Foto: P. Tarasewicz / CGM.PL
To jak Quebo promuje swoje nagrania, jak wygląda na klipach i na scenie, jak prowadzone są jego sociale, kto i czy dużo o nim mówi, zawsze było ważne. Ale trudno znaleźć moment, w którym stało się dla jego odbioru ważniejsze od muzyki. To było dawno temu, pociągnęło naśladowców. I zmieniło nam rap grę.
Zbiegowisko, które podnieca
Żeby wszystko było jasne, zacząć należy od tego, że na początku w karierze Quebonafide najważniejsza była praca. To nie jest facet, który artystycznie narodził się za sprawą pieniędzy dużej wytwórni i wytycznych specjalistów od wizerunku. Swój podziemny staż odbębnił razem z Fuso w ramach Yochimu, dostarczając latach 2009-2012 trzech wydawnictw. I choć w klipie do „Nic nie stoi na przeszkodzie” (2012) zza okularów wyłania się para różnokolorowych oczu, to facetowi daleko było do roli maskotki. Dał się zapamiętać jako normalny ciechanowski raper, nosił New Erę, wielkie baggy jeansy Sean John, nie unikał wolnostylowych potyczek w całym kraju, nagrywał mixtape’y jak hip-hop przykazał. Było w tym względnie mało parcia na afisz. Za to społeczność została zebrana oddolnie, po mixtape’ie „Eklektyka” i nagranej z Eripe „Płycie roku” (obie pozycje 2013) już całkiem spora i oddana
– Zbudował wokół siebie niezłe grono fanów, mimo że nie zrobił jeszcze żadnego teledysku, odmawia wszystkim wytwórniom. Mniejsza o to, że podpisanie kontraktu nie jest już wyznacznikiem czegokolwiek. Kiedy idziesz po ulicy ze swoim demo w ręku, to jest spora szansa, że podjedzie furgon, zostaniesz wciągnięty do środka i zmuszony do podpisania kontraktu. Niezależnie od tego, co myśli się o rapie Queby, warto kibicować samej obranej przez niego ścieżce. Że jeszcze ktoś może to robić jak dziesięć lat temu w sytuacji, kiedy odbiorca jest zupełnie niewyrobiony muzycznie, a tylko podniecony uczestniczeniem w samym zbiegowisku – mówił mi przed laty Muflon (na potrzeby „Antologii Polskiego Rapu”), utytułowany freestylowiec, dziennikarz i raper wspierający Quebo w utworze „Eden Hazard”.
Ale już wypowiedź Solara nie wskazuje na to, żeby Quebo robił coś wtedy „jak dziesięć lat temu”.
– Eklektyka wniosła dużo świeżości na scenę i wyznaczyła nową jakość jeśli chodzi o granie wizerunkiem. To były czasy, gdy jeszcze wszyscy wyglądali mniej więcej tak samo, więc do dziś pamiętam moje zdziwienie, gdy u drzwi mojego domowego studia stanął gość zapisany w telefonie jako „Kuba Yochimu”, nerd w niebieskim polo i z jednym czerwonym okiem. Głupio mi było spytać o co chodzi, uznałem to za genetyczne dziwactwo. Zaskakujący był też styl, w jakim Que potrafił nawiązać więź z fanami. Mecze na orczykach przy okazji koncertów, na które zaproszeni byli wszyscy, spontaniczny wybór losowej osoby z fanpage’a na wyjazd do Szwajcarii, czy śmieszkowanie z ludźmi w komentarzach. To była nowa jakość w budowaniu relacji ze słuchaczami – opowiada współwłaściciel SBM i raper w materiale dla Red Bulla.
Takiej akcji nie pamiętam
Lipiec 2014 roku był dla Que szczególnie gorący. W krótkim odstępie czasu pojawiły się dwa klipy: „Euforia” Pawbeatsa z Kasią Grzesiek i „Hype”, który zapowiadał start QueQuality, własnego labelu rapera. Pierwszy z numerów, melodyjny i klubowy, pokochały mainstreamowe rozgłośnie, zaskakując tym samych autorów. Drugi, o wiele bardziej dla ucha ofensywny, znalazł zupełnie innego adresata. I tu, nie ukrywajmy, image rapera był bardzo ważny. Owszem, cała ta fluorescencja i demoniczne, soczewkowe ślepia do pary z szybkim, napastliwym nawijaniem sprawiły, że pisano o zrzynce z Hopsina, a nawet domieszce Asapa, ale przynajmniej pisano, dyskutowano. Ziarno padło nad podatny grunt, jakim był niezdrowo już podekscytowany fanbase, który miał już dość starych ksywek, dawnej antymody i monotonii, został natomiast jeszcze podkręcony szeroko zakrojoną trasą Tour of the Year, z Kubą Knapem, Weną, VNM-em i Kubanem. Jeden z wiodących branżowych portali relacjonował ją wtedy miasto po mieście.
Kolejny zapowiadający debiutancką „Ezoterykę” teledysk, „Karnawał”, pokazał nowego bohatera młodzieży w barwnym, cyrkowym anturażu, z kapeluszem na głowie. Tu widzowie mogli podziwiać tylko tatuaże na dłoniach, ale w kolejnym „Tripie” – przyjrzeć się wydziabanemu torsowi w wakacyjnej scenerii. To wszystko było bardziej frapujące niż maska Kaena, zwłaszcza potem, gdy w 2015 uderzyło równolegle sześć kolejnych teledysków.
SPRAWDŹ TAKŻE:Kuba Wojewódzki rusza z nowym programem. Quebo pierwszym gościem?
„Takiej akcji promocyjnej w polskim rapie nie pamiętam” – pisał wtedy szef Popkillera, Mateusz Natali. I to wtedy po raz pierwszy pojawiła się narracja pt. „nikt wcześniej jak Que”.
Najciekawsze z tej szóstki było epileptyczne, vaporwave’owe „Voodoo” z natłokiem słów zza zakrywającej twarz maseczki Kuby i zagadkowymi wzorami na jego koszulce. Quebo na tle sceny wydawał się wtedy najmniej spóźniony względem zachodu. I nie trzeba było go lubić, żeby być ciekawym, co zrobi dalej (ot, np. przywdzieje kostium superbohatera z peleryną w złote krzyże w kręconym w zwolnionych obrotach „Solipsyzmie”). Zwłaszcza, że planów ma zawsze tysiąc. Tu rzuca wszystko, żeby nagrywać album z Sobotą, tam robi płytę z Białasem i Bonsonem – niewiele z tego potem wychodzi, ale szum wokół jest. Pomysłowo reaguje na zarzuty o robienie muzyki dla „gimbusów”, wpuszczając na swojej trasie za darmo osoby po sześćdziesiątce.
– Mawiają, że każda skrajność jest zła. Oto ostatnimi czasy możemy być świadkami, jak legiony psychofanów składają pokłony nowemu mesjaszowi rapu, przy czym – nie mogło być inaczej – jednocześnie zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie kpił, oponował i usilnie deprecjonował zarówno obiekt kultu, jak i tych wszystkich fanatycznych poddanych. Podstawowa różnica między tymi dwiema opcjami polega na tym, że owo histeryczne uwielbienie tłumów dla Quebonafide nie bierze się znikąd (bo koncerty rapera to przecież ) – zaczyna swoją recenzję Krystian Krupiński. I już czuć, że raper z Ciechanowa bardziej jest fenomenem socjologicznym, marketingowym niż muzycznym.
Keine grenzen
A potem Quebo objechał planetę. I zdał pretensjonalną relację – trochę z siebie, trochę z niej. Padały określenia takie jak „holistyczny koncept” czy „real time adventure”.
– Po kilku latach, Quebonafide zrezygnował z soczewek, za to w drastycznym tempie zaczęły przybywać mu tatuaże. Równie szybko pojawiały mu się pieczątki w paszporcie. Po wyruszeniu w „Trip”, raper razem z Wesołą Ekipą postanowił zwiedzić świat. Pierwszym sygnałem, że Egzotyka powstanie, było „Oh My Buddha” tworzone we współpracy z Red Bullem. Do 9 czerwca 2017 sukcesywnie ukazywały się kolejne single, pokazujące przemianę mentalną, jak i wizerunkową artysty – podsumowuje Igor Wiśniewski już na chłodno, w 2020 roku.
– To kolejny wielgachny krok naprzód w karierze, poważne wyzwanie i coś, co wyraźnie wykracza poza utarte schematy myślenia na polskiej scenie – pisał na gorąco Mateusz Natali. Patrząc na akcje takie jak ta (o której jeszcze 5 lat temu raczej nikt by nie pomyślał) – czy polski rap ma jeszcze jakieś granice, czy stoją one już tylko w głowach raperów i zależą od ich odwagi w przekraczaniu kolejnych schematów, w tym wypadku geograficznych? I czy naprawdę mamy prawo wstydzić się naszych projektów przed resztą Europy? Śmiem twierdzić, że nie – dodawał tak, jakby miał wrażenie, że rap automatycznie nabiera jakości wtedy, gdy przewleczesz go setki tysięcy kilometrów po sześciu kontynentach. Rapowa krytyka wyraźnie się ugięła – nie pod ciężarem muzyki, a rozmachu. Wreszcie mogła się jakoś dowartościować. Que zrobił ją na perłowo, słuchaczy zaś – na platynowo.
– Nie wiem, co Quebonafide, jeden z rapowego gabinetu osobliwości (patrz ReTo, Bonson i reszta rodem z castingu do hiphopowej wersji „Suicide Squadu”), musiałby zrobić, żeby młody odbiorca się odkochał, skoro znane marki jednym tchem wymienia, dotarł do miejsc, do których większość nigdy nie dotrze, jest żarliwy niczym Kurski na stadionie Legii i jeszcze elokwencja wycieka mu co rusz z każdej dziurki po igle tatuażysty – pisałem na Interii, zdania nie zmieniam.
SPRAWDŹ TAKŻE: „Romantic Psycho” – obok edycji japońskiej, jest jeszcze europejska. Czym się różnią?
Znowu była nieszablonowe pomysły dla fanów – jeden z nich mógł się zabrać na wyprawę z Kubą. Znowu były szalone koncerty. „Wyprzedany na pniu jeden z największych klubów w Warszawie, specjalna oprawa wizualna, niespodziewani goście, zmiany strojów a także transparenty przygotowane przez publikę” – czytam w zapowiedzi fotorelacji. I przyznaję, Que jako Riddler, villain z Gotham, prezentuje się na fotkach całkiem imponująco.
– Normalni ludzie są nudni dlatego w chuj szanuje tego ziomka – postował Tede po koncercie na katowickich Juwenaliach.
Piękniejszy od Krychowiaka
2018 to Taconafide, całkiem rynkowa sytuacja, dwóch gigantów łączących się w jednego supergiganta, na tle reszty sceny niemal monopolistę. Starannie zaplanowana sytuacja, począwszy od samej zimnej fuzji, nieco egzaltowanego literackiego osadzenia (Soma), po rzemiosło producentów i kreatywną księgowość towarzyszącą rozliczaniu płyty. Que jak Dennis Rodman – króciutkie, kolorowe włosy, dziary, kolczyk. I oczywiście całkiem imponująca, różowa dystopia teledyskowego „Tamagotchi”. Tu ciekawostka: kiedy Pawbeats wspominał „Euforię” i mówił o rozwoju Quebo, nie wspominał o muzyce, o flow, o tekstach. Tylko o turbo rozmachu tego klipu.
To dla samego Kuby cenna lekcja. Bo możesz objechać świat i zaciekawi to głównie branżę, ale żeby wejść na kolejny poziom popularności niezbędna okazuje się odpowiednio wylansowana „na salonach” dziewczyna. Wszelkie kolorówki zaczęły żyć życiem Quebo od związku z wokalistką Natalią Szroeder. To już nie był potem jakiś „Kłebonafajda” (tak kiedyś jego ksywkę w TVP przeczytał Marek Sierocki). To było złotozębe bożyszcze piękniejsze od Krychowiaka, „jeden z popularniejszych polskich raperów z wytatuowanym prawie całym ciałem”, który „w rzeczywistości pod tatuażami i włosami w krzykliwych kolorach skrywa duszę prawdziwego romantyka”. O poniekąd ogłoszonej na Instagramie Kuby Wojewódzkiego parze Pudelek napisał „Natalia i Quebo zajadają się naleśnikiem i dotykają stopami pod stolikiem”, a gdzieś w tle – jak to w tabloidach – pojawiała się postać Roksany, wieloletniej byłej rapera poczuwającej się do roli stylistki i reżyserki jego wizerunku. Przed czytelnikami otworzył się magiczny świat podwójnych randek z Taco i Igą Lis na meczu Polska – Izrael. Żeby pisali, wystarczyło żeby „bad boy” zdecydował się zamieścić „zdjęcie, na którym pozuje z burzą kasztanowych włosów”. Czytelniczkom pozostało tylko ocenić – bardziej Ted Bundy czy Marek Mostowiak?
SPRAWDŹ TAKŻE: Sebastian Fabijański o Quebo: „To tragiczny aktor i pajac”
Po śmierci Maca Millera, Quebo zniknął z sociali i – już niezależnie od powodu – trudno nie zrozumieć tego, że zdecydował się na ten krok. Społecznościówki nie gospodarka, warto czasem przymrozić, o czym przekonać Kubę mógł chociażby kompan Taco. Cofnąć się, żeby uderzyć, pozwolić być głodnym to też dobra taktyka. Chyba jedyna, jak już jesteś wszędzie.
Trollujący i trollowani
Powrót Quebo w 2020 roku jawi się jako niekończący się, wielotygodniowy prank, o którym już trochę pisaliśmy i który przynajmniej czasem wydaje się wymykać spod kontroli. Od popisu zahukania w „Dzień Dobry TVN”, przez freestyle z Solarem traktujący m.in. o fankach za młodych, żeby nosić tampony, idąc ku firmowaniu twarzą krzyżówek panoramicznych, groteskowego choć efektownego pastiszu „MTV Cribs” (którym udało się od Allegro wyciągnąć mnóstwo hajsu na cele dobroczynne) i płyty – ściemy brzmiącej jak demówka z 98 roku.
Wokół tego chór zachwyconych i oburzonych. Ten pierwszy głośniejszy. Np. Dziarma mówiąca, że sama by chciała „robić takie rzeczy”, Kacper HTA powalony „pierdolonym geniuszem” i Cleo przyznająca, że taka jest „rola artysty”. Jakub Żulczyk, który zrównał Taconafide z ziemią, ale teraz wszedł do promocyjnej gry i pokazuje na fejsie fejkową płytę pisząc, że to nowy Wu-Tang. Mata jako producent z podstawówki i autor najstraszniejszego bitu jaki ostatnio słyszeliście, z całym zestawem screenów sprzed lat i gadką o spełnianiu marzeń. Tomb, co do którego nie wiadomo do końca, czy był trollującym czy strollowanym. I tak dalej.
Szukałem puenty tego wszystkiego, a tą okazały się tytuły i leady. „Prima aprilis! Quebo wraca do starego wizerunku z nowym numerem” obwieszcza nagłówkiem jedna z monitorujących rap redakcji. I pyta: „Czy to już koniec stylówki na za duże polo, okulary i wycofanie?”. „Quebonafide odkrywa tatuaże – właściwy album i klip!” – to news drugiej. Wizerunek, stylówka, tatuaże… A gdzie w tym muzyka? Jakoś trudno jej wyjść z tej marketingowej kwarantanny.
Tekst: Marcin Flint