’ Dirty Bastardem) i do tego jeszcze bit jego szefa. O ile jednak „Uzi” jest w porządku, to „Rules” jest kozacki – porywa od pierwszych skreczy, sampla puszczonego przez Mathematicsa na bębny i skandowanej głośno nazwy grupy. Do zapamiętania – wejście Ghostface’a, który nabuzowany po ataku na World Trade Center ogłasza wprost „Mr. Bush sit down, I’m in charge of the war!” i knajacki, staroszkolny refren Method Mana. Do zapomnienia – niepotrzebny gościnny występ Streetlife’a. Bez przesady z „dostarczaniem czystej ekstazy bez tabletek” jak chciałby Inspectah Deck, ale to jest mięsisty, sprawny, bujający nawet po latach kawałek hip-hopu z płyty, którą krytyka potraktowała zdecydowanie zbyt surowo.
„Rushing Elephants” (2007)
Atmosfera w Wu zrobiła się naprawdę gęsta. Cieniem rzucała się śmierć Ol’ Dirty Bastarda, dużego dziecka, które przedawkowało po wyjściu z więzienia, najwyraźniej nie dostając od przyjaciół wystarczającego wsparcia. RZA stoczył małą wojenkę z U-Godem, który nie czuł się traktowany dość poważnie, decyzje generała Wu-Tangu (np. odnośnie harmonogramu) kwestionował również Ghost. Co tu dużo kryć, słychać po „8 Diagrams” że chemii daleko do idealnej. Część raperów żaliła się po premierze, że zabrakło charakterystycznego brzmienia grupy. Cóż, nawet jeśli naczelny producent potrafił przekombinować, to nie w „Rushing Elephants”, w którym przekuł motyw z Ennio Morricone w wezwanie do rapowej rzezi zgodne z duchem orientalnego, bitewnego hip-hopu z Shaolin (tak grupa określała Staten Island). Raekwon wykonuje za mikrofonem iście słoniową szarżę i lepiej nie wchodzić mu w drogę, a połączenie głębokiej mądrości GZ-y z ekscentrycznymi przechwałkami RZ-y okazuje się zaskakująco skuteczne.
„Ruckus in B Minor” (2014)
„Album otwiera współprodukowany przez Ricka Rubina, prawdziwie ekscytujący kawałek, w którym Method Man wyszczekuje słowa <wciąż numer jeden!> z prawdziwym przekonaniem” – chwali „NME”. Z kolei „Consequence of Sound” pisze o spełnionych ambicjach RZ-y i „gitarach ze spaghetti westernu, które naturalnie odnajdują drogę na tyły psychodelii”. „Ruckus in B Minor” rzeczywiście wydaje się najlepszą reklamą płyty „A Better Tommorrow”, choć komplementy należą się tu też Adrianowi Younge – pisał piosenkę wspólnie z RZ-ą, zaś ten później ją wziął i wywrócił do góry nogami, wykorzystując grane na żywo partie perkusji, klawiszy, organów oraz gitary. Języczkiem u wagi jest Inspectah Deck zgrabnie żonglujący nazwami seriali i GZA ze swoim naukowym spoken wordem.
* Zestawienie nie zawiera utworów z solowych dyskografii członków, nawet jeśli są kolektywne. W rankingu uwzględnione są wyłącznie utwory sygnowane jako Wu-Tang Clan – nie Wu-Tang (co eliminuje nagrane bez U-Goda „The Saga Continues” z 2017 roku, a szkoda, bo „People Say” byłby tu na pewno) ani Wu-Massacre.
Marcin Flint