foto: mat. pras.
Jak ten czas za…suwa! Ani się obejrzeliśmy, a Bartoszowi Waglewskiemu – jednemu z najbardziej utalentowanych i zapracowanych polskich muzyków – stuknęła 19 marca „czterdziestka”. Z tej okazji postanowiliśmy przyjrzeć się jego długiej, wielowymiarowej twórczości. Wszystkiego najlepszego Bartku!
Raper. W ciągu ponad 20 lat, które minęły od debiutu Fisza, jego muzyka stała się symbolem eklektyzmu i artystycznego wysublimowania. Ale wszystko zaczęło się od hip hopu. A dokładniej demówek, a później płyty „Opowieści z podwórkowej ławki” (1999) składu RHX z warszawskiego Imielina, założonego przez braci Waglewskich oraz niejakiego Inespe. Potem była solówka „Polepione dźwięki” (2000), którą Bartek wdarł się na naszą scenę rapową przebojem i taką samą, oryginalną frazą. – Fisz lubuje się w tradycji gatunku. Nie korzysta ze wsparcia gitar czy perkusji. Dla niego warsztatem muzycznych działań są sample, scratche i oczywiście gramofony. Podstawę każdego kawałka stanowi mocny, wyraźny beat. Na nim snują się różnorodne plany elektroniczne, często sprawiające wrażenie podążających „z boku”. Pojawiają się również bardziej realistyczne efekty – cieknąca woda i piskliwa trąbka („Huragan”). Czuć w tym sporą psychodelię. Autor nie wzbrania się także przed prostszą, melodyjną kompozycją („Czerwona sukienka”) – pisał wówczas z natchnieniem tajemniczy recenzent Onetu. A co z rymami? Jest i o tym: – Do interesujących podkładów Fisz napisał bardzo długie teksty. Ich wydźwięk może dziwić hiphopowców. Oto młody człowiek nie wykorzystuje tego gatunku jako formy zacietrzewionego buntu przeciwko wszystkim. Okazuje się być wrażliwym obserwatorem naszej codzienności. Jest pokojowo nastawiony do świata („Huragan”). Denerwuje go powszechna wśród młodzieży agresja („Nienawiść”). Przestrzega przed materialnym trybem życia („D.C.P.”). Zwraca uwagę na zakłamaną formę komunikacji międzyludzkiej. Ludzie mówią do siebie dużo i często, ale prawdziwe myśli chowają głęboko w sobie („Bla bla bla”).
Warto przypomnieć, że od początku w tej karierze Fiszowi towarzyszy jego brat Piotr „Emade” Waglewski – autor lub współautor muzyki zarówno debiutu, jak i drugiego albumu, czyli „Na wylot” (2001). Dopiero na krążku „Fru!” (2005), nagranym wspólnie z Envee (produkcja), artysta zaczął odchodzić od hip hopu i „kombinować” z innymi brzmieniami, ale głównie soulem, funkiem, jazzem, a nawet bluesem i klubowymi rytmami.
Jako raper Fisz dał również wiele gościnnych rymów na płyty innych artystów tej sceny, by wymienić gościnki u Grammatika, DJ 600V, Paktofoniki czy Molesty Ewenement.
Wokalista. To fascynujące, jak na przestrzeni ponad dwóch dekad Fisz rozwinął swój warsztat wokalny. Dość powiedzieć, że muzyk zaczynający swoją karierę jako raper, z czasem zaczął nie tylko melodeklamować, ale również śpiewać – zarówno w ramach wszystkich rodzinnych projektów, ale również w przypadku innych artystycznych skoków w bok (np. projekt Bassisters Orchestra z Wojtkiem Mazolewskim i Macio Morettim z 2008 roku). Zawsze z pasją i charakterystycznym flow. A najfajniejsze w stylistycznej ewolucji Bartka jest to, że po latach całkowicie świadomie i w bezpretensjonalny sposób wrócił znów do rymowania – w utworze „Zwykły” z grudnia ub. roku, który promuje podwójny, wydany właśnie box „Numer 1” z hiphopowymi utworami Fisz Emade Tworzywo z lat 2000-2011.
Rockman. Choć już wcześniej Fisz i Emade flirtowali z rockiem, to dopiero Kim Nowak był ich pierwszym czysto rock’and’rollowym „wcieleniem”. Grupa powstała w 2009 roku z inicjatywy braci oraz Michała Sobolewskiego. Nazwa zespołu bezpośrednio odnosiła się do amerykańskiej aktorki Kim Novak. Trio nagrało dwa albumy: „Kim Nowak” (2010) i „Wilk”. – Kim Nowak to tak naprawdę mój pierwszy prawdziwy zespół od czasów licealnych. Przez te pięć lat nauczyliśmy się razem grać, zmieniliśmy się też jako muzycy. Michał Sobolewski jest zupełnie innym gitarzystą, niż kiedy zaczynaliśmy. Jest już ukształtowany, wie dokładnie, co chce osiągnąć, przykuwa też uwagę podczas koncertów. Gra emocjonalnie, mocno. Kiedy powstawał zespół, podczas naszych pierwszych spotkań było dużo radości, ale też i bałaganu, punkowego pazura. Teraz gramy nieco ciszej, bardziej świadomie bawimy się energią. Każdy z nas doskonale wie, po co jest na scenie. Przez te lata poznaliśmy też sporo muzyki, która nas nawzajem fascynuje. Michał nauczył mnie słuchać Black Sabbath, Piotr zakochał się w najnowszej płycie Arctic Monkeys – mówił Fisz w 2014 roku, tuż przed rozwiązaniem zespołu.
Syn. Bartek często mówi, że wychował się w fantastycznym domu, w którym był otoczony miłością. Ale też musiało wiele czasu minąć, żeby poukładał sobie relacje z ojcem – również te artystyczne. Bo ciężko się buntować, kiedy w domu panuje pełne zrozumienie i tolerancja. – Mama była zawsze czynnikiem stabilizującym i uspokajającym. Do dziś się dziwię temu jej spokojowi przy wychowywaniu dwóch, zdecydowanie mało spokojnych, chłopaków. Ta jej czułość i wyrozumiałość była godna podziwu. Ja byłem tym, który starał się zarządzać tym buntem moim i brata. Kiedy Piotrka odprowadzała do domu straż miejska, zawsze stawałem po jego stronie. I nawzajem – on w różnych sytuacjach trzymał sztamę ze mną. Swoją rolę odgrywał fakt, że ojciec uprawiał wolny zawód. Jechał w trasę koncertową, nie było go dłuższy czas, ale potem przez dwa tygodnie siedział w domu. Nie można było wtedy się zabawić, imprezy zrobić, głośno muzyki posłuchać. A przeżywaliśmy akurat okres heavymetalowy i tego gustu ojciec nie podzielał. Zresztą nawet przy dużej tolerancji słuchanie na full Morbid Angel o 10 rano trudno znosić. Kiedyś przyszedłem do domu z pentagramem na szyi. Tata zareagował spokojnie, wziął mnie na rozmowę i powiedział, żebym sobie przemyślał, czy ta symbolizowana przez pentagram orientacja życiowa na pewno jest właściwa, czy w ogóle wiem, co to znaczy – mówił Mirosławowi Pęczakowi (Polityka, 2014 r.).
To właśnie pan Wojtek zaraził Bartka miłością do muzyki: – W domu królowały płyty Milesa Davisa, Johna Coltrane’a czy Jamesa Browna. Przesiąkłem tymi dźwiękami, ale z czasem znalazłem swoje własne rzeczy, którymi dzieliłem się ojcem – powie po latach.
Razem z tatą (i bratem) Fisz nagrał dwa albumy: „Męska muzyka” (2008), „Matka, Syn, Bóg” (2013). Wystąpił tez gościnnie na „Płycie” Voo Voo (2002).
Brat. Niemal cała muzyczna kariera Bartka ściśle zespala się z twórczością Emade. To właśnie z produkcji Piotrka najczęściej korzystał zarówno na swoich płytach „solowych”, jak i we wszystkich braterskich „mutacjach” – czy to jako Tworzywo Sztuczne, czy Fisz Emade Tworzywo. Fisz pojawił się również na „Albumie producenckim” (2003) swojego brata. W nagraniu „Tylko Tobie”.
Radiowiec. Po raz pierwszy pojawił się w Trójce w 2005 roku. Na chwilę. Prowadził wówczas autorską audycję muzyczną „Moje miasto nocą”. Na ul. Myśliwiecką 3/5/7 wrócił w 2008 ojcu. Razem z ojcem. Ich wspólna audycja „Magiel Wagli” nadawana jest we wtorki w godz. 19.00-21.00 i cieszy się ogromnym zainteresowaniem słuchaczy, którzy komentują każdy jej kolejny odcinek na łamach specjalnej, facebookowej grupy. Liczy ona obecnie prawie 3,5 tys. fanów. Rodzinny duet wydał nawet – firmowaną swoim nazwiskami – podwójną płytę-składankę pt. „Magiel Wagli”.
Malarz. Drugą, po muzyce, pasją Bartka jest plastyka. Kilka lat swojego życia spędził on studiując malarstwo na Europejskiej Akademii Sztuki w Warszawie. Ukończył grafikę w dwuletniej policealnej Warszawskiej Szkole Reklamy. Przez wiele lat projekt jego autorstwa był oficjalnym logo tej uczelni. W jego twórczości, jak twierdzą znawcy, pobrzmiewają echa współczesnych abstrakcjonistów Jean-Michel Basquiat’a czy Keith Haring’a, ale złagodzone wpływami Mirō. „W kolorach dominują jasne odcienie beżów i brązów z często agresywnymi prześwitami ostrych barw. Czasem niemalże abstrakcyjnie użyte jaskrawe kolory korespondują z ekspresyjną, dynamiczną kreską zdradzając wewnętrzną, niespokojną fakturę rzeczywistości artysty. A leitmotiv twórczości Bartka Waglewskiego, to przedstawienia samolotu w różnych konfiguracjach znaczeniowo-przestrzennych w stosunku do całości dzieła. Widać tu wyraźne nawiązanie do dziecięcej twórczości” – mogliśmy czytać w katalogu z jego warszawskiej wystawy w 2003 roku. A rok wcześniej tak mówił o swojej twórczości: „To co robię nie ma żadnego jakiegoś tam ukrytego sensu i celu. Jest to przede wszystkim zabawa samą formą. Tam jest pomieszany wosk z olejem, do tego jest akryl, mieszany z różnymi specyfikami, np. z piaskiem itd. Bawię się, to jest przede wszystkim zabawa i szukanie jakiegoś tam sensu drugiego, jest bez sensu zupełnie”.
Artur Szklarczyk