Odpowiedź jest tyleż jasna, co myląca – o pieniądze. Sygnatariusze listu, postaci zdecydowanie dojrzałe i od lat związane ze sceną rockową ściągnęły na siebie i na będący w powijakach Związek Zawodowy Muzyków RP falę hejtu. Chcąc być precyzyjnym, należy dodać, że falę tę wygenerowały media. „Wyborcza” pisała – „Związek Muzyków przeciwny Rolling Stonesom”, TVN w głównym wydaniu faktów – „Polscy artyści nie chcą Stonesów na Narodowym”.Wiele osób powielało tę lekko przetworzoną informację na swoich profilach na FB, część ze znajomych mi muzyków – zwłaszcza ze sceny hiphopowej, szczycącej się jako taką niezależnością finansową – ze złością, kpiną i drwiną pytała się o wysokość nakładów płyt w ostatnich latach autorów listu i okraszała te pytania zdaniami o sentymencie za komuną i dowcipami o interwencyjnym skupie płyt zapomnianych i niechcianych muzyków. Mówiono o skoku na publiczną kasę. Inni pisali, że autorzy listu sami chcieliby wystąpić na takiej imprezie i nie wypuścić z rąk olbrzymiej publicznej kasy, bo to ich jedyny sposób, by cokolwiek przytulić. Pojawili się też „obrońcy” Listu. Było ich zdecydowanie mniej, a podnoszone przez nich argumenty też były zabawne. Jeden z młodych przedstawicieli sceny punkowej zwracał uwagę, że Jagger i spółka podatki od zarobionych u nas milionów zapłacą gdzie indziej. Nawet nie w swojej ojczyźnie, bo tam za wysokie. A Polacy zapłaciliby podatki tu i resztę zarobionej forsy też tu by pewnie wydali.
A co faktycznie znalazło się w sławnym już liście? „Uważamy, że ta ważna data nie powinna być okazją do drenażu niezwykle skromnych funduszy państwowych przeznaczanych na kulturę! Uczczenie naszego wspólnego, narodowego zwycięstwa sprzed ćwierćwiecza powinno być okazją do wszechstronnej, dobrze wypromowanej w skali globalnej, transmitowanej w telewizji i internecie prezentacji dorobku polskiej muzyki – we wszystkich jej odmianach stylistycznych”. Czyli chodzi o rozsądek i zasadność wydawania publicznych pieniędzy przeznaczonych na kulturę.
Precyzyjniej, bo nazywając zjawiska z imienia i nazwiska jest w jednym z kolejnych akapitów: „Po marnotrawstwie przez min. Joannę Muchę prawie 7 mln zł na dofinansowanie występu Madonny, po bezsensownym wydatku znacznych funduszy państwowych na występy amerykańskich i angielskich wykonawców w koncercie Tu Warszawa mającym uczcić polską prezydencję w Unii Europejskiej, mamy do czynienia z kolejnym działaniem świadczącym o całkowitym niezrozumieniu zadań i powołania naczelnych organów władzy Rzeczypospolitej Polskiej w dziedzinie kultury”. Ale w świat poszła informacja, że smutni, podstarzali i niechciani rockmani złoszczą się, że państwo lekką ręką chce wydać ciężką kasę na importowany podmiot wykonawczy a nie na nich samych.
„Absolutna bzdura, nie o to tutaj chodzi” – mówi Ryszard Wojciul (Sztywny Pal Azji, ZZW RP) w rozmowie z „Polska The Times” – „Tutaj chodzi o to, że się lekką ręką wyrzuca publiczne pieniądze na zagranicznych artystów, podczas gdy rodzima kultura jest niedoinwestowana. Żadna z publicznych instytucji nie myśli całościowo o problemie niedostatecznego doinwestowania polskiej kultury. Rzuca się pomysł wydania 4 mln na koncert Stonesów i uważa, że to jest super. Nie. To jest przykład zupełnej ignorancji.”
{sklep-cgm}
I dalej: ” Jeśli dyskutujemy o tym, że za mało w polskich stacjach radiowych jest polskiej muzyki, to od razu pojawia się problem: ale jakiej polskiej muzyki? No i kończy się tym, że faktycznie jest polskiej muzyki więcej, ale spod szyldu Budki Suflera, Maryli Rodowicz itp. Oczywiście nie deprecjonuję tych muzyków, ale wiadomo, o co mi chodzi. Po prostu w naszym kraju młodzi ludzie, młodzi muzycy, którzy chcą zrobić karierę, nie mają na to szans. Dlaczego? Bo w naszych mediach nie ma miejsca na taką muzykę. Na
muzykę niekomercyjną, ambitną, awangardową”.
Problem dystrybucji publicznych pieniędzy na kulturę jest u nas traktowany po macoszemu. Zawsze znajdą się ważniejsze zdaniem polityków rzeczy, na które trzeba rzucić siano. O sztuce politycy przypominają sobie przy okazji wyborów czy innych plebiscytów popularności i konkurów piękności. Ale żeby ktoś systemowo podszedł do sprawy i z jasną koncepcją realizował jakiś program wspierania i promowania polskiej sztuki na świecie…? Co to to nie. Ok, Ministerstwo Kultury wspiera różne ważne i niekoniecznie popularne projekty czy instytucje, ale i tak co chwila tłumaczy się z wpadek typu „świątynia rozrzutności”. Rzeka publicznych pieniędzy trafia do różnych, często wątpliwych artystycznie wykonawców z okazji przysłowiowych Dni Kutna czy innych świąt gminnych. Majówki, juwenalia i cała masa darmówek to łatwy łup dla artystów występujących w „lidze sylwestrowej”. Awangarda niech spierdala do podziemia i zdycha. Włodek Pawlik dostał Grammy? O rany, to na fortepianie gra ktoś jeszcze poza Chopinem i Możdżerem? Niemożliwe.
Wróćmy do The Rolling Stones. Plotki o ich możliwym koncercie pojawiły się już ze 2 miesiące temu. Był nawet moment, że ich występ był bardzo prawdopodobny. Nawet bym się ucieszył z takiego obrotu sprawy. Chętnie bym jeszcze zobaczył Stonesów w Polsce. Rozumowanie organizatorów 25. rocznicy pierwszych wolnych wyborów w Polsce jest dla mnie jasne i klarowne. Zróbmy wydarzenie z mega pierdolnięciem. Z rozmachem jakiego nawet 10 Lombardów nam nie zapewni. Rozwiązanie tym bardziej atrakcyjne, że jak znam życie, to nad organizacją całego wydarzenia pochylono się na poważnie kilka miesięcy temu. A nie rok czy dwa lata wstecz. Kto wie, może pod uwagę brano jeszcze U2, Dawida Bowiego czy innych wielkich, w których repertuarze można znaleźć choć promil czegokolwiek związanego z naszym pięknym krajem, a na czym można by się zawiesić.
A może brano pod uwagę nasze dzisiejsze polskie towary eksportowe? Artystów lepiej znanych i kojarzonych poza granicami kraju niż u nas? Behemoth? Riverside? Decapitated? A może nawet ten Włodek Pawlik? Może Możdżer? A może przedstawiciele pozostałych 10 muz? Może. Na tym tle przygotowania do tegorocznych obchodów wydają się więcej niż żenujące. Wystarczy sobie przypomnieć wielki koncert na Placu Teatralnym w Warszawie – „20 lat wolności”. W konwencji dawnej Listy Przebojów Programu Trzeciego występowały zespoły, które odegrały znaczącą rolę w latach 80. Każdy po dwa czy trzy numery. Wielkich nieobecnych – Ciechowskiego – zastępowali przyjaciele, składy takie jak Oddział Zamknięty pojawiały się z wszystkimi wokalistami, jacy przewinęli się przez skład, a taki np.: Klaus Mitffoch po prostu reaktywował się na ten jeden koncert. Całość prowadził Marek Niedźwiecki. Symboliki i trafności tego pomysłu nie trzeba chyba nikomu tłumaczyć. Można? Można. I niech sobie to będą nawet zagraniczni artyści, byleby miało to sens dla polskiej kultury. Inaczej wyjdą z tego gigantyczne juwenalia.
Wracając do sedna. Może List do Prezydenta został niezgrabnie sformułowany. Może media wyjęły z niego to, co im pasowało i zapewniało wysoką oglądalność i klikalność ignorując prawdziwe intencje i sens. Może. Tak czy siak prawdziwy problem został zaznaczony. Artyści, którzy dostali po uszach za ten List jakoś sobie poradzą i przeżyją. Dobrze, jeśli dyskusja zostanie skierowana na właściwe tory. Nawet jeśli 4 czerwca na Narodowym Rihanna porusza nieco kroczem do playbacku.
Polska sztuka potrzebuje mądrego opiekuna i mecenasa z prawdziwego zdarzenia. I niech wójtowie wydają swoje budżety na ludyczne święta z darmowymi kiełbasami. Niech komercyjne stacje bookują „sylwestrowych artystów” już w czerwcu. Niech radia grają, co chcą. Żadne ustawy tego nie zmienią. Zmiany tej dokonać mogą jedynie słuchacze. Słuchacze, którzy w szkołach byli edukowani i wspierani w swych zainteresowaniach artystycznych, u których ktoś rozbudził ciekawość i wrażliwość na sztukę. Którzy mieli łatwy dostęp do wszystkich aspektów kultury, twórczości. Którzy są świadomi i klasyków, i awangardy, dla których muzyka popularna nie zaczęła się w dniu urodzin Biebera a synonimem „kozackiego” tekstu nie jest brawurowy rap o rapowaniu.
W cytowanym wyżej wywiadzie Wojciul wskazuje na Islandię, która w niespełna dekadę uczyniła ze swojej kultury i sztuki jedną z ważniejszych gałęzi krajowej gospodarki. I nie o szerokość strumienia publicznej kasy tu chodzi, a o jego celowość i konsekwencję.
A Stonesi? Na Narodowym mieści się 50 tysięcy widzów. To minimum jakieś 10 mln złotych przychodów z biletów. Wraz kasą od sponsorów to konkretny budżet, który chyba styknie na gażę zespołu, bizantyjską produkcję i zapewni jeszcze godziwy zysk dla potencjalnego organizatora. Niekoniecznie 4 czerwca, niekoniecznie „za darmo”.