Rap, czyli śpiewanie. Felieton Karola Stefańczyka

Czyli dlaczego popieram Mielzky’ego i jego hejterów jednocześnie.

2014.08.04

opublikował:


Rap, czyli śpiewanie. Felieton Karola Stefańczyka

Kilka dni temu Internet obiegło zdjęcie przedstawiające Mielzky’ego w koszulce El Polako „Rap nie śpiewanie”. Mniejsza o to, że w podobnym t-shircie raper pokazywał się już wiosną (tekst zilustrowaliśmy zdjęciem z kwietnia, ponieważ to sprzed kilku dni zniknęło z fanpage`a Mielzky`ego). Wówczas nikomu to nie przeszkadzało. Teraz – wprost przeciwnie. Użytkownicy Facebooka podnieśli w komentarzach raban i zaatakowali Mielona, sugerując mu w niewybrednych słowach różne organy płciowe w uszach, zły gust muzyczny i tym podobne. Słowem – po raz kolejny przez sieć przelała się fala hejtingu.

Na ogół hip-hopowcy lubią w tym kale co jakiś czas zamoczyć nogi, by następnie wstrząsnąć się z obrzydzenia. Ot, raz miłość, raz nienawiść. Internetowe marudy są im potrzebne, by ustawić się w pozycji pokrzywdzonego, odepchniętego i niezrozumianego. Wszyscy pamiętamy niedawną sytuację Tedego.

Co innego Mielzky. Reakcja rapera może się podobać. Za narzekaniem na poziom komentarzy poszły czyny i MC ze Starogardu Gdańskiego zapowiedział, że odtąd będzie blokował wszystkie chamskie odzywki. Dobrze, że ktoś to w końcu zrobił, nawet kosztem narażenia się odbiorcom. „Dlatego nie pozwolę by normalne osoby musiały przekopywać się przez sterty Waszych bluzgów, by uzyskać odpowiedź na jakieś z pytań”, napisał raper. „Na szczęście to tylko internet, mogę tu jednym kliknięciem uciszyć nieodpowiednie osoby, a w realnym świecie nie ma nawet czego/kogo uciszać. Dlatego przykro mi, kończymy etap wyzwisk, kończymy etap internetowego kozaczenia”.

{reklama-hh}

W jednym więc mogę się z Mielzkym zgodzić. Tyle że pełnej sztamy między nami nie będzie. Dobrze jest wykorzystać to chwilowe zamieszanie, by powiedzieć parę słów na temat hasła „Rap nie śpiewanie”. Może w trochę bardziej wyważonych słowach niż komentatorzy na Facebooku, ale jednak. Bo wbrew temu, co pisze sam Mielon, ten frazes nie jest taki niewinny.

„Sam znam, lubię i słucham masy klasyków, w których śpiew idealnie uzupełnia rap. Mowa tu o czymś więcej, w skrócie o tym, że >> kiedyś było fajniej <<”, twierdzi Mielzky. OK, pełna zgoda,  ale to nadal nie rozwiązuje sprawy. To przeciwstawienie rapu i śpiewania budzi moje wątpliwości. Tak jakby kiedyś, u źródeł hip-hopu istniała esencja tego gatunku (a sądzę, że nawet nie źródeł, bo muzyczne inspiracje Mielzky’ego zwracają nas w stronę raczej pierwszej połowy lat 90.) – a więc rap w czystej postaci, bez żadnych domieszek, podziemny i niezależny od tego, co w muzyce było wcześniej i co będzie później. Samotna wyspa. Dziewiczy teren, który w kolejnych latach podbili źli kolonialiści przybyli z imperiów Popu, Kiczu i Chujozy. Taka jest, jak sądzę, bajka Mielzky’ego: wróćmy do czasów, gdy rap był jeszcze rapem, a nie śpiewaniem.

Co jakiś czas temu hasłu w sukurs ruszają Czytelnicy CGM.pl. Nie zliczę przypadków, gdy w recenzji określałem utwory hip-hopowe mianem „piosenek”, doprowadzając tym samym do szału wielu użytkowników. No bo jak to: buntownicze, uliczne, krwiste nagranie nazwać w sposób, który bardziej pasuje do Agnieszki Chylińskiej niż Olsena i Fu?! A co z wyjątkowością hip-hopu? W końcu piosenka to nic więcej tylko ładna, rozrywkowa, ale jednak komercyjna melodyjka; tymczasem rap, przeciwnie – to walka, antysystemowość, prawda. Numer? Kawałek? Joint? Track? Wszystko w porządku, dopuszczalne. Ale nie piosenka!

Jeśli nie piosenka, to co? Pieśń? Kompozycja? Kiedyś bardzo wielu bolał fakt, że raperzy muszą z czegoś żyć i muzyka może być dla nich źródłem zarobku. Dziś, jak sądzę, większość z nas zdaje sobie sprawę z komercyjnego wymiaru nagrań. Wciąż jednak panuje przekonanie, że hip-hopowi należy się specjalny status wśród innych gatunków. Tymczasem, no właśnie, hip-hop jest gatunkiem, odnogą muzyki popularnej, czy tego chce, czy nie. Potrafimy go umieścić w łańcuchu ewolucji, wskazać amerykańskie nurty, które go ukształtowały, a także wymienić te odłamy, które z rapu czerpią. Jasne, sam bardzo lubię – podobnie jak Mielzky, tak sądzę – hip-hop, który jest zaangażowany w jakąś sprawę, niepokorny i mierzy wysoko, ale jednak – podobnie jak punk, grunge czy wszystko inne, co przez lata uchodziło za antysystemowe – to pop. Czyli śpiewanie.

Polecane